Wydanie: PRESS 09-10/2019

Czego nie widać

W redakcji fotograficznej PAP są tematy zalecane i te zakazane.

Zaledwie 0,37 sekundy zabrakło Igorowi Sikorskiemu do złota w slalomie w kategorii zawodników siedzących na Mistrzostwach Świata w Narciarstwie Alpejskim paraolimpijczyków, które odbywały się w styczniu br. w Kranjskiej Gorze. Lecz srebro wywalczone przez Igora i tak jest sukcesem. Bartłomiej Zborowski, od 14 lat fotoreporter Polskiej Agencji Prasowej, radość Igora obserwuje na własne oczy. I oczywiście dokumentuje. Sport to jego zawodowa pasja. Tego dnia, 31 stycznia nie wie jeszcze, że jest to ostatni dzień jego pracy dla PAP. Po południu dzwoni Andrzej Lange, szef działu foto. „Nie przedłużamy z tobą umowy” – obwieszcza. Od jutra.

– Były wcześniej jakieś rozmowy? – pytam Zborowskiego. – Żadnych – odpowiada.

Tego samego dnia podobna wiadomość dociera do trzech jego agencyjnych kolegów: Stacha Leszczyńskiego, Marcina Kmiecińskiego i Jacka Turczyka. Wcześniej z fotografami, którzy nie mieli etatów, ale prowadzili własne firmy, PAP podpisywała umowy na trzy lata. Potem na zaledwie dwa–trzy miesiące. Zarówno Zborowski, jak i Turczyk to fotografowie nagradzani, których zdjęcia były prezentowane na wielu wystawach.

– Element niepewności. Przedłużą czy nie? Takie trzymanie ludzi w ryzach – mówi dziś Jacek Turczyk. Bartłomiej Zborowski w siedzibie PAP więcej się już nie pojawił. – Moja poczta mailowa została natychmiast zlikwidowana. Przepustka też pewnie została zablokowana. Dla PAP przestałem istnieć – mówi. Nikt fotoreporterom nie wyjaśnił powodów zwolnienia. – Prezes stchórzył. Okazało się, że jesteśmy dojnymi krowami, które tylko narażają agencję na koszty – stwierdza Zborowski.

Nawiązuje do wpisu na Twitterze prezesa PAP Wojciecha Surmacza: „Tak się kończy dojenie PAP Foto”. Surmacz opublikował go po tym, jak fotoreporter „Dziennika Gazety Prawnej” Maksymilian Rigamonti opisał na Twitterze sposób, w jaki agencja rozstała się z doświadczonymi fotoreporterami. Gdy o sprawie zrobiło się głośno i w obronie zwolnionych Rigamonti napisał list podpisany przez dokładnie 183 osoby z mediów, Surmacz wyjaśniał, że słowo „dojenie” było skrótem myślowym „wynikającym z poetyki Twittera i odnosiło się do nadmiernych wydatków PAP na usługi fotograficzne”.

Grzegorz Sajór

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.