Wydanie: PRESS 09-10/2022

W rocznicę powodzi stulecia. Media z Raciborza, Wrocławia i Opola poradziły sobie świetnie

26 lat po powodzi tysiąclecia. Nie było komórek, aparatów cyfrowych, internetu. Była świadomość, że media muszą być na miejscu. Przypominamy tekst z "Press" sprzed roku.

W trzecim dniu po zalaniu Raciborza do Radia Vanessa zadzwoniło radio z Łowicza: Zbieramy informacje do programu wakacyjnego. Jak i gdzie wypoczywają teraz ludzie w waszych stronach – spytał miły dziewczęcy głos” – tak zaczyna się opublikowany w sierpniu 1997 roku w „Press” tekst „I straszno, i śmieszno” Renaty Gluzy, wówczas dziennikarki „Gazety Wyborczej”, dziś wydawczyni fact-checkingowego serwisu Konkret24. To spisywane na gorąco tuż po powodzi tysiąclecia wspomnienia dziennikarzy, którzy relacjonowali tamte wydarzenia. Co w dziennikarskiej pamięci i redakcyjnych archiwach zostało ćwierć wieku później?

ARCHIWA PRZEPADŁY

Największy dziennik regionalny na Śląsku ma zaledwie kilkadziesiąt zdjęć z powodzi tysiąclecia. Nowoczesna wtedy technologia nie przetrwała próby czasu. Zdjęcia były archiwizowane na płytach CD, po latach nie da się ich odtworzyć. Nikt nie pomyślał o zrobieniu kopii zapasowych.

 

– Filmy pewnie są gdzieś w magazynie w drukarni, ale nieskatalogowane – mówi Karina Trojok, w 1997 roku młoda fotoreporterka nieistniejącej już „Trybuny Śląskiej”, od 2005 roku szefowa działu foto w „Dzienniku Zachodnim”. – „DZ” wydał drukowany album z najlepszymi zdjęciami i teraz z tej publikacji korzystamy – przyznaje Trojok.

„Dziennik Zachodni” skorzystał z tych nielicznych zdjęć już pięć lat temu, tworząc materiał multimedialny.

Karina Trojok powódź relacjonowała tylko jeden dzień, po tym jak Odra zalała pół Raciborza. Nie bała się wchodzić do stojącej na ulicach wody. Z filmami wróciła tego samego dnia do redakcji.

Krzysztof Świderski, ówczesny fotoreporter PAP/CAF w Opolu, zdołał uciec z domu tuż przed zalaniem, ratując cały sprzęt, który otrzymał z Warszawy kilka dni wcześniej: skaner, komputer do obróbki zdjęć, monitor. Wylądował w cudzym mieszkaniu w niezalanej części miasta.

– Gdybym ja, fotoreporter, dał się odciąć wtedy przez wodę, chybabym sobie język odgryzł ze wstydu – mówi po latach.

– Na wodzie czasami wydawało mi się, że stracę życie, prąd był tak silny, że wojskowe amfibie nie dawały sobie rady. Jak już trafiałem na ląd, to samochodem jechałem do laboratorium fotograficznego, potem na skaner, a miałem tego uratowanego Nikona Coolscan. Wysyłanie zdjęć do agencji oczywiście odbywało się dzięki wydzwanianemu internetowi. Ale na szczęście w tej części Opola stacjonarna sieć telefoniczna działała, bo komórki wyłączyli nam na samym początku – wspomina.

Mniej szczęścia miał Jerzy Stemplewski, wówczas fotoreporter „Super Expressu”. Woda odcięła go w bloku, w którym mieszkał. Jedyne, co mógł zrobić, to wyjść na balkon ze swoim Nikonem F90X i robić zdjęcia. Dobrze pamięta jedno.

– Spotykaliśmy się wtedy na dachach i z dachów komunikowaliśmy się z ratownikami – opowiada. W jego obiektywie zatrzymała się grupa ludzi siedzących na dachu, na napisie „Baterie, woda, chleb, owoce, papierosy, 11.07.97”.

Arkadiusz Ławrywianiec z „DZ” pracował wtedy w Opolu. – Jeździłem z filmami do redakcji w Katowicach. Byle zdążyć przed deadline’em z wywołaniem, skanowaniem i obróbką – mówi, przypominając, że autostrady między Opolem a Katowicami wtedy jeszcze nie było. – Dostarczanie zdjęć to była najgorsza część tej pracy.

GŁOSY Z WIEŻY

Racibórz był pierwszym większym miastem, do którego dotarła fala powodziowa. Woda zalała część położonej między głównym nurtem Odry a wykopanym jeszcze przez Prusaków kanałem Ulga wyspy, na której stoją duże zakłady i blokowiska. Woda wdarła się do studia raciborskiej kablówki, działało natomiast lokalne Radio Vanessa, które nadawało nieprzerwanie z górującej nad miastem wieży ciśnień zakładów cukierniczych Mieszko.

– Pierwsze, o czym myślę dziś, to straszna panika – mówi Anita Tyszkiewicz-Zimałka, teraz w strukturze miejskiego centrum zarządzania kryzysowego, a w 1997 roku jedna z dziennikarek Radia Vanessa z Raciborza. – I natychmiastowe przestawienie się na pomoc ludziom. Wtedy to właśnie my mieliśmy komunikację elektroniczną i telefon komórkowy.

Zapamiętała setki karteczek, które leżały na podłodze. – Ludzie dzwonili do nas z prośbami o pomoc, z sygnałami dla rodzin, że się uratowali – opowiada. – Te informacje zapisywaliśmy na karteczkach i odczytywaliśmy na antenie. Ale przeczytanych nie było gdzie odkładać. Leżały dosłownie wszędzie.

W 1997 roku nie wyszła ze studia przez ponad 70 godzin. Podobnie stało się w 2010 roku, kiedy Odra znów zagroziła miastu. – Prezydent zwolnił mnie po dwóch czy trzech dobach. Ale w tym momencie działa adrenalina, czuliśmy wyzwanie – wspomina. – W 2010 roku te wszystkie procedury powodziowe mieliśmy już wypracowane. Ludzie, którzy w 1997 roku brali udział w ratowaniu miasta, teraz byli w kadrze urzędniczej. Mieli swoje doświadczenia i wiedzę. Całość działań była dopracowana, zamknięta w procedurach i wiedzieliśmy, jak podchodzić do tych kryzysowych sytuacji.

Tyszkiewicz-Zimałka pamięta z 1997 roku bydło, które porwane nurtem, pływało w rozlewiskach, usiłując się ratować, oraz ludzi siedzących na dachach, którzy nie mogli pomóc swoim zwierzętom. Pamięta też Jolę Zubko, która pływała na ratowniczych amfibiach dostarczających pomoc do zalanych miejsc, a potem przynosiła nagrania do radia. Te nagrania trzeba było zmontować, używając żyletki i sklejki.

Jolanta Zubko-Buk drugi człon nazwiska zawdzięcza powodzi. W 1997 roku była reporterką Radia Vanessa, „szalejącą”, jak nazywali ją jej koledzy. W czasie powodzi była wszędzie: z ewakuowanymi, z walczącymi o utrzymanie wałów, z powodzianami, którzy nie chcieli opuścić swoich domów.

– Na początku byłam na tej wodzie sama i faktycznie wszędzie, dopiero potem do miasta dotarli reporterzy innych redakcji, czasem szukający sensacji – mówi po latach. Wszędzie spotykała nadbrygadiera Piotra Buka, zastępcę wojewódzkiego komendanta straży pożarnej, który dowodził akcją ratowania Raciborza. – Ale faktycznie nasz związek zaczął się dopiero w 2005 roku, kiedy Piotr przeszedł na emeryturę. Choć fakt, to była taka powodziowa znajomość.

NAVAL NA DACHU

Piotr Biernat, dziś w magazynie „ProMedico” wydawanym przez Śląską Izbę Lekarską, był pierwszym dziennikarzem, który nadał w Telewizji Polskiej informację o powodzi.

– Pojechaliśmy na zwykłą interwencję gdzieś pod Chałupki, bo ludzie skarżyli się, że podmywa im most. I kiedy dojechaliśmy telewizyjnym wozem na miejsce, zobaczyliśmy morze, tylko czubki znaków drogowych z niego wystawały. A potem uciekaliśmy przed podnoszącą się wodą – wspomina.

Pierwszą korespondencję dla „Wiadomości” TVP robił z telefonu w przydrożnym barze przy drodze do Katowic. – Jasne, że mieliśmy komórkę. Cegłę – nokię, jedną na całą ekipę reporterską, ale jak łatwo przypuszczać – zawiodła – mówi.

We Wrocławiu na powodziowej fali wypłynęła Magda Mołek. Późniejsza gwiazda TVP i TVN prowadziła wydanie specjalne „Faktów” TVP Wrocław w niedzielę 13 lipca, kiedy woda zalewała miasto. Nagranie tego programu wciąż można znaleźć na YouTubie. Widać chaos w studiu przegrodzonym zwykłym foliowanym planem Wrocławia, na którym ktoś pisakami zaznaczył bieg rzeki, dzielnice i zagrożone tereny.

Ryszard Szołtysik z TVP Wrocław z Krzyków, gdzie stacja ma swoją siedzibę, na zalewany prawy brzeg i stare miasto pojechał, jak relacjonował, „rowerem i w krótkich spodniach”, kręcąc jednocześnie zdjęcia kamerą trzymaną w jednej ręce. Wtedy centrum miasta wyglądało jak dobrze broniona twierdza obwarowana workami z piaskiem.

Zupełnie inny obraz zalanego Wrocławia pokazywała w swoich materiałach Maria Wiernikowska, reporterka TVP w swoich programach z cyklu „Widziałam”. Wiernikowska była w punktach zapalnych Jugosławii, Czeczenii, Rosji, w Bośni i Hercegowinie oraz w Afganistanie. „Epatowała łatwym sentymentalizmem” – komentowała na łamach „Press” Beata Pasek, dziennikarka Associated Press, później m.in. współscenarzystka serialu „Niania”. U Wiernikowskiej faktycznie widać chaos i pewną bezradność, jakby we Wrocławiu zabrakło sztabu kryzysowego i ducha walki, choć to głównie determinacja mieszkańców powstrzymała napływ wody do centrum miasta. Archiwalny materiał również nietrudno znaleźć na YouTubie.

Raciborska Telewizja Kablowa w powodzi straciła studio i wszystkie swoje archiwa. – Wówczas nasza siedziba mieściła się na parterze kamienicy przy Drzymały 9. Kiedy w nocy przyszła pierwsza, największa fala, nikogo w pracy nie było, ale właściciel domu, Feliks Mayer, był na miejscu i do ostatniej chwili wynosił cały nasz sprzęt na piętro. To dzięki niemu mogliśmy nadal pracować i kręcić – mówi Adrian Szczypiński, w 1997 roku 23-letni operator kamery z półrocznym stażem. – W pierwszych dniach powodzi nie było mowy o montażu nakręconych materiałów. Taśmę z kamery od razu wkładało się do magnetowidu i puszczało na antenę – opowiada.  

Wtedy RTK przeniosła się do stacji czołowej, maleńkiego pomieszczenia na poddaszu wieżowca w niezalanej części miasta, skąd rozprowadzany jest sygnał raciborskiej kablówki. – Po kilku dniach sąsiednie pomieszczenie zaadaptowaliśmy na montażownię, a blokowa suszarnia stała się polowym studiem dla prezentera. W pierwszych dniach pracowaliśmy od świtu do nocy, bo historia działa się na naszych oczach.

 Szczypiński wspomina jedną z rozmów, które nagrał w czasie powodzi. To krótki wywiad z Pawłem Mateńczukiem, późniejszym Navalem, dziś już byłym komandosem GROM-u, pisarzem i podróżnikiem. Naval 25 lat temu pracował w zalanym Rafako. – Dostałem się tam gazikiem straży pożarnej z Piotrem Bukiem. Na pokładzie była także Jola Zubko. Woda zeszła na tyle, że można było bez zalania samochodu podjechać do miejsc, które 24 godziny wcześniej były dostępne tylko łodziami. Weszliśmy na dach tak zwanej starej dyrekcji, gdzie kilku pracowników pilnowało zakładu, a późniejszy Naval opowiadał o tym, jak powódź na jego oczach zalewała zakład – mówi.

TECHNOLOGICZNA PRZEPAŚĆ

Dziennikarze, fotoreporterzy i operatorzy nie muszą wstydzić się za swoją powodziową pracę. Dysponując tamtym sprzętem i możliwościami, dawali z siebie wszystko.

– Jeżeli ta telewizyjna robota ma sens, to wtedy go poczuliśmy – mówi z perspektywy lat Piotr Biernat. – Przywoziliśmy wtedy ludziom nie jedzenie, nie pomoc humanitarną, ale informacje. O sąsiadach, o ich rodzinach, o tym, które wsie są zalane. Ludzie zatrzymywali nasze auta oznakowane Telewizja Polska i dopytywali, co widzieliśmy.

TVP Katowice dysponowała wtedy jednym wozem transmisyjnym. – I wszyscy się z nim cackali jak z jajkiem. Wysłać na powódź? Mowy nie ma – wspomina Biernat. – Więc jeździliśmy redakcyjną furgonetką.

Furgonetka dowoziła ekipę ze sprzętem na miejsce, a potem wracała 80 km na katowicki Bytków z nagranymi materiałami.

– Nawet sposób zdobywania obrazu się zmienił. Wtedy korzystaliśmy z przelotów śmigłowcami z pogotowia ratunkowego czy straży pożarnej, żeby pokazać obszary objęte powodzią. Dziś zrobilibyśmy to dronem – mówi Biernat. – To, co mieliśmy do dyspozycji wtedy, jest nieporównywalne ze współczesnymi możliwościami. Nie chodzi nawet o wozy transmisyjne, z jakich wtedy chcieliśmy skorzystać. Dziś narrację przekazu telewizyjnego buduje się na podstawie relacji z Twittera, TikToka albo z rolek na Facebooku.

– Dziś na pewno zrobiłbym zdjęcia lepiej i szybciej – mówi Arkadiusz Ławrywianiec. – Szybciej, bo odpada problem z dojazdem do redakcji. Lepiej, bo mam 25 lat więcej doświadczenia.

Krzysztof Świderski na 20-lecie powodzi swoje zdjęcia z zalanego Opola zaprezentował na wystawie. – Co prawda PAP archiwizuje zdjęcia, ale wszystkie mam też w swoim archiwum. W takim samym stanie jak w 1997 roku – mówi.

Na wystawie pokazał jedno zdjęcie, którego nie wysłał do agencji i nie prezentował przez 20 lat. – To były suszące się banknoty i dokumenty na poczcie. Naczelniczka błagała, by go nie publikować, bo będzie miała kłopoty w dyrekcji, że nie zabezpieczyła.

Na 25-lecie powodzi Raciborska Telewizja Kablowa wypuściła film zmontowany z archiwalnych powodziowych zdjęć swoich operatorów.

– Wówczas w telewizji raciborskiej używaliśmy systemu S-VHS, dziś cztery takie obrazki można jednocześnie wrzucić w kadr HD i jeszcze zostanie trochę miejsca po bokach. Zamiast serwerów i streamu była koperta z taśmą i wysyłka pocztowa. Zamiast programów montażowych dla PC, laptopów i smartfonów, były magnetowidy, miksery i mozolne kopiowanie z prędkością 1:1. Internet i komórki były nowinkami, do których niewielu miało dostęp – mówi Adrian Szczypiński. – 25 lat to technologiczna przepaść, ale nasze taśmy z powodzi wytrzymały próbę czasu. Nieprzewijane i nieodtwarzane od lat, zachowały zaskakująco dobrą jakość.

Dla pracowników RTK było jasne, że tak unikatowe nagrania trzeba schować jak najgłębiej, by ich przypadkiem nie skasować. – Oczywiście dziś kaset powodziowych już się nie używa, bo wszystkie oryginalne taśmy zostały kilka lat temu zdigitalizowane. Jednak warto dbać o taśmy i... magnetowidy – zwraca uwagę operator. – Ale problemem dziś jest nie tyle brak starych taśm, ile brak odtwarzaczy.

ZOSTAŁY ŚLADY

Wielu tytułów i wielu bohaterów tekstu „I straszno, i śmieszno” Renaty Gluzy z sierpnia 1997 roku już nie ma. Zniknęła „Gazeta Dolnośląska”, której reporter Marian Maciejewski opowiadał o wrocławianinie popijającym z kieliszka ustawionego na pływających drzwiach. Znikła Telewizja Dolnośląska TeDe, która po powodzi liczyła na rozszerzenie koncesji na cały Dolny Śląsk. Została przejęta przez Polonię 1, a ta nie dostała koncesji na nadawanie naziemne w Polsce. Jej ówczes-

ny reporter o mało nie został zlinczowany we wsi Łany pod Wrocławiem, której mieszkańcy podejrzewali, że to właśnie telewizja przyczyniła się do decyzji o wysadzeniu wałów przeciwpowodziowych i zalaniu ich domów, Rafał Wojda jest szefem redakcji biznesowej TVN 24 BiS.

Arkadiusz Förster z wrocławskiej Zetki, któremu woda zalała mieszkanie i przez powodziowy tydzień musiał pracować w jednym podkoszulku, spodniach i trampkach, porzucił dziennikarstwo i został rozchwytywanym przewodnikiem po Wrocławiu. Dziennikarstwo porzucił też Bogusław Nierenberg, w 1997 szef ośrodka TVP w Opolu, który do ostatniej chwili nadawał ze swojego domu, aż sam został powodzianinem. Dziś jest profesorem w Zakładzie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Opolskiego i dyrektorem Instytutu Kultury na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przemysław Marzec z RMF, który po zalanym Raciborzu kursował na transporterze SKOT, kupionym z demobilu przez stację, zmarł 10 sierpnia 2022 roku.

Nie żyje Henryk Kawka z Radia Katowice, który odcięty w Raciborzu przez wodę nadawał z miasta przez cały czas. Nie żyje również Adam Gierak, wałbrzyski korespondent RMF, który w swoich relacjach nie chciał mówić o piciu wódki przy budowie wałów. Zmarł nagle na zawał serca 10 września 1998 roku, nieco ponad rok po powodzi.

Michał Kędzierski, który w 1997 roku był nastoletnim adeptem radia, potem przez lata jednym z czołowych głosów radia i reporterem kablówki, z mediów poszedł do policji. Zginął 4 maja 2021 roku, zastrzelony przez bandytę.

Stara ekipa raciborskiego Radia Vanessa wciąż utrzymuje ze sobą kontakt. – Jeżeli przeżyło się razem tak trudny czas i takie emocje, to powstaje silna więź – mówi Anita Tyszkiewicz-Zimałka.

Ćwierć wieku po powodzi tysiąclecia zmieniło się niemal wszystko. Odry pilnują nowe wały i suche poldery, miasta wypracowały procedury awaryjne, dziennikarze mogą pracować z dowolnego miejsca, byle mieli dostęp do prądu i internetu, fotoreporterzy nie muszą już dojeżdżać do laboratoriów z filmami, wozy transmisyjne w stacjach telewizyjnych i radiowych to norma. Nie zmieniły się tylko dwie rzeczy: umiejętność mobilizacji wobec nadzwyczajnych wydarzeń, która właściwa jest wszystkim profesjonalnym dziennikarzom, i entuzjazm radiowych praktykantów, którzy bez względu na sytuację nadal pytają: „Jak i gdzie wypoczywają teraz ludzie w waszych stronach?”.

Ryszard Parka

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.