Wydanie: PRESS 07-08/2022
Jak tam tekst?
Redaktorzy łapią się różnych metod, by dostać od dziennikarza materiał w terminie. A i tak przegrywają tę nierówną walkę
Kiedy produkuje się auto, części dojeżdżają do fabryki według ściśle ustalonego harmonogramu. Jeśli któraś z nich nie dojedzie – auto nie powstanie. Podobnie wygląda tworzenie czasopisma – porównuje Jacek Szmidt, naczelny „Twojego Stylu”.
Redaktor – często co do godziny – wyznacza, kiedy musi dostać materiał, a dziennikarz ma ten materiał w terminie oddać. Cały harmonogram pracy redakcji podporządkowany jest pod deadline, w dziennikarstwie uznany za rzecz świętą. Tyle teorii. W praktyce zdarza się, że na tekst redaktor czeka tygodniami, miesiącami, a nawet latami. Jak redakcje radzą sobie z motywowaniem takich autorów, na co już nie mają wpływu i czy deadline w ogóle jeszcze obowiązuje?
PIES MI GO ZJADŁ
– Wiele zależy od stylu, w jakim przekracza się deadline, na przykład czy ktoś otwarcie potrafi przyznać, że się spóźni i przedstawić powody tego spóźnienia – stwierdza Magdalena Kicińska, redaktorka naczelna „Pisma. Magazynu opinii”. Jeśli decydują o tym względy merytoryczne, czyli jeszcze trzeba coś sprawdzić, zweryfikować, bez większego wahania są one brane pod uwagę i autor, autorka zyskuje dodatkowy czas. Ale nie „na wieczne nigdy”.
Kicińska zna dziennikarzy, u których im bliżej deadline’u, tym więcej sytuacji jak z dowcipów szkolnych. – Czyli „pies zjadł mi tekst”, „jestem chory, chora, ktoś z rodziny jest chory” i ta „choroba” pojawia się regularnie przy okazji oddawania kolejnych tekstów. Na autora, autorkę spadają wszelkie plagi egipskie, przez które materiał nie może powstać – opowiada naczelna „Pisma”.
Aleksandra Pucułek
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter