Wydanie: PRESS 3-4/2025

Najbardziej uroczy z posępnych

Początkowo Piotr Pytlakowski miał trochę obaw, pisząc o mafiozach. Rozglądał się, obserwował, czy nikt się nie kręci koło jego samochodu. Miał małe dzieci, więc żona go prosiła, by zajął się innym rodzajem dziennikarstwa. Nie posłuchał

Wielu mówi, że pierwsze wrażenie sprawiał fatalne. Czasem nie tylko pierwsze.

Wojciech Markiewicz, przez lata kolega Pytlakowskiego w „Polityce”: – Wydawał się gburowaty i nieprzystępny. Sztywniak taki.

Aktywistka Angelika Domańska: – Sprawiał wrażenie ponuraka i służbisty.

Cezary Łazarewicz, pisarz i reporter, wieloletni przyjaciel z „Polityki”: – Rzadko się odzywał. Dobrze się milczało w jego towarzystwie.

Marcin Kołodziejczyk, związany z „Polityką”, twierdzi, że znał ludzi, których waleniem prawdy prosto z mostu hipnotyzował, wręcz mroził. Bali się z nim dyskutować.

„Niekiedy wkurzająco małomówny, skłonny do zwady zarówno w sprawach fundamentalnych, jak i podczas cotygodniowych meczów piłkarskich” – uzupełniała to dossier „Polityka”.

Kołodziejczyk podkreśla: – Pytlaka trzeba było trochę poskrobać. Pod warstwą był ciepłym, cudownym człowiekiem.

Cenionym też za specyficzne poczucie humoru: potrafił żartować ze śmiertelnie poważną miną.

Paweł Zieliński, adwokat i wieloletni przyjaciel: – W kawiarni zamawiał zwyczajną kawę zalewaną. – Fussiatto poproszę. – Przepraszam, co? – Fussiatto.

Jeździł tak starymi rzęchami, że na temat jednego z nich – volkswagena polo – żartował, iż konserwator zabytków musi mu dawać zgodę na wyjazd za granicę. Koledzy nazywali go „model Popiełuszko” – można było do niego wejść przez bagażnik. Na wsi w Halinowie miał malucha przerobionego na spych – odśnieżał nim zimą drogę do swoich włości. Na zdjęciach cacko budzi podziw do dziś.

Kiedy kilka lat przed śmiercią dostał z „Polityki” nowy, służbowy samochód, był szczęśliwy, że ma auto, które jeździ. – Podczas jednej z naszych ostatnich rozmów mówił, że najbezpieczniej czuje się właśnie w aucie – wspomina Kołodziejczyk.

Legendarna była też jego miłość do psów. Kochał je i przygarniał. Te rasy mieszanej i wątpliwej urody. Markiewicz wspomina budzące lęk u żurnalistów psisko – wyglądało na mieszańca wilczura i wilka. Przychodził z nim do redakcji „Polityki”, bo zwierzę było po operacji i potrzebowało opieki i towarzystwa.

Kiedyś, po którejś z blokad nacjonalistów w Hajnówce, policja zgarnęła do suki Agnieszkę Markowską z Obywateli RP, która miała wracać z nim autem. Pytlakowski się zdenerwował. Musiał na nią czekać trzy godziny. – Przeklinał, twierdził, że mu się śpieszy. Ale gdy podeszła do nas znajoma i zapytała, czy zawiózłby pieski do stolicy, to nie było problemu. Jeszcze je porozwoziliśmy po Warszawie. Na to miał czas – śmieje się Markowska.

Domańska: – To był jeden z najbardziej uroczych ludzi. Najbardziej uroczy wśród tych z posępną miną.

Krzysztof Boczek

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.