Facet. Ale z aparatem
Ze Sławomirem Kamińskim, zwycięzcą Grand Press Photo 2019, rozmawia Iga Kołacz.
Gdy sejmowi strażnicy przepychają się z matkami, a niepełnosprawne dzieci patrzą bezradnie – fotograf nie ma ochoty rzucić aparatu, by im pomóc?
To była moja pierwsza myśl. Przypomniawszy sobie tę sytuację podczas gali konkursowej, rozkleiłem się jak baba. Teraz też łamie mi się głos. Normalny facet próbowałby tych kobiet bronić. Nawet gdyby nie dał rady strażnikom, toby chociaż na nich krzyknął. Walczyłem w sobie, myśląc: „Boże, stoi nas tutaj ze 30 facetów i nikt nie reaguje”. Ale okazuje się, że wprawdzie jesteś facetem, ale jednak facetem z aparatem. To wygrało.
Nie raz byłem w sytuacji, że nie mógłbym na coś patrzeć inaczej niż przez aparat – tak było na przykład przy operacji serca, którą wykonywał profesor Religa. Gdy na chwilę odstawiłem aparat i popatrzyłem, co się dzieje 20 centymetrów ode mnie, prawie zemdlałem. Ale gdy patrzę przez wizjer, jestem obserwatorem, przekaźnikiem, trochę kamerą przemysłową. O to w tym zawodzie chodzi: by robić swoje. Kiedy cała ta sytuacja z matkami niepełnosprawnych dzieci i strażnikami zakończyła się, nie miałem wątpliwości, że zrobiłem dobrze.
Protest rodziców osób niepełnosprawnych w sejmie w ubiegłym roku trwał 40 dni – byłeś tam prawie codziennie. Redakcja kazała?
Przychodziłem z własnej woli. Czasem na godzinę, ale bywało, że spędzałem tam pięć czy dwanaście godzin dziennie. Było strasznie nerwowo, właściwie nie wiedzieliśmy, kiedy coś się wydarzy. Gdy protest zaczął się rozrastać, ograniczono wejściówki do sejmu. Ja mam stałą przepustkę sejmową, więc tym bardziej poczułem się w obowiązku, by tam przychodzić codziennie. Początkowo było dość wesoło, górale przysyłali protestującym oscypki, sadownicy skrzynki jabłek. Zjawiali się posłowie, potem Lech Wałęsa, kardynał Nycz, nawet pierwsza dama... Protest zaczął być rozgrywką polityczną.
Dokumentowałeś go dzień po dniu, ale nie fotografowałeś codzienności tych rodzin: mycia, karmienia, przebierania. A przecież było ważne, w jakich warunkach tam funkcjonują.
Nikt z nas nie chciałby być w takiej sytuacji fotografowany. Już samo pokazanie dzieci na wózkach, tego jak są wożone i przenoszone, jest mało komfortowe. Kilku kolegów próbowało te intymne sceny fotografować, lecz kończyło się to awanturą ze strony protestujących. Dla Kuby Hartwicha, którego mama musi ubierać, bo nie jest w stanie sam założyć swetra, a z drugiej strony jest bardzo rozwiniętym intelektualnie człowiekiem, to trudne i bolesne, i nie chciałby tego pokazywać.
Wystarczyło zrobić zdjęcie, jak niepełnosprawni szli na spotkanie z pierwszą damą do sali, do której nie mieliśmy dostępu. Ono pokazywało, w jakim ci ludzie są stanie: ich sposób chodzenia, poruszania się na wózkach, widok ojca niosącego na rękach 19-letnią córkę. To było bardzo mocne.
Iga Kołacz
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter