Wydanie: PRESS 09-10/2019
W imię dobrych kontaktów
Dziennikarze w Niemczech nie muszą autoryzować wywiadów i wypowiedzi, ale to robią. Nie pod groźbą sankcji prawnych, lecz nacisków ze strony rozmówców.
Der Spiegel” przekonał się w grudniu 2017 roku, co oznacza publikacja nieautoryzowanych wypowiedzi. Współpracująca z tygodnikiem dziennikarka przeprowadziła wywiad z brytyjskim piosenkarzem Morrisseyem, byłym wokalistą legendarnego zespołu The Smiths. Ten nie nalegał na autoryzację, po publikacji zarzucił jednak magazynowi, że zniekształcił jego wypowiedzi. Morrissey zaprzeczył, jakoby „chciał zabić Trumpa dla bezpieczeństwa ludzkości” i że bagatelizował oskarżenia Kevina Spacey’ego o molestowanie seksualne nastolatków. „Czy »Spiegel« uczciwie przedstawi moje poglądy? Nie, nigdy. Czy będę jeszcze rozmawiał z prasą drukowaną? Nie, nigdy” – napisał piosenkarz na Facebooku, zarzucając niemieckiemu magazynowi rozpowszechnianie fejków. Redakcja nie dała za wygraną i zamieściła w internecie całe nagranie rozmowy.
Zwykle „Der Spiegel” pilnuje autoryzacji. Bo to właśnie hamburskiemu magazynowi niemieckie media zawdzięczają ten zwyczaj. Powstały w 1947 roku tygodnik już w latach 50. ubiegłego stulecia tak konsekwentnie kultywował autoryzację swoich ciętych wywiadów, że stała się ona w Niemczech branżowym standardem – niemającym podstaw w prawie.
Katarzyna Domagała-Pereira
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter