Wydanie: PRESS 03-04/2018
Coś jest nie tak
Z Wojciechem Staszewskim, nagradzanym reporterem, maratończykiem i trenerem biegania, rozmawia Grzegorz Kopacz
Jak na dziennikarza parametry doskonałe. Wiesz, dlaczego zacząłem od tych pytań?
Pewnie kogoś tak kiedyś przepytywałem.
Tak. Do materiału „Lubię, jak boli” o treningu polskich olimpijczyków, za który dostałeś Grand Press w 2004 roku.
Jeden z moich najważniejszych tekstów. Z kilku powodów. Mariusz Szczygieł i Paweł Goźliński namawiali nas, reporterów „Gazety Wyborczej”, byśmy wchodzili w to, o czym piszemy. Wiedzieli, że lubię sport, więc wymyślili, że potrenuję z każdym z opisywanych sportowców. Mogłem nie tyle otrzeć się o ich sławę, co poczuć ich trening we własnych mięśniach. Do dziś uważam, że moje największe osiągnięcia sportowe to życiówka w maratonie (2:49), przebiegnięcie stu kilometrów w Biegu 7 Dolin w Beskidzie Sądeckim i wjechanie za Majką Włoszczowską i Anią Szafraniec na górę w Bukowinie Tatrzańskiej w ramach robienia tego reportażu. Pamiętam uznanie, jakie wówczas zobaczyłem w oczach Ani. Prawdziwym sportowcom pokazałem, że gostek jak ja daje radę.
Liczysz jeszcze przebiegnięte maratony?
Było ich 61, ale liczę tylko te klasyczne. Medali z krótszych biegów staram się nie brać. Satysfakcję przynoszą mi maratony przebiegnięte w czasie poniżej trzech godzin. Po raz pierwszy ten limit złamałem 15 lat temu. Wtedy zrozumiałem, że na treningu musi boleć i trzeba sobie dołożyć.
Grzegorz Kopacz
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter