Wydanie: PRESS 05-06/2019
Ludzie mogą nie uwierzyć
Z polskim dziennikarzem w Wenezueli Tomaszem Surdelem rozmawia Mariusz Kowalczyk.
Po tym jak zdjęcie Pana pobitej twarzy stało się w social mediach symbolem represji wenezuelskich władz wobec dziennikarzy, wciąż Pana rozpoznają na ulicach Caracas?
Bardziej rzucałem się w oczy, gdy twarz była jeszcze sina. Kiedy niedawno drogówka zatrzymywała wszystkich do kontroli przy zjeździe z autostrady, policjant wziął moje dokumenty, czyta, patrzy na mnie, znowu czyta, w końcu podnosi wzrok: „To ciebie niedawno pobili?”. Odpowiedziałem: „Zgadza się”. Na co funkcjonariusz: „Mam nadzieję, że wiesz, że nie cała policja w Wenezueli jest taka zła. Tych z FAES, to my też się boimy”.
Niedawno na mityngu zwolenników Guaidó kilka osób też mnie poznało. W sklepie sprzedawca rzucił: „To ty jesteś tym Polakiem?” i zapytał, czy może sobie zrobić zdjęcie ze mną.
Jak się Pan teraz czuje?
Rany się pogoiły, sińce zniknęły. Pęknięta kość czołowa ładnie się zrasta, krwiak się zmniejszył. Niedawno udało mi się wreszcie zrobić badania, bo wcześniej w Caracas zawsze czegoś brakowało: a to części do tomografu, a to prądu. Od lekarzy dostałem już zielone światło na wsiadanie do samolotu.
Wpis w wenezuelskim dokumencie tożsamości, że jest Pan dziennikarzem, tak zaszkodził Panu 14 marca na punkcie kontrolnym w Caracas?
Trudno powiedzieć, czy oberwałem za to, że jestem cudzoziemcem, czy za to, że dziennikarzem. Ci, co mnie bili, nie powiedzieli. W ogóle nic nie mówili. Na pewno wiedzieli, że jestem Polakiem i dziennikarzem, bo to jest w moich dokumentach napisane wyraźnie czarne na żółtym. Po zatrzymaniu mnie i sprawdzeniu papierów policjant odszedł, ale nie wiem, czy po to, żeby się kontaktować z jakąś swoją centralą. Po czym wrócił i kazał wysiąść z samochodu, że niby mają kilka pytań. To były ostatnie słowa, jakie od nich usłyszałem.
Mariusz Kowalczyk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter