Wydanie: PRESS 07-08/2022
Warsztat: Chciałbym przytulić Kaczyńskiego
Nie umiem pisać o sobie. Lepiej, żebym opowiedział, czego nauczyłem się, pracując z bohaterami ostatnich reportaży
WOŁODYMIR.
FORMA „ROBI” TEKST
Nie jestem reporterem wojennym, ale od 24 lutego pracowałem wyłącznie w Ukrainie. Nie byłem na froncie, nie opisywałem działań militarnych, ale napisałem kilka reportaży społecznych. Chciałem pokazać wojnę oczami normalnych ludzi, nieprzefiltrowaną przez propagandę obu armii.
W kwietniu pojechałem do Buczy. Zaprosił mnie tam Wołodymir, 35-letni przewodnik turystyczny. Zgodził się podzielić opowieścią pod jednym warunkiem: nie będzie wojennych obrazków, poszukamy nadziei. To było trzy tygodnie po wyjściu z miasteczka rosyjskich wojsk. Świat już usłyszał o masakrze. Była opisana i sfotografowana z każdej strony.
Po drodze minęliśmy dziennikarzy, którzy robili sobie selfie ze spalonymi czołgami. – Dziennikarstwo typu „ja na wojnie” sprawia, że ta wojna dla Zachodu staje się memem – rzucił zniesmaczony Wołodymir.
Niestety mam podobne wrażenie. Świat mediów przygląda się wydarzeniom w Ukrainie – parafrazując słowa wiersza Serhija Żadana, jak nosorożcowi w zoo. Niektórzy dziennikarze podtykają mu pod nos dyktafon, a potem stadnie biegną do kolejnego „egzotycznego gatunku”. Inni pchają się, by zajść go od tyłu. Niestety dużo jest też takich, którzy przyjeżdżają sobie zrobić zdjęcie typu „ja i nosorożec”. Najchętniej pozowane i wśród ruin.
Te zgliszcza, krew i spalone czołgi trafiają potem na ściany naszych mediów społecznościowych. Pewnie trzeba o nich pisać i je pokazywać, ale mam obawę, że ich nadobecność zdominowała media, że obrazki odciągają uwagę od ludzi i ich osobistych tragedii. A dla mnie reportaż to przede wszystkim ludzie. Wolę oddać im głos, niż epatować opisami zgliszcz.
Gdy dojechaliśmy do Buczy, nie chciałem pisać o ekshumacji ciał z masowego grobu przy kościele, opisywać czarnych worków, które leżały na ziemi, czy szukać kadrów przy kompletnie zrujnowanej ulicy Jabłońskiej (choć ostatecznie z dziennikarskiego obowiązku kilka zdjęć zrobiłem).
Tamtego dnia Wołodymir zabrał mnie do swojego mieszkania, w którym Rosjanie urządzili gniazdo snajpera. Wspinaliśmy się na dziesiąte piętro, winda nie działała, wtedy w Buczy nie było jeszcze wody, prądu ani gazu. Na trzecim piętrze minęliśmy napis po rosyjsku „Więzienie”, gdzie Rosjanie przetrzymywali Ukraińców. Na czwartym zatrzymaliśmy się, by pomóc w uprzątnięciu pobojowiska sąsiadce, na szóstym próbowaliśmy wprawić drzwi w mieszkaniu znajomego Wołodymira.
Szymon Opryszek
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter