Wydanie: PRESS 07-08/2019
Naiwny jak dziennikarz
Historia tekstu o adoptowanych dzieciach premiera to opowieść o tym, do czego posuwa się tabloid, chcąc pomóc politykowi, i jak łatwo złapać dziennikarzy na lep fałszywej moralności.
Mateusz Morawiecki już od dziesięciu miesięcy był ministrem rozwoju i wicepremierem w rządzie PiS, gdy w sierpniu 2016 roku Witold Gadomski napisał o nim w „Gazecie Wyborczej” tekst „Partyzant śni o wielkiej polityce”. Nakreślił portret człowieka, który „jest bardziej pisowski niż wierni druhowie prezesa i wie, jak dojść na szczyt”.
Gdzieś w środku długiego tekstu stało jak wół: „Kobiety z dziećmi były w banku pod szczególną ochroną. Sam jest rodzinny, ma czwórkę dzieci, w tym jedno adoptowane” – tak wspominała Morawieckiego była pracownica BZ WBK, którego premier był szefem.
Bartosz Wieliński, szef działu zagranicznego „Gazety Wyborczej”, przypomniał sobie tamten materiał, gdy 10 maja br. zobaczył jedynkę „Super Expressu” ujawniającą, że dwoje dzieci premiera jest z adopcji. – Wprawdzie my pisaliśmy o jednym adoptowanym dziecku, ale potem dowiedziałem się od znajomych, że jest także drugie… I że nie była to żadna tajemnica – mówi. Dlatego Wieliński szybko skomentował na Twitterze: „Nie przypominam sobie, by zamieszczenie tej informacji wywołało jakąkolwiek negatywną reakcję”.
Potwierdza to także Witold Gadomski: – Publikacja przeszła zupełnie bez echa, a na informację o adoptowanym dziecku nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi. Zresztą trudno było oczekiwać oburzenia, skoro fakt adopcji mógł świadczyć wyłącznie na korzyść premiera.
Grzegorz Sajór
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter