Wydanie: PRESS 09-10/2024
Coś nieprawdopodobnego
Rok po roku tygodnik „Nie” stracił trzech szefów. Pismo zawsze pomijane, przez niektórych traktowane jak powietrze, dziś dobija śmierć za śmiercią
Doskonałe i niezwykłe miejsce pracy – tak najtrafniej podsumowałaby swoje lata spędzone w „Nie” Malina Błańska. Gdy wraca do nich myślami, od razu przychodzą jej do głowy dwa wyróżniki. Po pierwsze, Jerzy Urban, redaktor naczelny pisma, a także jego zastępcy, nie odważyli się nanieść większych poprawek na tekst bez przypisu „Proszę skonsultować z autorką/autorem”.
Po drugie, na kolegium nie można było zgłosić tematu, który wcześniej gdzieś opisano.
„To już było” – najczęściej słyszeli dziennikarze jako powód odrzucenia tematu. – Urban czytał wszystkie gazety od deski do deski. „Trzy tygodnie temu, na trzeciej stronie od tyłu w prawym górnym rogu była o tym wzmianka w »Rzeczpospolitej«”. Tak nieraz odpowiadał, gdy ktoś proponował jakiś temat – wspomina Błańska.
Jeśli temat był dobry i ważny, to jechało się w Polskę, nie patrząc na koszty delegacji. Z takich wyjazdów Błańska pamięta np. swój reportaż o rodzinie, w której synowie cierpieli na rzadką chorobę genetyczną. Każdy następny patrzył na starszego brata i wiedział, że za kilka lat będzie cierpiał tak samo jak on. Po tym tekście udało się uzbierać pieniądze na remont domu dla rodziny.
Maciej Wiśniowski, który w „Nie” pracował od pierwszego numeru przez 25 lat (dziś jest redaktorem naczelnym lewicowego, prorosyjskiego portalu Strajk.eu), wciąż jest dumny ze swojego reportażu o kobiecie, która zachęcana przez katolicką rodzinę i księży urodziła niepełnosprawne dziecko. Rodzina się rozpadła, kobiecie wbrew wcześniejszym zapowiedziom nikt nie chciał pomóc. – Chwilę po tym do tygodnika przyszła młoda dziennikarka, która powiedziała, że do szukania pracy w tym miejscu zachęcił ją właśnie ten materiał. Uznała, że takie teksty zmieniają świat. I tak było – wspomina Wiśniowski.
Nie brakowało tematów wariackich. Błańska do dziś pamięta, jak próbowała wstąpić do zakonu, rekrutowała się jako osoba sprzątająca do „Naszego Dziennika”, chciała sprzedać dziecko siostrom zakonnym, a z Waldemarem Kuchannym, późniejszym redaktorem naczelnym „Nie”, udawała małżeństwo i próbowała ich nieistniejące dziecko zapisać za 40 tys. zł do jednego z katolickich przedszkoli. – Nie wiem, gdzie musieliby teraz zapukać młodzi dziennikarze, aby mieć okazję pisać od razu takie reportaże: nie z fotela, w półtorej godziny, ale z wyjazdami, z możliwością dotykania miejsc i bohaterów tekstu – mówi Błańska.
Aleksandra Pucułek
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter