Wydanie: PRESS 07-08/2015

Michniewicz? Wróćmy do rozmowy z Dominikiem Pankiem z bloga Piłkarska Mafia

W 2015 roku Magazyn "Press" opublikował wywiad z Dominikiem Pankiem, dziennikarzem Polskiego Radia, który od lat prowadzi blog "Piłkarska Mafia". Panek konsekwentnie przypomina środowisku piłkarskiemu i kibicowskiemu trudne sprawy z korupcją w tle. Działa też na Facebooku i Twitterze. Przy okazji rozważanej kandydatury Czesława Michniewicza na trenera reprezentacji Polski (dzis decyzja prezesa PZPN Cezarego Kuleszy) o dawnych kłopotach niektórych ludzi futbolu znów głośno. Przypominamy rozmowę przeprowadzoną przez Łukasza Cieślę. Niektóre wątki jakże aktualne.

Kilka miesięcy temu na Twitterze życzył Pan sobie, by 2015 rok był Pana ostatnim na blogu Piłkarska Mafia. Efekt zmęczenia tematem korupcji w polskiej piłce?
Zmęczenie to jeden aspekt. Brakuje mi też czasu, żeby ciągnąć ten temat na taką skalę jak wcześniej. Lecz głównym powodem tych życzeń była chęć, by po dziesięciu latach to śledztwo się wreszcie skończyło. Obiecałem jednak czytelnikom, że do ostatniego prawomocnego wyroku będę się tym zajmował.

Temat interesuje już chyba tylko garstkę osób.
Też mam wrażenie, że ani dziennikarze sportowi, ani kibice niespecjalnie to śledzą. Najbardziej zainteresowani są oskarżeni, ewentualnie ich rodziny. W mediach sprawa odżywa rzadko – na przykład niedawno przy aferze korupcyjnej w FIFA. Generalnie jednak od kilku lat temat ustawiania meczów w polskiej piłce już nie robi wrażenia.

Nie irytuje to Pana?
Denerwuje mnie to. Zresztą nie jestem najlepszego zdania o dziennikarstwie sportowym w Polsce. Kuriozalne jest, gdy na rozpoczęcie procesu kilku byłych reprezentantów Polski nie przychodzi żaden z dziennikarzy z jakiejkolwiek gazety sportowej. Samo za siebie mówi również to, że media w Polsce wolą się opierać na relacjach w zasadzie anonimowego blogera.

To efekt bliskich relacji dziennikarzy z osobami zamieszanymi w korupcję?
Rzeczywiście, w śledztwie pojawiają się nazwiska kilku dziennikarzy z tamtych czasów, którzy spotykali się z bohaterami afery korupcyjnej. Zaskakujące były też relacje po niektórych meczach: mimo że spotkania ewidentnie wyglądały na ustawione, były opisywane jako uczciwe zawody. A sędzia, który wziął łapówkę, przez dziennikarzy był świetnie oceniany.

I ci dziennikarze nadal pracują?
Tak, pracują.

Środowisko dziennikarskie nie powinno się oczyścić?
Nie za bardzo wiem, jak miałoby to wyglądać. Prokuratura nie znalazła dowodów, że popełnili przestępstwo. Trudno więc oczekiwać od nich choćby przeprosin.

Na znanym zdjęciu widać, jak dziennikarz, rzekomo na żarty, całował rękę „Fryzjera”, skazanego później za kierowania mafią w polskiej piłce. Inni dziennikarze pożyczali pieniądze od „Fryzjera”. Jak Pan to ocenia?
Zdecydowanie negatywnie. Lecz nie jestem dziennikarzem sportowym, nie znam zbyt dobrze tego środowiska, nie będę wypowiadał się o każdej z tych osób. Może kiedyś nie można było inaczej funkcjonować? A może nie wiedzieli, że „Fryzjer” może być głównym podejrzanym w sprawie piłkarskiej mafii.

Śledztwo trwa już dziesięć lat. Tak długo, bo skala zjawiska zaskoczyła śledczych?
Początkowo wydawało się, że to będzie kilka, kilkanaście osób. Potem, gdy udało się złamać zmowę milczenia, okazało się, że każde kolejne przesłuchanie powoduje zatrzymanie następnych osób. To zaczęło przerastać dwóch prokuratorów i kilku policjantów, bo tylko tyle osób początkowo pracowało nad sprawą. Czasochłonne było też porównywanie billingów rozmów telefonicznych różnych osób z miejscem logowania aparatów. Po pewnym czasie prokuratura zaczęła korzystać ze specjalnego programu komputerowego analizującego te dane, co przyspieszyło pracę. Ostatecznie zarzuty postawiono ponad 700 osobom, co też wpłynęło na czas trwania śledztwa. Nie tłumaczy to jednak faktu, że niektórzy byli oskarżani po pięciu–sześciu latach od zatrzymania.

A zaczęło się niewinnie... Od trzecioligowego wtedy Polaru Wrocław.
Najpierw, 1 lipca 2003 roku, weszły w życie przepisy dotyczące korupcji w sporcie. Wcześniej dawanie pieniędzy za zwycięstwo nie było przestępstwem. Przez rok niewiele się działo, chyba te przepisy nie zrobiły wrażenia na środowisku piłkarskim. W 2004 roku Artur Brzozowski z wrocławskiego oddziału „Gazety Wyborczej” napisał o korupcji w Polarze Wrocław. Prokuratura wszczęła śledztwo, pierwsze dotyczące korupcji w polskiej piłce. Prawdziwy przełom nastąpił rok później, gdy do wrocławskiej policji zgłosił się Piotr D., ówczesny prezes GKS Katowice. Opowiedział o rzeczywistej skali zjawiska. Doszło do zatrzymań – zastosowano kontrolowane wręczenie łapówki znanemu sędziemu Antoniemu F. Miał pseudonim „Laguna”, niczym bohater „Piłkarskiego pokera”, ale jeździł podobno renault laguną i może stąd ten pseudonim? To było 20 maja 2005 roku. Afera nabrała tempa. Moim zdaniem najważniejszy moment to czerwiec 2006 roku i zatrzymanie „Fryzjera”, któremu zarzucono kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą ustawiającą mecze.

Pan poprzez swojego bloga był tylko skrupulatnym kronikarzem działań śledczych i sądów, czy udało się Panu coś odkryć?
To pierwsze, raczej byłem kronikarzem. Nie mam takich możliwości jak policja, prokuratura czy CBA. Ale zdarzało się, że ujawniałem informacje, które prokuratura starała się ukryć. Na przykład kwestie dotyczące konkretnych osób pojawiających się w śledztwie.
Poprzednio byłem współautorem bloga Piąta Władza poświęconego sprawom społeczno-politycznym. W przypadku afery korupcyjnej miałem potrzebę, by całą pozyskaną wiedzę przelać w jakąś formę materialną. Żeby to zostało gdzieś zebrane i można było zajrzeć w razie potrzeby.

Te wszystkie wyjaśnienia, zeznania spisywał Pan z akt? Ile czasu to zajęło?
Musiałem to przepisywać. Najpierw jednak uzyskać zgodę na dostęp do akt. To wszystko zabierało mi naprawdę dużo czasu. Teraz, od kilku miesięcy, przepisuję wyjaśnienia byłego działacza Pogoni Szczecin. To najwartościowsze materiały. Bo to ci ludzie sami opowiadają, jak to wszystko funkcjonowało. Nikt mi nie może zarzucić, że coś przekręciłem.

Dużo nocek zarwał Pan pod prokuraturą, czekając na dowiezienie zatrzymanych na przesłuchania?
Niejedną. Początkowo staliśmy większą grupą dziennikarzy. Nieważne czy była zima, minus kilkanaście stopni, czy gorąco. Wielu zatrzymanych udawało pewnych siebie, wszyscy byli jednak zestresowani. Czekaliśmy między innymi na Wita Ż., wówczas bardzo znanego sędziego. Był gwiazdą telewizji, jako ekspert oceniał decyzje innych sędziów. A kiedy pana Wita przywieziono na przesłuchanie z kajdankami na rękach, twierdził, że jest tu tylko jako świadek. Pewny siebie był także Piotr Reiss. Kiedy przywieziono go do prokuratury, akurat zepsuła się winda. Było mnóstwo fotoreporterów, kamerzystów i okazja do zrobienia zdjęć. Piotr Reiss i agenci CBA się uśmiechali, żartowali. Każdego pytaliśmy też, co ma do powiedzenia kibicom. Kiedyś w związku z tym doszło do zabawnej sytuacji. Z rozpędu to samo pytanie zadałem lekarzowi, który pod zarzutem korupcji w swoim miejscu pracy został doprowadzony do prokuratury. Był zaskoczony, chyba niedokładnie usłyszał pytanie, ale odpowiedział, że chce przeprosić pacjentów.

Nazwał Pan siebie anonimowym blogerem. To żal, że blog nie ma większego oddźwięku?
Pewien oddźwięk jest, inne media korzystają z moich informacji. Jeżeli byłaby to główna praca zawodowa i zarobkowa, pewnie byłoby mi żal, że mój blog nie jest bardzo popularny. Miesięcznie mam 30–40 tysięcy odsłon, przy gorących wydarzeniach zdarzało się 80 tysięcy. Traktuję to jako pasję, pewną misję.

Ta Pańska benedyktyńska praca komuś się przydała?
Przydała się wielu dziennikarzom do powstania ich artykułów. Kiedyś w dużej gazecie pojawiła się czołówka oparta na moich materiałach. Autor się nie powołał, co mnie rozbawiło, ale i rozzłościło. Miałem też sygnały, że kiedyś w niektórych klubach zaczynali dzień od lektury mojego bloga. Sprawdzali, czy czasem nie zatrzymano kogoś z ich środowiska.

Zarobił Pan coś dzięki prowadzeniu bloga o korupcji w polskiej piłce?
W pewnym momencie na blogu pojawiły się reklamy, zresztą piszę o tym pod artykułami. Dostaję 450–500 zł w skali roku. Powtórzę: 450–500 zł rocznie. Przeznaczam je na przykład na pokrycie kosztów rozmów telefonicznych.

Czuje się Pan niedoceniony?
Gdyby zapytał pan dziennikarzy, kto najlepiej w Polsce zna się na korupcji w piłce, zapewne wskazaliby właśnie mnie. Nie mam poczucia niedocenienia.

Dziennikarze sportowi doradzali, czy raczej krytykowali?
Raczej nie miałem bliskiego kontaktu ze środowiskiem. Dobrze mi się współpracowało z kilkoma dziennikarzami pracującymi we Wrocławiu. Dziennikarze sportowi nieraz wspierali mnie specjalistyczną wiedzą. Także dzisiaj czasami korzystam z wiedzy innych osób, na przykład obserwujących mnie na Twitterze. Jeżeli na jakiś temat czegoś nie wiem, pytam.

Miał Pan nadzieję, że wypłynie na temacie korupcji?
Nie zakładałem bloga, by na nim wypłynąć. Oczywiście pojawiały się zarzuty, że starałem się robić karierę na tym temacie. Ale nie wydaje mi się, żeby tak było. Nie bryluję w innych mediach, raczej odmawiam udzielania wywiadów. Zwłaszcza wtedy, gdy uważam, że są dziennikarze lepiej znający się na danym temacie.

Jednak skrupulatnie śledził Pan i wytykał inny mediom, jeśli korzystały z informacji z bloga, ale się nie powołały.
To inna kwestia – uczciwości. Na początku dziennikarze często cytowali informacje z bloga bez powołania się na źródło. Potem to się zaczęło zmieniać i dziś coraz mniej osób traktuje bloga jako agencję informacyjną, na którą nie trzeba się powołać.

Początkowo wchodził Pan w polemikę z czytelnikami bloga. Dlaczego Pan przestał?
Polemizowanie z anonimowymi autorami nie jest rozsądne. Zwykle tacy ludzie pozwalają sobie na więcej, a odpowiadanie im nie ma większego sensu.

Hejtu mógł się Pan spodziewać.
Liczyłem się z tym, nie zaskoczyła mnie liczba negatywnych komentarzy. Przeżywałem to już w związku ze swoją pracą zawodową w innej tematyce – chodzi o artykuły dotyczące różnych organizacji nacjonalistycznych na Dolnym Śląsku.

Zarzucano, że Pan jako kibic Śląska Wrocław czepia się innych zespołów, a mniejszą uwagę poświęca „swojemu” klubowi.
To był najczęściej powtarzany zarzut, zwłaszcza przez kibiców Cracovii czy Zagłębia Lubin. Nie wstydzę się, komu kibicuję. Wydawało mi się, że taka otwartość, powiedzenie o tym spowoduje, że sytuacja będzie jasna. Śląskowi kibicuję od lat 80. Ten klub, jeśli chodzi o aktywność korupcyjną, mieścił się w średniej krajowej. A sympatia do Śląska nie miała żadnego wpływu na moją pracę.

Nie bał się Pan zaszufladkowania jako dziennikarz jednego tematu?
Tak właśnie zostałem zaszufladkowany. Ale pracuję w dziennikarstwie od ponad 25 lat, a korupcją zajmuję się od 10 lat, więc nie jestem dziennikarzem jednego tematu.

Był Pan bardzo pryncypialny w kwestii traktowania piłkarzy przyłapanych na handlowaniu meczami. Pana zdaniem Łukasz Piszczek, współwinny korupcji w Zagłębiu Lubin, nie powinien grać w kadrze, nie powinien być jej kapitanem.
Tak, uważam, że w reprezentacji Polski nie powinna grać żadna osoba skazana za korupcję.

Zamieszani w korupcję nie zasługują na drugą szansę?
W reprezentacji? Nie. Ale przyznaję, że ten mój radykalizm nieco osłabł. Skala zjawiska pokazała, że chyba nie ma sensu definitywnie odsuwać tych wszystkich ludzi.

Trenerem Piszczka w Zagłębiu Lubin był Franciszek Smuda. Zawsze ostro wypowiadał się o korupcji, lecz gdy trafiło na jego były klub i zawodnika, jako selekcjoner powoływał Piszczka do kadry. Jak to wytłumaczyć?
Śledztwo wykazało, że Franciszek Smuda nie wiedział o korupcji w Zagłębiu. Bardziej interesuje mnie to, że nie pomyślał o jakichś przeprosinach za to, że jego klub awansował do europejskich pucharów właśnie dzięki temu ustawionemu meczowi. Nie oddał też premii za awans do pucharów, a zrobili to zawodnicy, którzy przehandlowali tamten mecz.

W polskiej piłce był w ogóle ktoś uczciwy?
Miałem nieszczęście spotykać się tylko z oskarżonymi. Nie potrafię powiedzieć, ile osób, procentowo, było zamieszanych w korupcję. Jeśli jednak spojrzymy, że tylko przez kilka lat ustawiono lub próbowano to zrobić w przypadku ponad 600 meczów, skala była gigantyczna.

Opisywał Pan różnych znanych piłkarzy, działaczy, sędziów. Ktoś Panu groził?
Było parę takich sytuacji, ale nie chciałbym o nich mówić.

„Fryzjer” zadzwonił?
On nie. Nie wiem nawet, czy wie o moim istnieniu. Osoby, które spotkałem w sądzie, raczej nie były agresywne. Kiedyś po artykule zadzwonił do mnie Michał Probierz, obecny trener Jagiellonii Białystok. Mówił, że kogoś pozwie, ale nie wiedział czy mnie, czy Piotra D., który zeznał, że jeden z meczów Górnika Zabrze był ustawiony. W tym meczu w barwach Górnika grał Probierz. Ale ani on, ani nikt inny mnie nie pozwał.

Wspomniany „Fryzjer” nie uniknął wyroku. Były jakieś przypadki, by któryś z oskarżonych został uniewinniony przez sąd?
Do tej pory skazanych zostało prawie 400 osób, a do uniewinnień doszło tylko w dwóch przypadkach. Kilkanaście wątków umorzono, jak na przykład w sprawie trenera Franciszka Smudy czy piłkarza Pawła Golańskiego. Te liczby pokazują, jak silne były dowody wrocławskich śledczych, którzy kierowali do sądów akty oskarżenia. Wyroków skazujących może być więcej – łącznie oskarżono przecież około 550 piłkarzy, sędziów, obserwatorów, działaczy, trenerów czy pośredników. Jeszcze nie wszystkie te sprawy zostały prawomocnie zakończone.

Parę lat temu kibice w trakcie meczów krzyczeli do sędziów: „Pojedziesz do Wrocławia”, co brzmiało jak obelga. Pana zdaniem korupcję udało się wyplenić?
Myślę, że tę prowadzoną na masową skalę tak. Ustawiano wiele meczów w rundzie, spadki, awanse. Wszyscy wiedzieli, ale właściwie nikogo to publicznie nie bulwersowało. Jeśli korupcja nadal jest, rozmowy pewnie odbywają się nie przez telefony, zaangażowane jest w nią wąskie grono osób. Inne są też pieniądze.

Cała ta wiedza, którą Pan zdobył przez lata prowadzenia bloga, nie wywołała w Panu wstrętu do piłki nożnej?
Przez jakieś dwa–trzy lata nie chodziłem na mecze. Ale mi przeszło, piłka nożna to w końcu piękny sport.

Prokuratorzy zajmujący się korupcją w piłce mówią, że nowym zagrożeniem jest bukmacherka. Przesadzają?
Bukmacherka jest zagrożeniem. I wcale nie chodzi o ustawianie wyników meczów, tylko poszczególnych zachowań na boisku. Na przykład, kto pierwszy strzeli gola, kto otrzyma żółtą kartkę, kto strzeli rzut karny. To stwarza zagrożenie, że niektórzy będą chcieli „dorobić” do swoich pensji. Na Zachodzie już istnieją grupy, które tak wpływają na wyniki meczów.

Obecnie głośno jest o korupcji w FIFA. A UEFA organizująca mistrzostwa Europy jest czysta? Podobno Euro 2012 zawdzięczaliśmy „dyplomacji” Hryhorija Surkisa, ówczesnego prezesa ukraińskiej federacji. Przyszłość nas zaskoczy?
Tak może się stać. Na przykład któryś z piłkarzy, działaczy czy trenerów napisze książkę, podzieli się swoimi wspomnieniami. Co do afery w FIFA, na szczęście to już nie mój temat. Tym nie będę się zajmował. W Polsce mamy wystarczająco dużo afer.

Prowadzi Pan również bloga o horrorach. Jakiś tytuł przychodzi Panu na myśl w kontekście korupcji w polskiej piłce?
„Teksańska masakra piłą mechaniczną” – główni bohaterowie afery korupcyjnej zmasakrowali piękny sport.

***

Dominik Panek. Rocznik 1970, pochodzi z Ziębic. Od 1990 do 2010 roku był dziennikarzem Radia Wrocław, a od 2010 roku do dziś jest kierownikiem redakcji informacji portalu PolskieRadio.pl. Twórca blogów: Piłkarska Mafia i Pinio Horror Show, współautor bloga Piąta Władza.

Łukasz Cieśla

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.