Wydanie: PRESS 09-10/2018
Dokąd odchodzą?
W mediach tradycyjnych znikają etaty dla dziennikarzy. Sprawdzamy więc, gdzie i na jakich warunkach ludzie mediów mogą znaleźć pracę w nauce, szkolnictwie lub instytucjach kultury.
Pracując w redakcji, warto równolegle robić coś jeszcze. To ułatwi miękkie lądowanie, gdy przygoda dziennikarska się kończy – radzi Jan Skórzyński, były pierwszy zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”. Na akademickiej drodze zaszedł najdalej: jest doktorem habilitowanym i od pięciu lat profesorem Collegium Civitas w Warszawie. Zarzuca dziennikarzom, że na ogół zamykają się w redakcyjnej bańce, często nie widząc nic poza nią. – A przecież dobry dziennikarz powinien mieć solidną wiedzę i otwartość na świat. Nawet krótki pobyt poza redakcją i spróbowanie czegoś innego dobrze człowiekowi robi – podkreśla.
Za słowami Skórzyńskiego stoi jego własne doświadczenie. Jeszcze pracując w „Rzeczpospolitej” (w latach 1994–2007, m.in. jako kierownik działu zagranicznego, wicenaczelny, a na koniec szef „Plusa Minusa”), był – jak to określa – wolnym strzelcem w branży historii najnowszej. Korzystając z wiedzy zdobytej na studiach historycznych na Uniwersytecie Warszawskim, m.in. redagował słownik biograficzny opozycji w PRL, a jego książka „Ugoda i rewolucja. Władza i opozycja 1985–1989” wydana w roku 1995 była bodaj pierwszą poważną pracą dotyczącą Okrągłego Stołu. – Została dobrze przyjęta, dała mi więc wiarygodność i markę jako autora dzieł historycznych, a nie tylko publicysty. To się przydało, gdy Paweł Lisicki w 2007 roku wyrzucił mnie z „Rzeczpospolitej” – opowiada Skórzyński.
Otrzymał wtedy propozycję pracy w Biurze Edukacji Publicznej IPN z zadaniem opracowania monografii Komitetu Obrony Robotników. – Skoro już wkroczyłem na drogę naukową, konsekwencją było zrobienie doktoratu i habilitacji w Instytucie Studiów Politycznych PAN – opowiada. Nie ukrywa, że ten szybki skok naukowy był możliwy dzięki temu, że po roku pracy w IPN wziął urlop bezpłatny i wyjechał do Lizbony, gdzie jego żona Katarzyna była przez pięć lat ambasadorem RP. – Miałem czas na napisanie trzech książek – mówi Skórzyński.
Po powrocie związał się na kilka lat z Europejskim Centrum Solidarności, gdzie m.in. stworzył pismo naukowe „Wolność i Solidarność”. Jednocześnie etat profesorski zaproponowało mu Collegium Civitas. – Habilitacja daje nowe możliwości, bo uczelnie szukają osób z takim statusem – podkreśla Skórzyński. Prowadzi wykłady i seminaria, wydaje kolejne książki naukowe. I przekonuje, że doświadczeni dziennikarze mają szanse w nauce i nauczaniu: potrafią docierać do źródeł informacji, komunikować się z ludźmi, zwięźle i jasno pisać. To są ich atuty. Ale muszą wiedzieć, że w nauce obowiązują inne standardy: tu nie chodzi o szybki efekt i nie wystarcza sięgnąć do dwóch, trzech źródeł, tylko trzeba do wszystkich, jakie istnieją.
Czy żałuje odejścia z dziennikarstwa? – Nie. Jestem bardzo zadowolony, że po pięćdziesiątce udało mi się dokonać transformacji zawodowej – odpowiada Skórzyński. Przyznaje jednak, że jako dziennikarz funkcyjny w dużym ogólnopolskim dzienniku, odchodząc do branży naukowej, mocno odczuł to finansowo. – Jeszcze dziesięć lat temu różnica w zarobkach między nauką a mediami była ogromna. Teraz płace dziennikarskie bardzo się obniżyły, choć nie wzrosły stawki na uczelniach. Dlatego ktoś, kto tak chce zmienić zawód, musi się z tym liczyć – tłumaczy.
A zgodnie ze swoją zasadą, by nie zasklepiać się w jednej działce, Jan Skórzyński od półtora roku na łamach portalu OKO.press prowadzi rubrykę „Kronika Skórzyńskiego”. – To autorski wybór wydarzeń i opinii, które ilustrują rozpoczęte w 2015 roku przestawianie zwrotnicy na politycznym torze, po którym Polska porusza się od 1989 roku – objaśnia autor.
Jerzy Sadecki
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter