Wydanie: PRESS 05-06/2018
Jeden za wszystkich
Koniec marca, niewielka miejscowość Trenczyńskie Cieplice na Słowacji. Szyby witryn kilku sklepów przy głównej ulicy oklejone wizerunkami dziennikarza Jána Kuciaka i jego narzeczonej Martiny Kušnírovej, zamordowanych pod koniec lutego.
Wieczorem w miejscowej piwiarni brakuje miejsc. Dwóch skinów, w kurtkach flyersach, spodniach bojówkach i ciężkich butach z czerwonymi sznurówkami przysiada się.
– Polak? Co tu robisz?
– Jestem dziennikarzem, jadę do Bratysławy.
– To masz niebezpieczną pracę. Słyszałeś, że u nas zamordowali dziennikarza? – pyta jeden z nich. Na znak uznania dla mojego zawodu proponuje przybicie piątki.
W Bratysławie w jednym tylko trolejbusie linii 207 doliczam się czterech osób z przypiętymi do ubrań znaczkami z wizerunkami Jána Kuciaka i Martiny Kušnírovej i napisem „#ALL FOR JAN”. W centrum Bratysławy co chwilę mijam kogoś z takim znaczkiem.
SYGNAŁ DLA SPOŁECZEŃSTWA
W redakcji serwisu Aktuality.sk jeszcze miesiąc po zabójstwie jego biurko wygląda tak, jak je zostawił. Koledzy postawili na nim świeczkę. A obok leży książka Francesca Forgionego o mafii kalabryjskiej „’Ndrangheta” i rozrysowany schemat powiązań polityków z najbliższego otoczenia Roberta Fico z włoskimi mafiosami. W swoim tekście, który właśnie kończył, Kuciak pisał, że dzięki tym powiązaniom Włosi mieli zarabiać m.in. na wyłudzaniu na wschodzie Słowacji dopłat z Unii Europejskiej.
Czy zginął, bo zajął się powiązaniami włoskiej mafii ze słowackimi politykami? – Wszyscy tak podejrzewają, chociaż na razie nikt nie przedstawił na to twardych dowodów – wskazuje Andrej Školkay, medioznawca i dyrektor Szkoły Komunikacji i Mediów w Bratysławie. – Ján Kuciak nie był znanym dziennikarzem. Zajmował się tym, o czym wcześniej pisały już inne media. Tylko że wtedy nie było większych reakcji na te publikacje – dodaje.
– Już dwa lata temu media na Słowacji pisały o wielu sprawach, które poruszał Ján Kuciak w swoim ostatnim, niedokończonym tekście. Większe zainteresowanie wzbudziły dopiero po tym, jak zamordowano dziennikarza – uściśla z goryczą w głosie Tomáš Forró, reporter popularnego dziennika „Denník N”.
– Na Słowacji rocznie ujawniane są ze trzy, cztery duże afery i kilka mniejszych. Ludzie się o nich dowiadywali, ale potem wszystko cichło. Zamordowanie dziennikarza było sygnałem dla społeczeństwa, że w kraju dzieje się coś naprawdę złego – mówi Andrej Školkay.
Bo mimo że inwektywy ze strony polityków i groźby oligarchów wobec dziennikarzy zdarzały się wcześniej, słowaccy dziennikarze czuli się raczej bezpiecznie. – W latach dziewięćdziesiątych, gdy premierem był Vladimír Mečiar [populista, upodabniający Słowację do byłych krajów ZSRR – przyp. red.], oligarchowie walczyli o władzę, płonęły samochody i zdarzały się ataki werbalne, a nawet fizyczne. Ale to była specyfika tamtego okresu w krajach postkomunistycznych – wyjaśnia Andrej Školkay.
Choć do dziś nie wiadomo, co się stało z dwoma słowackimi dziennikarzami. W kwietniu 2008 roku zaginął znany telewizyjny reporter śledczy Pavol Rýpal. W 2015 roku zniknął dziennikarz gazety gospodarczej „Hospodárske Noviny” Miroslav Pejka, który zajmował się tematami związanymi z energetyką.
– Nie ma dowodów, że ich zamordowano, ale obu do tej pory nie odnaleziono – stwierdza Nikola, słowacka dziennikarka. Prosi, żeby tak ją przedstawić, bo nie chce pod nazwiskiem wypowiadać się o kolegach dziennikarzach.
Andrej Školkay wskazuje, że to były głośne sprawy, ale wtedy nikt nie wychodził na ulice. – Teraz mamy jednak zupełnie inny kontekst: zamordowano dziennikarza w jego własnym domu. To wywołało największe demonstracje na Słowacji od 30 lat, które przeszły nie tylko w Bratysławie, ale też w mniejszych miastach. A Słowacy nie są narodem, który lubi protestować – zwraca uwagę Školkay.
Mariusz Kowalczyk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter