Wydanie: PRESS 03-04/2020
Nie prowadzę krucjaty
Jeśli opisujesz łamanie prawa pracy u miejscowego producenta, szukaj sprzymierzeńców, choćby wśród kolegów z mediów ogólnopolskich – radzi Adriana Rozwadowska, której Amazon groził procesem.
Nie studiowałam dziennikarstwa, nie zamierzałam zostać dziennikarką, a kiedy wpadłam na ten pomysł, zrealizowałam go w tydzień. Kończąc studia, plącząc się od stażu do stażu, byłam coraz bardziej przerażona: co praca, to głupsza. Nigdy nie zapomnę wygranej w konkursie o staż w Wielkiej Wielkopolskiej Korporacji – marzeniu wszystkich absolwentów i absolwentek – z którego miałam ochotę uciekać najdalej trzeciego dnia. „Jeśli tak ma wyglądać moje życie” – myślałam sobie – „być może należy przemyśleć sens jego dalszego trwania”. I wtedy poszłam z CV do pierwszej lokalnej redakcji.
Była zima, blisko minus 20 stopni Celsjusza, więc naturalnie jako nowicjuszce, z którą nie wiadomo było, co począć, polecono mi napisać tekst o tym, że zimą jest zimno.
I tak znalazłam się na ulicy, wypytując pracujących robotników drogowych, jak radzą sobie z niską temperaturą. Na miejscu czekałam na fotoreportera Pawła, który miał zrobić zdjęcia znalezionym przeze mnie bohaterom.
– Cześć, jestem Ada – powiedziałam.
– Dziewczyno, po co ty to sobie robisz? – odpowiedział Paweł, widząc nową twarz (nie zmyślam!). – Wszędzie zarobisz więcej. Wiesz, ile ja zarabiam?
Ostatecznie nigdy się nie przywitał, a ja mu nie uwierzyłam, choć pewną wskazówką mógł być fakt, że kiedy poprosiłam, żeby podrzucił mnie do redakcji – chodziło o kilkaset metrów – usłyszałam, że ryczałt na paliwo mu tego nie wynagrodzi. Ile zarabia, dowiedziałam się wkrótce. Jęknęłam. Ale jednocześnie byłam zachwycona swoją pracą. Pierwszy raz. Choć technicznie ujmując, niewiele różni się ona od pracy w regularnej korporacji.
Minęło kilka ładnych lat, a ja zaczęłam zajmować się rynkiem pracy, związkami zawodowymi i polityką społeczną – działką leżącą odłogiem, bo brak w niej skandali. Teoretycznie. W praktyce wydarzeń, do których nigdy nie powinno dojść, jest bez liku. Problem w tym, że telewizja – a w ślad za nią i opinia publiczna – na problem warunków pracy reaguje dopiero wtedy, kiedy dojdzie do tragedii – jak choćby w przypadku pani Oksany, Ukrainki, która doznała w pracy udaru, a chcący uniknąć odpowiedzialności pracodawca po prostu porzucił ją na ławce. Kiedy jednak piszesz o pracy i warunkach życia Ukraińców w Polsce – zanim nie wydarzy się coś złego – tekst przechodzi bez echa. Nieważne, ile setek tysięcy Ukraińców by u nas pracowało.
Właśnie w tym upatruję siły moich tekstów o warunkach pracy w Amazonie, które dwa lata temu doprowadziły do tego, że spółka zaczęła straszyć mnie procesem. W samych artykułach nie było niczego nadzwyczajnego, a bez groźby złożenia pozwu – tu Amazon sam sobie podłożył nogę – czytałyby się najpewniej tak samo jak większość traktujących o problemach rynku pracy. Pozew to co innego. Do dziś, kiedy biorę udział w jakimkolwiek spotkaniu lub debacie i zahaczam o ten temat, po sali rozchodzi się szmer: ludzie poprawiają się w siedziskach, a chwilę później zalega absolutna cisza – i wszyscy czekają na uchylenie rąbka tajemnicy, zaskakujące fakty i informacje.
Adriana Rozwadowska
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter