Wydanie: PRESS 09-10/2022
To było to
Duma, serce wali, od teraz świat stoi już otworem. Potem nieraz wstyd. Dziennikarze różnie, ale dokładnie zapamiętali, gdy pierwszy raz zobaczyli swoje nazwisko w druku. Czasem w szkolnej albo podziemnej gazetce, czasem w już znanym tytule. Zwykle po wielu próbach i lekcjach pokory
Zrobiło mi się gorąco z wrażenia. Miałem przez chwilę błysk, że teraz to już cały świat dowie się o moich umiejętnościach dziennikarskich, a narzeczona wyrwała mi z ręki gazetkę i pobiegła do mojego ojca, z dumą pokazując mój artykuł – wspomina swój pierwszy tekst w druku Jan Wróbel, publicysta, felietonista, prowadzący „Poranek Tok FM”. Z tym że nie zobaczył tam swojego nazwiska, tylko pseudonim: Rubel T.
– Dziś się tego wstydzę, pseudonimy źle się kojarzą, ale wtedy nie przyszło mi do głowy, że mógłbym coś opublikować w oficjalnych gazetach, chociaż niektóre były przyzwoite. Nie śniły mi się wtedy wielkie i znane tytuły – wyjaśnia.
W PODZIEMIU
Jan Wróbel debiutował w podziemnym piśmie „Wola”. Trafił tam w 1985 roku. Miał 21 lat, studiował i właśnie kolega ze studiów Wojciech Załuska, który był aktywnym działaczem prasy podziemnej, wprowadził go do dziennikarstwa. On też był współtwórcą pseudonimu Wróbla. – Temat wymyśliłem sam. To był rodzaj publicystyki opartej na tym, co mówią ludzie w moim otoczeniu, polemika z tym, czy NSZZ „Solidarność” powinna być bardziej radykalna i trzymać się tego, co obiecywała, gdy schodziła do podziemia, czy raczej być ustępliwa i strawna dla zwykłych ludzi – opowiada.
Aleksandra Pacułek
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter