Wydanie: PRESS 05-06/2018
W... mnie Twoja szminka
By walczyć z hejterami w sieci, dziennikarze zorganizowali wieczór czytania internetowych komentarzy. Przeznaczony był tylko dla dorosłych o silnych nerwach.
Dla Jasia Kapeli z „Krytyki Politycznej” nie był to pierwszy raz. Scena, publiczność – z nimi miał już do czynienia. Tylko tekst do recytowania nietypowy. Zamiast wierszy – poezja hejtu. „Jaś Kapela, czy bywasz czasami w Warszawie wariacie? Jeśli tak, to proponuję torbę ze sobą nosić, bo jak cię gdzieś spotkam, ty zlewaczona spierdolino, to ci ząbki z tej spedalonej mordy powybijam. A ząbki gdzieś schować musisz...”. Albo: „Gościu już po tobie. To twój koniec. Już mamy cię na oku od dawna, lecz przelałeś ostatnią kroplę goryczy i zapłacisz za wszystko”.
Na początku lutego pięcioro dziennikarzy warszawskich redakcji wzięło udział w spektaklu „Poezja hejtu” w Resorcie Komedii. Przeznaczony był tylko dla dorosłych i – jak napisano w zaproszeniu – tylko tych o nerwach ze stali. Dziennikarze ze sceny czytali hejterskie komentarze na swój temat, jakie znajdują w sieci.
– Chodziło o złamanie żelaznej zasady: nigdy nie czytać komentarzy na swój temat – mówi Philipp Fritz, niemiecki dziennikarz m.in. „Berliner Zeitung” i „Die Zeit” piszący o Polsce i Europie Wschodniej, pomysłodawca spektaklu. – Chcieliśmy powiedzieć do tych, którzy nas obrażają: słuchajcie, możecie pisać i wysyłać, co chcecie, a my się z tego będziemy śmiać. I publiczność się śmiała, choć były też momenty, gdy śmiech ustępował miejsca ciszy i refleksji, jak groźnym zjawiskiem jest hejt – opowiada Fritz.
Decyzją publiczności Złotego Krasnala za najlepszy hejt dostał Jaś Kapela. Przyznaje, że kolekcjonuje najciekawsze komentarze na swój temat. Choćby takie: „Ty kurwo padalska, twoje marne dni dobiegają końca, twój dom spłonie, do 3 sierpnia będziesz załatwiony”; „Oby Ci jakaś muslim rodzinę zgwałcił. Cwelu, zgiń rychło” [pisownia oryginalna – red.]. – Bywają wulgarne, ale i komiczne. Takie, które można tylko wyśmiewać. Dla mnie to podstawowa metoda walki z hejtem – mówi Kapela.
Justyna Suchecka, dziennikarka „Gazety Wyborczej”, czytała na scenie taki wpis na swój temat: „Niech mi ktoś jeszcze raz powie, że feministki są normalne. Za ten cyrk, który odstawiają, jedyne, na co zasługują, to strzał w pysk i kuchnia. Dożywotnio. Durne pizdy. A w ogóle to wkurwia mnie twoja szminka”. Suchecka tłumaczy, że w projekcie „Poezja hejtu” chodziło też o to, by uzmysłowić hejterom, że za obrażanymi imionami, nazwiskami i krytykowanymi tekstami stoją konkretni ludzie. – Ci, którzy nas obrażają, wyzywają czy grożą, robią to nam, a nie jakimś wirtualnym postaciom – mówi Suchecka.
OŚMIESZANIE
Z hejtem na swój temat Justyna Suchecka zetknęła się po raz pierwszy przed pięcioma laty, gdy poznańską redakcję „Gazety Wyborczej” zamieniła na warszawską i zaczęła pisać o budzących emocje tematach dotyczących reformy edukacji. W jej przypadku hejt dotyczy głównie płci i wieku. – Nie obrażam się, jak ktoś pisze, że jestem młoda i głupia. Gorzej, gdy za takimi określeniami idą groźby – podkreśla Suchecka.
Metoda walki poprzez wyśmiewanie autorów hejtu odpowiada także Bartoszowi Wielińskiemu z „Gazety Wyborczej”, który na scenie recytował np.: „Ten Goebbels Wieliński uskarża się, że TVP zrobiła z niego zbrodniarza. Sam się swoim szczuciem w niemieckich mediach zrobił zdrajcą. Powinien mieć zakaz przebywania na terytorium RP”.
– Hejt jest dla mnie dowodem, że to, co napisałem, jest trafione – mówi Wieliński, który dowiaduje się z sieci, że jest „szmalcownikiem i antypolską mendą” lub po prostu „zwykłą szują”. – Czasami osoby, które to piszą, blokuję. Czasami staram się dowiedzieć, kto ukrywa się pod anonimowym kontem – opowiada Wieliński.
Joanna Grabarczyk, działaczka akcji „HejtStop”, tłumaczy, że oprócz ośmieszania autorów hejtów są jeszcze co najmniej trzy metody walki z nimi. Pierwsza: nie karmić trolli i udawać, że to nas nie obchodzi. Innym rozwiązaniem jest ujawnianie wizerunku i danych hejterów, choć Grabarczyk zaleca w tym wypadku ostrożność. – Narażamy wtedy hejterów na publiczny lincz. Musimy zdawać sobie z tego sprawę, nawet jeśli to my jesteśmy pokrzywdzeni – podkreśla. Trzecia metoda walki to kierowanie spraw na policję czy do prokuratury. – Wystarczy zrzut z ekranu, który jest dowodem na zniesławienie czy kierowanie pod naszym adresem gróźb. Każda kara jest na tyle odczuwalna, że najczęściej taka osoba z hejtu rezygnuje – mówi Joanna Grabarczyk. Przy czym zastrzega, że nie każdy negatywny, nawet chamski komentarz jest hejtem. Jej zdaniem z hejtem mamy do czynienia wtedy, gdy czyjaś negatywna opinia dotyka naszego pochodzenia, koloru skóry, orientacji seksualnej, niepełnosprawności, wiary czy płci. – Odróżnienie tego, co jest hejtem, a co nie, jest niezwykle ważne. W przeciwnym wypadku sytuacje naprawdę ekstremalne gdzieś umykają – dodaje Grabarczyk.
Pomysł walki z hejtem poprzez wyśmiewanie takich treści na scenie jest dość ekstrawagancki w porównaniu z powyższymi metodami, ale i te część dziennikarzy zaczęła już stosować, by nie oddawać pola hejterom.
UJAWNIANIE
Wojnę internetowym hejterom wypowiedział Filip Chajzer. W czerwcu 2017 roku w sieci pojawił się mem, którego autor żartował ze śmierci syna dziennikarza. Chajzer poprosił internautów o namiary na autora memu. Po kilku godzinach dziennikarz zamieścił na FB zdjęcia przedstawiające dane osoby, która miała być odpowiedzialna za grafikę. „Panie i Panowie przedstawiam to bydle i czekam na dokładny adres”. Moderatorzy strony Satyra Polityczna, na której pojawiła się grafika, skasowali wpis i wydali oświadczenie z przeprosinami.
Dziennikarka Polsatu Agnieszka Gozdyra także stosuje metodę polegającą na ujawnianiu hejterów. W lutym br. autorka programu „Skandaliści” zaprosiła do studia europosłankę Różę Thun. Jeden z użytkowników Twittera zareagował: „O, Gozdyra, zaprosiła do siebie swoją koleżankę z burdelu. Dobrały się w parę dwie tanie dziwki”. Dziennikarka odpisała na TT: „Myślę, że ten pan niebawem zmieni ton. Ustalenie danych nie zajmie zbyt dużo czasu”. Choć wpis pochodził z fałszywego konta, dziennikarka dzięki zamieszczonemu zdjęciu autora wpisu błyskawicznie go odnalazła, opublikowała jego dane na TT i zażądała przeprosin. Po dwóch dniach autor wpisu usunął profil, z którego wysyłał wulgarne wpisy. „Proszę przyjąć moje przeprosiny. Po przemyśleniu gwarantuję, że już nigdy nie padnie z mojej strony tak wulgarny komentarz” – napisał.
Do upubliczniania postów bądź tweetów zawierających wulgarne treści zachęca także Karolina Korwin Piotrowska. – Nie dyskutuję z hejterami. Nie interesuje mnie, co mają do powiedzenia. Mówię im won – mówi dziennikarka, która znalazła się w ścisłej czołówce najbardziej hejtowanych osób publicznych w ub.r. w zestawieniu „Super Expressu”. Tak postąpiła w przypadku kilku nienawistnych wpisów, które pojawiły się w styczniu br. na jej koncie na Instagramie. Korwin Piotrowska zablokowała autorkę komentarzy, po czym opublikowała zrzut ekranu zdradzający konto hejterki. „Po wielokrotnych prośbach o przestanie wypisywania bredni pani ta została zablokowana” – napisała dziennikarka we wpisie obok opublikowanej grafiki. – Hejterzy mimo wszystko boją się ostracyzmu. Że pracodawca się dowie, że rodzina się dowie… Kiedyś jakiś pracodawca przepraszał mnie, że nie miał pojęcia o tym, że jego pracownik ma tak antysemickie poglądy – mówi Korwin Piotrowska.
ZGŁASZANIE
Anna Dryjańska z portalu Tokfm.pl: – Z hejtem skierowanym wobec mnie prawie już nie walczę. Chronię się przed negatywnymi komentarzami. Na Twitterze wyciszam osoby, które mnie hejtują, obrażają, wyzywają.
Na Facebooku wybrała ustawienie, które sprawia, że odbiera wiadomości tylko od znajomych. W poczcie e-mailowej uruchomiła filtr w skrzynce, dzięki któremu wiadomość ze wskazanego adresu jest automatycznie kierowana do kosza. – Te metody sprawiają, że hejt w zasadzie do mnie nie trafia – przyznaje Dryjańska.
Ale to ona już udowodniła, że walka z hejterami ma sens. Przed dwoma laty dziennikarze portalu NaTemat.pl, gdzie wówczas pracowała, zaczęli dostawać wyzwiska od radcy prawnego z Cieszyna, który – co ciekawe – występował pod własnym nazwiskiem. – Byłam jego ulubienicą. Pan radca wysyłał kilkadziesiąt wiadomości tygodniowo – opowiada Dryjańska. Przykłady? „A wiecie, dryjańska /specjalnie z małej/ czym się różnicie od tej wspaniałej kobiety? Ona nie ma deformacji. Mózgu. A mieliście, dryjańska /specjalnie z małej/ ten nic nie znaczący, kosmetyczny w swej istocie zabieg zwany przerywaniem ciąży? Jak nie to zamilczta…”; „a na kiedy masz wyznaczoną operację usunięcia zaćmy mózgu? Mogę przyspieszyć termin. Będzie lepsze powietrze…”; „spróbuj głupku iść na marsz – dostaniesz…” [pisownia oryginalna].
– Śledził wszystko, co działo się na portalu – kontynuuje Dryjańska. – Wykazywał się kreatywnością pod względem języka. Dziennikarki nazywał prostytutkami, a dziennikarzy tytułował mianem prostytutów – dodaje. Sprawa radcy trafiła do Okręgowej Izby Radców Prawnych w Katowicach. W kwietniu 2017 roku Zbigniew K. usłyszał wyrok. Musiał zapłacić 10 tys. zł kary i dostał zakaz na pięć lat bycia patronem przyszłych radców.
Stanowczo stara się walczyć z hejtem Dominika Wielowieyska z „Gazety Wyborczej”. „Nawet jeśli PiS padnie dla Polaków pozostaniesz tylko śmieciem. Nie dodawaj sobie za dużo, brzytwa czeka” – napisał 22 lipca ub.r. na Twitterze użytkownik konta @KazimierzMatus2. Wielowieyska złożyła zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Została przesłuchana przez policję. – Sprawa została umorzona, zbyt szybko moim zdaniem, ale hejter się wystraszył i zniknął z Twittera – mówi Dominika Wielowieyska.
Z falą hejtu mierzy się od dłuższego czasu. „Sama jesteś pasożytem, a może pasożydem?” – mogła przeczytać latem 2016 roku na swoich profilach na Facebooku i Twitterze. A wszystko po tym, jak w sieci pojawił się obrazek ze zdjęciem i fałszywą wypowiedzią dziennikarki. Miała powiedzieć, że „górnicy to pasożyci” i że „na PiS głosowała sama patologia i może jeszcze same stare, tępe babcie”. – Rozsyłają to trolle, żeby nakręcić wzajemną nienawiść. Na ile jest to możliwe, staram się prostować. Niestety, nie brakuje pożytecznych idiotów, którzy to kolportują w sieci mimo sprostowań – stwierdza Wielowieyska.
EDUKOWANIE
Marcin Kącki z „Gazety Wyborczej” żartuje, że jak rano nie widzi pod swoimi tekstami czy wpisami na portalach społecznościowych hejterskich wpisów, to zastanawia się, czy jeszcze żyje. A najczęściej widzi wpisy typu: „wypad z mojego miasta ty żenujący pajacyku z Wybiórczej” lub „ty żydoparchu… Odjebaj się od tego kraju” (cytaty z profilu Kąckiego na Facebooku). – Jestem na pierwszej linii frontu. Piszę o sprawach, które ludzi nurtują. To wywołuje reakcje – mówi Kącki, który hejterów dzieli na dwie grupy. Do pierwszej zalicza ludzi, który robią to dla zabawy. – To zwykłe trolle, kreują swoje ego przez wyżywanie się na innych, przez opluwanie i obrzucanie wulgaryzmami – opisuje. Nimi Marcin Kącki się nie zajmuje.
Do drugiej grupy należą frustraci, których do hejtu pcha pozycja społeczna czy rodzina. – Tymi staram się zaopiekować – mówi Kącki. – Rozmawiam z nimi, spędzam długie nocne godziny na próbie ich zrozumienia, a nierzadko i uratowania. Wyciągam rękę. Staram się tworzyć mały szpital zrozumienia – opowiada. Choć nie zawsze o to zrozumienie łatwo, o czym świadczy przykład takiej „rozmowy” [pisownia oryginalna]:
„– Hej gosciu znowu szkalujesz Polskę. Po co ci to zydowski pomiocie
– Panie Żak przepraszam Pana, ale nie mogę teraz rozmawiać. Zapraszam jutro w nocy.
– Bo co? piszesz nową zakłamana ksaizzke hehehe.
– Bo siedzę w Tworkach, kaftan krępuje mi ruchy.
– Fajnie ze się gościu przyznajesz
– Panie Żak, ale my tu jesteśmy razem przecież. Słyszę Pana za ścianą. Poznaję po sapaniu. Niech pan na znak zapuka głową w ścianę
– Kacki wal się kurwa na ten swoj jebany łeb”.
Kącki nie składa doniesień na policję. Nie blokuje. Zdarza się, że upublicznia dane hejterów i wizerunek. Jako przykład podaje młodego chłopaka z Podlasia, który obrażał go, korzystając z anonimowego konta na Facebooku. – Szybko go namierzyłem. Okazało się, że chłopak ma problem, bo zdobył stanowisko urzędnika wbrew swojemu wykształceniu. I jest mu z tym źle – opowiada Kącki. – Znalazłem jego zdjęcie z rodziną. Wycofał się. Nie wiem, może nadal anonimowo hejtuje, a może to poczucie wstydu coś w nim zmieniło – zastanawia się dziennikarz.
Metodę walki z hejtem polegającą na edukowaniu i rozmawianiu propaguje też Beata Tadla. Apogeum tej walki nastąpiło w maju 2017 roku, gdy w sieci pojawiły się memy ze zdjęciem dziennikarki opatrzone cytatem: „Jako Polka i Żydówka chciałabym, żeby Polacy zrekompensowali żydom to, co im zrobili. Moi dziadkowie mieli piekło przez polski naród”. – Oczywiście był to cytat nieprawdziwy. Nigdy nie powiedziałam nic takiego – mówi dziennikarka Nowej TV. „Ktoś dorobił mi cytat i puścił w świat, a kretyni idą jak w masło, oceniają mnie przez pryzmat słów, których nigdy nie wypowiedziałam. Sprawdzajcie źródła, zanim rzucicie w kogoś oszczerstwem. Debilny obrazek nie jest źródłem informacji” – skomentowała wtedy całą sprawę na Facebooku. A do niemal wszystkich, którzy opublikowali w sieci hejterski komentarz, postanowiła napisać wyjaśnienie. – Ot, taka praca pozytywistyczna. Ale często skuteczna – przyznaje Beata Tadla. – Otrzymałam dziesiątki przeprosin. Z jednej strony to pocieszające, że kogoś stać na refleksję, z drugiej smutne, że ludzie są zdolni do takiego chamstwa bez sprawdzenia, czy informacja jest wiarygodna – dodaje.
BLOKOWANIE
Odpowiadanie autorom hejtów czy wchodzenie z nimi w dyskusję jest złym pomysłem – uważa z kolei Vadim Makarenko z „Gazety Wyborczej”. – Nawiązywanie z nimi kontaktu uwiarygadnia te osoby – tłumaczy. Jego pomysł na walkę z hejtem? Podobny jak Dryjańskiej: odgradzanie się. – Z jednej strony, blokuję osoby, które coś na mnie wypisują; z drugiej, wyciszam te, które na Twitterze są anonimowe – wyjaśnia Makarenko. Według niego to skuteczna metoda. – Skala hejtowego chamstwa zmniejszyła się wyraźnie – podkreśla.
Swoich przeciwników w sieci blokuje również Łukasz Warzecha, publicysta „Tygodnika do Rzeczy”. – Nie dowartościowuję ich tropieniem, pisaniem do nich, publikowaniem ich danych – wyjaśnia. Choć raz zrobił wyjątek. W marcu 2017 roku zaproponował jednemu z ostro krytykujących go internautów spotkanie w cztery oczy. Stało się to po tym, jak ów internauta, oceniając krytyczną wypowiedź Łukasza Warzechy dotyczącą nastawienia części wyborców PiS do Donalda Tuska, nazwał na Twitterze dziennikarza „parówą”, która „odsłania swoją prawdziwą twarz czyli skurwysyna…”. – To był rodzaj doświadczenia. Chciałem zobaczyć, czy ktoś, kto jest agresywny w sieci, będzie mówił takim samym językiem podczas bezpośredniej rozmowy – opowiada Warzecha.
Do spotkania doszło 7 marca 2017 roku przed siedzibą Radia dla Ciebie. Internauta powtórzył swoje obelgi wobec dziennikarza. „Jest pan parówą i skurwysynem” – miał powiedzieć. „ A pan jest złamanym chujem o małym móżdżku” – odpowiedział publicysta „Do Rzeczy”.
– Słowa niecenzuralne padały z obu stron, ale, co ciekawe, cały czas zwracaliśmy się do siebie na „pan” – odnotowuje dziś, śmiejąc się z tego Łukasz Warzecha. Więcej takich spotkań już nie było. – Okazało się, że internauta równie agresywny i chamski był i w sieci, i w realu. Z reguły bywa inaczej – zauważa dziennikarz. Nie zgłosił sprawy na policję, mimo że w jednym z wpisów na Twitterze ów hejter groził pobiciem. – Gdybym miał przekonanie, że jest to groźba realna, na pewno bym sprawę przekazał policji – wyjaśnia Warzecha.
NIEHEJTOWANIE
Jednym z najbardziej hejtowanych w ostatnim czasie dziennikarzy jest Krzysztof Ziemiec z TVP. Niemal każdy jego wpis na fanpage’u na Facebooku czy na Twitterze komentowany jest wulgarnymi komentarzami. „Ziemiec, zdrajca i śmieć, który nie docenił, że uszedł cało z pożaru”, „sprzedawczyk na judaszowe 30 srebrników”, „to nie dziennikarz, to tylko tuba, tubka, tubeczka, szczekaczka”, „czy nie wstyd panu, że jest Pan lizusem i pachołkiem prawicowego debilizmu”, „Ziemiec – to szmata a nie dziennikarz” – to tylko kilka cytatów z ostatnich tygodni.
– Na początku to był dla mnie szok, że ludzie mogą coś takiego napisać, że mogą być tak bezwzględni. Tym bardziej że nigdy wcześniej nic podobnego mnie nie spotykało. Coś tawk wulgarnego, a nawet szatańskiego! – mówi Ziemiec.
To wzburzenie dziennikarza TVP jest zrozumiałe, gdy czyta się np. komentarz niejakiego Witolda, który na Facebooku napisał: „Ja bym się jednak przejął Panie Krzysztofie, bo fakt ze się Pan jeszcze sam nie powiesił i jest Pan w stanie w swą gębę patrzeć w lustrze znaczy nie tyle jakim potwornym zerem Pan jest ale bardziej to ze stwórca ma dla Pana inny plan. Czy to będzie czerniak z metastazami do kości, co osobiście Panu życzę czy może jakąś jeszcze potworniejszą a i bolesną okropność, którą Pan Stwórca swym największym szmatławym produktom gotuje, tego się już Pan niedługo sam dowie”.
Krzysztof Ziemiec stara się nie uchylać od dyskusji, choć – jak napisał przy jednym takim komentarzu na Facebooku – „z zionącymi ogniem nie mam zamiaru podejmować polemiki bo to bez sensu”.
– Nie blokuję, nie banuję, nie obrażam się i nie obrażam innych. Moja metoda walki z hejtem to nieodpowiadanie hejtem na hejt – deklaruje prowadzący „Wiadomości”. Nigdy nie zgłosił sprawy na policję, choć przyznaje, że raz miał taką ochotę. – Gdy zaatakował mnie w oskarżający sposób pewien dziennikarski tuz, znajomy prawnik radził, żeby złożyć pozew, który bym pewnie wygrał. Tylko po co? – kwituje Ziemiec.
KTO, JEŚLI NIE MY
– Walka z hejtem jest jak walka z wiatrakami, ale trzeba ją podjąć – uważa Joanna Grabarczyk z akcji „HejtStop”. – Na ulicy nigdy byśmy nie pozwolili, żeby ktoś nam groził czy ubliżał. Tak samo nie powinniśmy pozwalać na to w sieci – podkreśla.
I dodaje: – Powinniśmy to robić dla siebie, ale także dla tych, którzy nie są osobami publicznymi i nie mają dostępu do mediów. Jeśli my zaczniemy walkę z mową nienawiści, może wtedy inne znieważane osoby poczują się bardziej odważne.
Walka może przybrać formę edukacji, co stara się wdrażać Dominika Wielowieyska. – Czasami występuję w roli nauczycielki strofującej ucznia. Uzmysławiam ludziom, że chamstwo i agresja niczemu nie służą, że możemy mieć inne poglądy na rozmaite sprawy, ale to nie zmienia faktu, że normalna rozmowa bez nienawiści jest możliwa – opowiada. A jeśli akcja edukacyjna nie przynosi rezultatu? Wtedy Wielowieyska agresywnych hejterów banuje. – Banuję antysemitów i ludzi, którzy posługują się wyłącznie wulgaryzmami. Nie banuję ludzi, którzy złośliwie ze mnie żartują – zaznacza.
Philipp Fritz, pomysłodawca przedstawienia „Poezja hejtu”, w marcu planował już kolejny spektakl, podczas którego dziennikarze będą czytali hejty na swój temat. Marzy mu się, by kiedyś na jednej scenie stanęli dziennikarze i „Gazety Wyborczej”, i „Gazety Polskiej”, bo przecież hejt nie ma barw politycznych. Choć, jak po chwili dodaje, z tymi drugimi miałby na razie problem, bo to dziennikarze prawicowi – jego zdaniem – otwierają sferę hejtu, choć bywają też jego ofiarami.
Grzegorz Sajór
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter