Wydanie: PRESS 07-08/2022

Nagrody dla panów

Z Katarzyną Górniak, dziennikarką „Faktów” TVN, rozmawia Maciej Kozielski

Wczoraj w „Faktach” sprzed Sejmu opowiadała Pani o zmianach w podatkach. Trudno się było przestawić po pracy w Ukrainie?

Po powrocie z pierwszego czy drugiego wyjazdu faktycznie żaden temat nie wydawał się tutaj ciekawy. Ale moja praca już mnie nauczyła, że nie codziennie robi się świetny temat.

Skąd pomysł wyjazdu na wojnę?

Studiowałam filologię rosyjską, zawsze uważałam, że jeśli coś ciekawego jeszcze będzie się działo w Europie, to pewnie właśnie na Wschodzie. Już wcześniej byłam w Ukrainie, Rosji, Gruzji czy na Krymie. Ale w 2014 roku, kiedy wojna wybuchła, dopiero zaczynałam. Brakowało mi pewności siebie i siły przebicia. Pamiętam, że długo zbierałam się w sobie, by pójść do szefa, w końcu powiedziałam: „Wyślij mnie”. „No dobrze, pojedź” – odpowiedział. I zapytał: „Masz paszport?”. Miałam nieważny.

Teraz czułam się gotowa na wyjazd. Pierwszego dnia wojny poszłam i powiedziałam: „Muszę jechać”. Wtedy w Ukrainie byli akurat Konrad Borusiewicz i Wojtek Bojanowski ze swoimi operatorami. Pozwolono mi najpierw jechać na granicę, ale nie mogłam nawet przejść na drugą stronę. Później dostałam zgodę na wyjazd do Lwowa, a dopiero potem do Kijowa.

Przebyła Pani odwrotną drogę niż uchodźcy. Najpierw nadawała z Medyki i Przemyśla, później była Pani we Lwowie, a następnie w Kijowie. Czuła Pani, że ryzykuje?

Nie. Kiedy tam jestem, wchodzę w tryb zadaniowy. Jest zadanie, adrenalina, którą lubię i która daje mi kopa do pracy. Dopiero wieczorem przychodziła refleksja, że to mogło być niebezpieczne. Między sobą mówimy, że to jest takie myślenie tunelowe – sto procent skupienia na zadaniu. Gdy jestem w pracy i mówię mojemu narzeczonemu, że „mam tunel”, to on wie, że lepiej do mnie nie dzwonić. Ale to nie znaczy, że przestaję myśleć.

W Kijowie byliśmy w miejscu, na które spadły rakiety. Wszystko się jeszcze paliło i dymiło. „O tu jest ta rakieta, pokażę wam” – zaproponował pewien mężczyzna. Pomyślałam: „O nie, wcale nie muszę do niej podchodzić, nie jest mi to potrzebne”. I bez tego mieliśmy już świetne zdjęcia. Nie chciałam też narażać operatora Kamila Młyńczyka, bo on musiałby podejść jeszcze bliżej.

Maciej Kozielski

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.