Wydanie: PRESS 07-08/2013
Rozcieńczać ten gnój
Z jednym z najpopularniejszych ukraińskich publicystów Witalijem Portnikowem rozmawia Mariusz Kowalczyk
Za ile w Kijowie można kupić dobre dżinsy?
Naprawdę nie wiem.
Oczywiście chodzi mi o cenę spodni, a nie dziennikarskiej dżinsy, jak tu, na Wschodzie, mówicie na pracę tych dziennikarzy, którym wystarczy dać na dżinsy, by napisali lub powiedzieli wszystko, co się im podyktuje. Czy Pan, jeden z najbardziej znanych na Ukrainie dziennikarzy, nadal nie wie, kto mu płaci?
Brak przejrzystości w tym względzie jest powszechny na obszarze byłego Związku Radzieckiego. Nie utrzymuję się z jednej pensji. Piszę teksty publicystyczne do kilkunastu serwisów internetowych, współpracuję z kanałami telewizyjnymi i Radiem Swoboda. Oprócz tego radia, które jest finansowane przez Kongres Stanów Zjednoczonych, kwestia właścicielska mediów, z którymi współpracuję, nie jest jasna.
Na Zachodzie to nie do wyobrażenia, by dziennikarze nie wiedzieli, dla kogo pracują, czyje interesy swoją pracą legitymizują. Pan się na to zgadza?
Możemy przestać pracować na Ukrainie, jeżeli sobie tego życzycie na Zachodzie. Tylko weźcie pod uwagę, że my tu pracujemy w domu wariatów. Nie mieliśmy reform gospodarczych z prawdziwego zdarzenia. U nas media są dodatkiem do działalności biznesowej lub politycznej jednego lub drugiego oligarchy.
I nie da się z tym nic zrobić?
Jeżeli chcę funkcjonować w ukraińskich mediach, muszę przestrzegać zasad gry obowiązujących na Ukrainie. Muszę rozumieć, że nigdy się nie dowiem, kto naprawdę jest właścicielem redakcji, w której pracuję. A jeżeli będzie mi się wydawało, że się tego dowiedziałem, to muszę brać pod uwagę, że zostałem oszukany.
Panu jednak chyba nikt ust nie knebluje. Słyszałem, że postawił Pan sobie zadanie: choćby się waliło i paliło, trzeba opublikować jeden tekst dziennie.
Nie jeden, tylko cztery. Napisanie jednego tekstu zajmuje mi nie więcej niż pół godziny. Potem nie sprawdzam już tego, co napisałem, od razu wysyłam. Gdy tekst mi nie idzie, zostawiam go i zabieram się do innego, bo to oznacza, że temat był nie dla mnie. Oczywiście za te teksty w Internecie dostaję wierszówkę i dzięki temu mogę nie myśleć o problemach w telewizji.
Mariusz Kowalczyk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter