Wydanie: PRESS 07-08/2018
Przyboczny
Dla jednych erudyta i przenikliwy dziennikarz. Dla innych – cynik i partyjny urzędnik. Dla wszystkich oczywiste jest, że Krzysztof Czabański zawsze stoi u boku prezesa.
Posiedzenie sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu 9 stycznia br. W sali atmosfera napięta, bo od kilkudziesięciu minut posłowie Nowoczesnej i Platformy Obywatelskiej krytykują „Wiadomości” TVP 1 i cytują „paski grozy” z TVP Info. Padają mocne słowa o „ciemnym ludzie, który wszystko kupi”, „kłamstwach i propagandzie w typie stanu wojennego”. Pojawiają się zarzuty pod adresem Rady Mediów Narodowych i Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. „Oba organy nie reagują na to, co się dzieje w telewizji publicznej” – grzmi jeden z posłów. Prezes TVP Jacek Kurski niecierpliwie notuje, szef KRRiT Witold Kołodziejski zapewnia nerwowo, że „będzie stosowne spotkanie w tej sprawie” i tylko przewodniczący RMN Krzysztof Czabański zachowuje spokój.
Siedzi uśmiechnięty, a wyrwany do odpowiedzi przez przewodniczącą komisji Elżbietę Kruk spokojnym głosem oznajmia, że kierowana przez niego Rada przygotowuje obszerny raport na temat Telewizji Polskiej. „To będzie solidna ocena TVP na półmetku kadencji prezesa. Znajdą się w niej różne analizy, statystyki opracowane przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, opinie eksperckie i relacje z takich spotkań jak to dzisiejsze” – informuje.
Dyskusja trwa jeszcze ponad godzinę, ale szef RMN niepostrzeżenie opuszcza salę. Tego dnia Beata Szydło traci stanowisko premiera, kilku ministrów też żegna się ze stołkami. „Pewnie pojechał do prezesa na Nowogrodzką. Musi trzymać rękę na pulsie” – kwituje ironicznie zniknięcie Czabańskiego jeden z dziennikarzy.
Posłów PiS nagłe wyjście szefa RMN z tak ważnej dla mediów dyskusji pewnie też nie zdziwiło.
Z NIM ZGADZANO SIĘ POLITYCZNIE
Krzysztof Czabański w mediach i polityce pojawia się regularnie od początku lat 90. – i przeważnie w towarzystwie Jarosława Kaczyńskiego. Gdy Prawo i Sprawiedliwość jest w opozycji, Czabański pisze książki i publikuje w prawicowej prasie. Gdy partia dochodzi do władzy, od razu dostaje eksponowane posady. „Mam określone przekonania i one pomagały mi otrzymywać funkcje w mediach. Byłoby nielogicznie proponować je komuś, z kim nie zgadzano by się politycznie” – przyznał Czabański w „Newsweek Polska” w marcu 2007 roku.
Zaś Mikołaj Lizut pisał w „Gazecie Wyborczej”: „Kaczyński mógł wypróbować Czabańskiego na wielu odcinkach. Zrobił go naczelnym przejętego od państwa »Expressu Wieczornego« (...) Umieścił Czabańskiego w spółkach opanowanych przez działaczy Porozumienia Centrum. Załatwił mu pracę likwidatora majątku po PZPR, pomógł w objęciu posady prezesa PAP. Właściwie wszystkie stanowiska po 1989 roku Czabański objął z politycznego rozdzielnika”.
A było ich niemało: od jesieni 1989 roku był kolejno zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność”, redaktorem naczelnym „Expressu Wieczornego”, w 1992 roku został prezesem Polskiej Agencji Prasowej, potem znów redaktorem naczelnym „EW” (do 1995). W latach 1998–2001 był przewodniczącym Komisji Likwidacyjnej RSW Prasa-Książka-Ruch i równolegle w latach 1999–2000 prezesem Polskiej Agencji Informacyjnej.
Gdy PiS doszło w 2006 roku do władzy, Czabański został prezesem Polskiego Radia (do stycznia 2009 roku); od października 2007 do lipca 2009 roku zasiadał w radzie nadzorczej Telewizji Polskiej, a od 2007 do 2008 roku w radzie nadzorczej Polkomtela.
W październiku 2015 roku wystartował w wyborach parlamentarnych z list PiS i został wybrany do Sejmu VIII kadencji. Pod koniec 2015 roku powołano go na sekretarza stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego i na stanowisko pełnomocnika rządu ds. przygotowania reformy publicznej radiofonii i telewizji. W lipcu 2016 roku został wybrany z rekomendacji PiS przez Sejm w skład Rady Mediów Narodowych – w sierpniu został jej przewodniczącym.
– On od początku postawił na Kaczyńskiego. Nigdy nie zdradził prezesa i teraz dostaje premię za wierność – mówi jeden z dawnych kolegów Czabańskiego, zastrzegając anonimowość.
FAZA PARTYJNA I POPARTYJNA
Krzysztof, Krzyś, Czaban – nazywają Czabańskiego znajomi. Z tym że podczas rozmów o nim zawsze stawiają warunek: „Powiem, ale anonimowo”. Jedni nie chcą być już z nim kojarzeni, u innych wyczuwam obawę, że powiedzą za dużo. – To polityk partii rządzącej i poseł z immunitetem. On chyba nie lubi, gdy ktoś grzebie w jego przeszłości. Nie chcę ryzykować procesu – wyjaśnia jeden ze znajomych, który pamięta Czabańskiego z czasów, gdy ten był najpierw dziennikarzem prasy PRL-owskiej, a potem redaktorem i wicenaczelnym „Tygodnika Solidarność”.
Sam Czabański bynajmniej nie kryje, że pracę dziennikarską zaczął jeszcze w PRL, w „Sztandarze Młodych” w 1967 roku. Na swojej stronie internetowej informuje też, że w latach 1967–1980 był członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. „W każdym swoim biogramie wspominam o tym, że należałem do PZPR, w przeciwieństwie do wielu innych osób, które o tym zapominają” – mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.
Jednak w listopadzie 1981 roku, publikując w „Tygodniku Solidarność” głośny tekst „Przywileje”, stanął po drugiej stronie politycznej barykady. Dwuczęściowy artykuł poświęcił różnym przywilejom nomenklatury w PRL – po wielu tygodniach sporów z cenzurą tekst ukazał się tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego. Profesor Andrzej Friszke z IPN wspomina, że jeszcze przed samą publikacją prokuratura wzywała w tej sprawie Tadeusza Mazowieckiego, ówczesnego naczelnego „Tygodnika Solidarność”, i groziła mu postawieniem zarzutów karnych.
Tomasz Wołek, dziennikarz prasy opozycyjnej i członek pierwszej „Solidarności”, pamięta tamte przepychanki. – Krzysztof nie chciał w tej sprawie ustąpić ani o krok. Był bardzo radykalny – opowiada Wołek. – Wcale mnie to nie zdziwiło. Często zdarza się, że ludzie, którzy chcą zatrzeć ślady dawnej niechlubnej działalności albo przykryć grzechy młodości, po prostu są nadgorliwi – dodaje Wołek.
Ideowa wolta Czabańskiego nie zaskoczyła też Marka Przybylika, który w latach 1974–1990 pracował w „Życiu Warszawy”. – Krzysztofa znałem luźno. Czasami gdzieś się mijaliśmy, wódki razem nie piliśmy. Ludzie byli w partii z różnych powodów: z przekonania, ale też z koniunkturalizmu, lenistwa i z obojętności. Czabański w porównaniu z takim na przykład Marcinem Wolskim to żaden ideowiec – stwierdza Przybylik.
Mariusz Ziomecki, ówczesny dziennikarz warszawskiej „Kultury”, którego Czabański wciągnął do opozycji, ma swoje wytłumaczenie: – Krzysiek zawsze był człowiekiem bardzo aktywnym; posiadał coś, co mógłbym nazwać predyspozycją prospołeczną. Jak wielu młodych ludzi w PRL, zaczynał jako rewolucjonista należący do partii. Gdy jednak wybuchła Solidarność, fazę partyjną miał już za sobą.
WSPÓLNA MIŁOŚĆ DO KOTÓW I BIZNESY
Po wprowadzeniu stanu wojennego Czabański został bez pracy i środków do życia, bo władze zawiesiły wydawanie „Kultury”, z którą był związany, a także „Tygodnika Solidarność”. Pracował więc w prasie podziemnej, m.in. w „Tygodniku Wojennym”, „Przeglądzie Wiadomości Agencyjnych”, magazynie „Vacat” i „Nowej”. W połowie lat 80. pomocną dłoń wyciągnął do niego Maciej Łętowski, ówczesny wicenaczelny katolickiego tygodnika „Ład”. – Wielu dziennikarzy, członków PZPR związanych wcześniej z PRL-owską prasą, gdy porzuciło partyjne media, znalazło się w trudnej sytuacji finansowej, bez możliwości pisania i zarabiania. Kilku z nich schroniło się w mediach afiliowanych przy Kościele. Znałem trudną sytuację Krzysztofa i dlatego przygarnąłem go do „Ładu” – opowiada Łętowski.
Według niego przełom w życiu zawodowym Krzysztofa Czabańskiego nastąpił w chwili, gdy do współpracy zaprosił go Jarosław Kaczyński, w latach 1989–1990 redaktor naczelny „Tygodnika Solidarność”. Potwierdza to jeden ze znajomych szefa PiS: – Połączył ich podobny dowcip, ironia i miłość do kotów. Czaban poddał się urokowi intelektualnemu Kaczyńskiego, a Kaczyński się zorientował, że może na niego liczyć.
Według mojego rozmówcy jest to trwały układ, ale oparty na kontraście. – Zatwardziały kawaler z konserwatywnymi poglądami dogaduje się z dziennikarzem o liberalnych przekonaniach, z facetem, który niejednej kobiecie zawrócił w głowie i wcale nie robił z tego tajemnicy – tłumaczy.
Jest jeszcze jeden powód trwałości układu Czabański–Kaczyński: wspólne interesy. – Przy prezesie Czabański po raz pierwszy zarobił duże pieniądze, a to w przypadku dziennikarza, który zawsze klepał biedę, ma podstawowe znaczenie – ocenia jeden z jego znajomych.
Jak opisywała „Gazeta Wyborcza” w 2015 roku, tuż po transformacji ustrojowej Jarosław Kaczyński, szef Porozumienia Centrum, razem ze Sławomirem Siwkiem, Krzysztofem Czabańskim i Maciejem Zalewskim powołali Fundację Prasową „Solidarność”. Gdy PC przegrało wybory, Fundacja przeżywała kłopoty finansowe. Pożyczyła bowiem partii na kampanię 800 tys. zł i została z długami. W tej sytuacji władze Fundacji postanowiły pozbyć się gazety. W lipcu 1993 roku „Express Wieczorny”, którego naczelnym był Krzysztof Czabański, został sprzedany szwajcarskiej spółce Marquard Media, a naczelny zdobył spory pakiet akcji, za które kupił m.in. dom nad Bugiem. Według „GW”, „sprzedając »Express«, partia [Porozumienie Centrum – przyp. red.] pozbyła się jedynie kłopotliwego tytułu. Powiązana z nią Fundacja Prasowa »Solidarność« nadal dysponowała majątkiem po »Expressie« – to nieruchomości przy Alejach Jerozolimskich i ul. Srebrnej na Woli”.
Pod koniec 1994 roku Kaczyński, Siwek i Czabański decydują się przerzucić działalność gospodarczą z Fundacji do spółek. Siwek i Kaczyński trafili do władz nowych spółek – jeden do Air Link i Celsa, a drugi – do spółki Srebrna. Wszystkie trzy zarządzały atrakcyjnymi nieruchomościami.
Wkrótce dochodzi do nowych przekształceń. Fundacja Prasowa „Solidarność” przekształca się w dwie nowe: Kaczyński i Czabański rejestrują Fundację Nowe Państwo, a Siwek – Solidarną Wieś. Obie otrzymują cały majątek FPS. „Wyborcza” przypomina, że choć PC było wtedy w opozycji, to za pośrednictwem kilku fundacji zarabiało mnóstwo pieniędzy na czynszach czy obsadach rad nadzorczych.
Ale to nie koniec zmian z Czabańskim w roli głównej. Według „GW” w 1996 roku ze spółki Srebrna wydzielona zostaje Srebrna-Media. Jej majątkiem jest prawo wieczystego użytkowania jednej trzeciej budynku biurowego przy ul. Srebrnej w Warszawie. Ma działać na rynku medialnym, ale żyje z najmu. „Nową spółką kierują Czabański i jego rodzina: żona i syn. Barbara Krystyna Czabańska, była żona, jest prezesem do dziś. Czabański zasiada w zarządzie, ma też skromne udziały” – informowała w 2015 roku „GW”.
Zaglądam do Krajowego Rejestru Sądowego. Według stanu z lutego 2018 roku zarząd spółki Srebrna-Media jest jednoosobowy. Tworzy go Barbara Krystyna Czabańska. Jednocześnie udziałowcem spółki jest Instytut imienia Lecha Kaczyńskiego, zarejestrowany w 2003 roku. Jego prezesem jest również Barbara Krystyna Czabańska, a członkiem zarządu Adam Lipiński. Natomiast tzw. organ reprezentacji tworzą: Jarosław Kaczyński, Krzysztof Czabański i Rafał Sawicz.
NADCHODZI CZABANESCU
Maciej Łętowski: – Czabański aż do rządów pierwszego PiS-u starał się pozostać dziennikarzem. Podobnie jak wielu jego kolegów swobodnie poruszał się w świecie polityki i znał mnóstwo ważnych osób. Przyjmował od Kaczyńskiego różne posady, ale niezbyt eksponowane; takie, które nie zagrażały jego niezależności. Być może w pewnym momencie uznał, że jego kariera zawodowa uzależniona jest od polityków, którzy kontrolują media publiczne? – zastanawia się. – A przekroczył granicę w momencie, gdy stał się prezesem publicznego radia. Wówczas z dziennikarza przekształcił się w polityka – dodaje Łętowski.
Mariusz Ziomecki oponuje: – Dziennikarzem to on nigdy nie był, bo zawsze pisał polityczne komentarze. Nie miał więc problemu, by stać się urzędnikiem partyjnym.
30 czerwca 2006 roku Krzysztof Czabański zostaje prezesem Polskiego Radia. A 10 lipca Jarosław Kaczyński – premierem.
– To istotny moment. Najpierw Czabański chciał sprawiać wrażenie dziennikarza, który odświeża program i reformuje struktury. Początkowo byliśmy spokojni. Potem zmienił się w partyjnego działacza, który dekomunizuje zespół. Zaczął wypełniać zalecenia prezesa partii – opowiada jeden z ówczesnych dziennikarzy Polskiego Radia.
W spółce ruszyły zwolnienia. Z 1,2 tys. pracowników do odejścia wytypowano 295, ponad połowa pracę tam zaczęła przed 1989 rokiem. Odejść musieli m.in. ci, którzy nie przynieśli oświadczeń lustracyjnych z IPN. Nowego prezesa pracownicy nazywali „Czabanescu”.
Ale Czabański nie zwalniał osobiście. Wykorzystywał do tego wiceprezesa Jerzego Targalskiego. – To od Targalskiego usłyszałam, że czyści radio ze złogów gierkowsko-gomułkowskich – wspomina Maria Szabłowska, dziennikarka muzyczna zwolniona jesienią 2006 roku.
– Czabański jako prezes to był taki prawie niewidoczny, sympatyczny na pierwszy rzut oka człowiek, który przemykał do swojego gabinetu. Natomiast widoczny był Targalski, który informował nas o wszystkich decyzjach prezesa – dodaje Joanna Szwedowska, ówczesna dziennikarka Programu II. W marcu 2007 roku „Newsweek” cytował wypowiedź Czabańskiego na temat zmian w radiu: „Tadeusz Sznuk pracował w stacji w okresie stanu wojennego, a wtedy praca w mediach była czymś mało pochlebnym”. W rozmowie ze mną szef RMN tłumaczy jednak, że bardzo mu wówczas zależało na „zachowaniu kulturotwórczej roli radia”.
Tomasz Wołek: – Krzysztof próbował lojalnie bronić Targalskiego. Wówczas zrozumiałem, że rozmowa z nim na ten temat nie ma sensu. Nasze kontakty powoli się rozrzedziły, aż zanikły.
– O Targalskiego zapytałem go wprost – mówi Mariusz Ziomecki. – Nie mogłem zrozumieć, że Krzyś może z kimś takim pracować. A on po prostu zignorował moje pytanie. Dał mi do zrozumienia, że tak jest i tak pozostanie.
JASKÓŁKA WYMIANY ELIT
Gdy Krzysztof Czabański rządzi Polskim Radiem, Maciej Łętowski zostaje szefem Informacyjnej Agencji Radiowej. Ich drogi wkrótce się rozchodzą. Łętowski, przerażony skalą zwolnień i upolitycznieniem programu, informuje, że nie zgadza się z działaniami Czabańskiego.
– Między nami pojawił się fundamentalny spór dotyczący etosu zawodu dziennikarza. Moim zdaniem Krzysztof przekroczył Rubikon, porzucił dziennikarstwo i zaakceptował rolę polityka, który realizuje oczekiwania partii. On wiedział, że to jest etycznie dwuznaczne, dlatego robił to rękoma innych. Na to nie było mojej zgody – opowiada Łętowski.
Jedna z dziennikarek twierdzi, że Czabański już realizował duży pomysł Jarosława Kaczyńskiego o wymianie elit. W radiu pracę stracili wszyscy doświadczeni dyrektorzy, pod czym Czabański się osobiście podpisał.
Broni go Adam Lipiński, ówczesny szef gabinetu politycznego premiera Jarosława Kaczyńskiego. Przypomina, że Czabański w Polskim Radiu zderzył się po prostu ze ścianą dużego oporu. I tłumaczy, że media to domena środowisk lewicowo-liberalnych, więc wejście osoby z zewnątrz musiało doprowadzić do konfliktu.
– Nie do końca zgadzam się z opinią Adama – oponuje sam Czabański. Jego zdaniem „układ” radiowy, który zastał w publicznej stacji, musiał się trochę przesunąć i zrobić miejsce przy mikrofonach ludziom o innych światopoglądach. – Wściekłość środowisk liberalno-lewicowych świadczy o tym, że zmiany, które wprowadziłem, miały sens. Jakbym się odbił od ściany, tej wściekłości by nie było. Zwolnienia grupowe, czyli wymiana około 300 osób, to wielka wymiana kadr, która się udała – przekonuje Krzysztof Czabański.
Za jego prezesury miejsce przy mikrofonach dostali Jacek i Michał Karnowscy oraz Tomasz Sakiewicz, naczelny „Gazety Polskiej”. Szefem Jedynki został Jacek Sobala, a Trójki – Krzysztof Skowroński.
W 2007 roku po przegranych przez PiS wyborach kariera Czabańskiego w Polskim Radiu powoli się kończy. W listopadzie 2008 roku zostaje zawieszony, a w styczniu 2009 roku odwołany. Szef ówczesnej rady nadzorczej Polskiego Radia Adam Hromiak twierdzi, że od rządów Czabańskiego zaczął się „upadek Polskiego Radia”.
Czabański o swoich rządach w publicznym radiu mówi dziś: – To był projekt, który trochę się udał, a trochę nie. Udały się zmiany w Trójce, niestety w innych programach było trochę gorzej.
Część zwolnionych pracowników na mocy wyroków sądowych została przywrócona do pracy. Z wieloma innymi radio musiało zawrzeć ugody. Kilka spraw toczy się do dziś. Co ciekawe, do sądu chodzi tylko schorowany Targalski. – Nie jestem tym zdziwiony. To charakterystyczna dla Czabańskiego metoda uników. Rodzaj sprytu sytuacyjnego, który on zawsze miał – mówi jeden z jego dawnych znajomych.
PREZESOWI SIĘ NIE ODMAWIA
3 października 2011 roku tygodnik „Uważam Rze” publikuje felieton Krzysztofa Czabańskiego: „Dlaczego idę do polityki?”. „Najprostsza i najpełniejsza jednocześnie odpowiedź jest następująca: bo zaproponował mi to lider opozycji Jarosław Kaczyński, a ja uznałem, że w sytuacji, jaka jest dziś w Polsce, nie mogę odmówić”.
W wyborach do Sejmu jednak przepada. Wraca do dziennikarstwa. Drukuje go prasa prawicowa. Ma też felieton w „Rzeczpospolitej”. Mikołaj Lizut zauważa w „GW”: „Czabański zgodnie z wolą Kaczyńskiego stale atakuje Agorę i »Gazetę Wyborczą«. Ale prezesowi PiS może być przykro, gdyby się dowiedział, że jeszcze nie tak dawno Czabański chciał u nas pracować. Miał nawet stały felieton w naszej »Gazecie Stołecznej«”.
– Czaban pewnie chce teraz zapomnieć o fakcie, że felietony zamawiał u niego sam Michnik – ironizuje jeden z dziennikarzy „GW”.
W 2012 roku Czabański powołuje Kongres Mediów Niezależnych skupiający głównie prawicowych dziennikarzy. To on wprowadza do języka określenia „funkcjonariusze medialni”, „media mainstreamowe oraz mętnego nurtu”. Powoli wyrasta na głównego specjalistę PiS od mediów.
Drugi raz startuje do Sejmu w 2015 roku. Cztery dni przed wyborami parlamentarnymi na otwartym spotkaniu z mieszkańcami Torunia Jarosław Kaczyński zachwala kandydatów na posłów z okręgu toruńskiego. Listę otwiera Czabański. „Człowiek, który dla polskiej wolności, dla polskich mediów, tych wolnych, a nie tych, które manipulują i oszukują, zrobił naprawdę bardzo dużo. Udowodnił, że przez 40 lat – bo wtedy spotkały go pierwsze represje – można iść prostą drogą, nie dostosowywać się, tylko bronić wartości” – mówi Kaczyński.
Poskutkowało. 25 października 2015 roku Krzysztof Czabański zostaje wybrany do Sejmu VIII kadencji. I nie kryje, że z dziennikarza przekształcił się w polityka. „Polityka od mediów” – jak sam siebie określa w naszej rozmowie. – To ciekawe doświadczenie. Moja publicystyka polityczna była w wielu wypadkach chybiona. Dopiero teraz poznaję kuchnię polityczną i jestem ją w stanie zrozumieć. W moim życiu zmiany następują sinusoidalnie. Za jakiś czas nadejdzie epoka pisania – zapowiada. Podkreśla jednak, że nie był i nie jest członkiem PiS.
Za wejście do polityki płaci jednak cenę na gruncie towarzyskim. Część znajomych dziennikarzy ogranicza z nim kontakty, nie chcąc być kojarzonymi z rządowym „macherem od mediów”.
MINISTER OD NIEZREALIZOWANEJ REFORMY
Słowo „macher” jest jednak na wyrost. Wystarczy prześledzić, co zapowiadał polityk Czabański, a co z tego wyszło.
Po pierwsze: ustawa. Jako podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego Czabański odpowiadał za zmiany w mediach publicznych. Pod koniec 2015 roku zapowiedział na Facebooku, że ustawa o mediach narodowych jest już gotowa, ale „musi zaczekać do stycznia na rozpatrzenie w Sejmie, żeby miała szansę na trwałe przekształcić media publiczne w narodowe”. Kilka dni potem w rozmowie z Polską Agencją Prasową mówił już o marcu lub kwietniu 2016 roku. W marcu uściślał, że „prace nad nową ustawą medialną idą w kierunku poboru opłaty audiowizualnej wraz z rachunkiem za prąd” – i zapowiedział jej wprowadzenie w czerwcu.
A w czerwcu stało się jasne, że ustawa medialna nie wejdzie w życie. Zamiast niej Sejm przyjął 7 lipca 2016 roku ustawę o Radzie Mediów Narodowych, która ma regulować m.in. powoływanie i odwoływanie zarządów oraz rad nadzorczych mediów publicznych. Krzysztof Czabański został przewodniczącym RMN, a projekt ustawy medialnej wylądował w ministerialnej szufladzie.
Po drugie: abonament. 16 kwietnia br. okazało się, że pomysły Czabańskiego dotyczące finansowania mediów za pomocą jakiejś formy abonamentu rząd po prostu zignorował. Wiceminister kultury Jarosław Sellin zapowiedział, że prawdopodobnie media będą finansowane przez dotacje z budżetu państwa, bo „abonament bardzo trudno podnieść i dla większości społeczeństwa jest on niezrozumiały”. Czabański musiał przełknąć gorzką pigułkę.
Po trzecie: wpływ na media. Krzysztof Czabański zapowiadał, że RMN zajmie się określeniem najważniejszych kierunków działania mediów publicznych w Polsce. „Przede wszystkim wytyczeniem kierunków wspólnych działań, bo każda z tych spółek działa samodzielnie (...) a chodzi o to, żeby je zachęcić, a jak trzeba, zachęcić bardziej stanowczo – do współdziałania” – mówił w wywiadzie dla WP.pl.
– U Krzysztofa zagrały ambicje. Wyobrażał sobie, że będzie miał realny wpływ na polskie media, ale się pomylił – ocenia Maciej Łętowski.
– Czabański miał nadzieję, że Kaczyński przekaże mu kawałek swojego imperium, czyli media. Ale zapomniał, że to imperium jest niepodzielne – stwierdza jeden ze znajomych szefa RMN.
Jeden z byłych członków KRRiT mówi, że z jego obserwacji wynika, iż praca w RMN to dla Czabańskiego rodzaj emerytury. – Rada ma znikome kompetencje. Powołuje i odwołuje władze mediów publicznych i nic poza tym. Zapewne PiS uznał, że trzeba Czabańskiemu dać jakąkolwiek posadę – twierdzi mój rozmówca.
Czabański jest słabo umocowany w strukturach PiS, nie ma silnego zaplecza w partii, a jego pozycja opiera się jedynie na osobistej znajomości z Kaczyńskim. – Jeśli się wchodzi do polityki, to długo nie można być w kontrze do własnego środowiska politycznego. A jeśli nie jest się numerem jeden w takiej partii jak PiS Kaczyńskiego, po prostu niewiele ma się do gadania – ocenia Mariusz Ziomecki.
Po czwarte: konkursy. W wywiadzie dla WP.pl Czabański stwierdził: „Konkursy są zdrowym mechanizmem – dobrym i akceptowanym przez wszystkich, o ile są uczciwe, a to zakładamy”. Jednak Rada przeprowadziła jedynie konkurs na szefa Polskiego Radia i Telewizji Polskiej. – Na konkursy w regionalnych rozgłośniach publicznych przewodniczący Czabański się nie zgadza. Nawet już na prezesa PAP nie było konkursu, tylko nominacja – mówi Juliusz Braun, członek RMN. Może do konkursów zniechęciło Czabańskiego zamieszanie wokół wyboru prezesa Polskiego Radia? Na to stanowisko została mianowana Barbara Stanisławczyk. Tak zdecydował minister skarbu, a o jego decyzji poinformował na Facebooku... Krzysztof Czabański, wówczas jeszcze wiceminister kultury – i prywatnie były bliski znajomy Stanisławczyk.
Kilka miesięcy później „Super Express” ujawnił, że Anna Czabańska, żona szefa RMN, została wicedyrektorem biura programowego w Polskim Radiu. W mediach pojawiły się sugestie na temat nepotyzmu. Jedna z dziennikarek Polskiego Radia przypuszcza, że Czabański prawdopodobnie chciał nieco uspokoić atmosferę wokół radia i dlatego Rada rozpisała konkurs na stanowisko nowego prezesa Polskiego Radia. 16 lutego 2017 roku konkurs wygrała… Stanisławczyk. Jednak dzień później złożyła rezygnację. Czabański był zdumiony. RMN rozpisała kolejny konkurs, który tym razem wygrał Jacek Sobala.
SŁABSZE DOJŚCIE DO UCHA
Słabość politycznej pozycji Czabańskiego wyszła przy okazji wyboru prezesa TVP. Konkurs w październiku 2016 roku wygrywa Jacek Kurski, dotychczasowy prezes, mianowany jeszcze przez RMN. Wcześniej jednak dochodzi do zamieszania. W sierpniu RMN niespodziewanie na wniosek Joanny Lichockiej i Krzysztofa Czabańskiego odwołuje Kurskiego. I tego samego dnia zmienia swoją uchwałę, decydując, że pozostanie on na stanowisku do czasu rozstrzygnięcia konkursu.
Owo posiedzenie RMN z 2 sierpnia 2016 roku przeszło do historii. Po odwołaniu Kurskiego Czabański zarządza przerwę. Jak relacjonuje członek RMN Juliusz Braun, ta miała się skończyć o 16.30, przedłużyła się jednak o dwie godziny. – Członkowie Rady z PiS dokądś w tym czasie pojechali – mówi Braun. W mediach pojawiła się natychmiast informacja, że Czabański podczas przerwy został wezwany do Jarosława Kaczyńskiego i tam usłyszał, by Kurskiego nie ruszać. Około godziny 19 szef RMN ogłosił, że uchwałę o odwołaniu Kurskiego trzeba „doprecyzować”. Kurskiego na stanowisku pozostawiono do czasu rozstrzygnięcia konkursu.
Do konkursu doszło w październiku i Kurski go wygrał. Lecz do tej pory trwają spory, czy Kurski złożył dokumenty zgodnie z prawem. Sprawie przygląda się Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Po tej aferze „Gazeta Wyborcza” sugerowała, że znaczenie Czabańskiego w partii słabnie, a prezes Kaczyński traci do niego zaufanie. Adam Lipiński nie zgadza się z takimi opiniami – stwierdza, że media to bardzo drażliwa kwestia, lecz Czabański to „twardy facet z dużym doświadczeniem” i sobie radzi.
Jednak kilku moich rozmówców zauważa, że Czabański w sporze z Kurskim przegrywa. Według nich panowie za sobą nie przepadają. Szef RMN nie akceptuje wielu pomysłów programowych prezesa TVP. Jako miłośnika opery irytuje go m.in. promowanie przez publiczną telewizję disco polo. Czabański zaproponował więc alternatywny do „Sylwestra w Dwójce” koncert muzyki klasycznej w TVP Kultura. Kurski podobno obiecał, że taka transmisja się odbędzie, lecz szczegółów oficjalnie nie przedstawił. – Kurski triumfuje, bo ma lepsze dojście do ucha prezesa – kwituje dawny znajomy Czabańskiego. Inny rozmówca zauważa, że od porażki z odwołaniem Kurskiego Czabański wypowiada się o nim bardzo ostrożnie.
A zapowiadanego na początku roku obszernego raportu na temat Telewizji Polskiej RMN do połowy czerwca, gdy zamykaliśmy ten numer „Press”, nie przedstawiła.
WSPIERA POLSKĄ RACJĘ STANU
Powołana do stania na straży „niezależności redakcyjnej” w mediach publicznych Rada Mediów Narodowych nie robi nic w tym kierunku. Milczała, gdy wyrzucano „nieprawomyślnych” dziennikarzy z pracy, nie krytykowała tępej propagandy TVP. Choć według ustawy członkowie RMN „powinni kierować się dobrem publicznym”, nie wydali żadnego oświadczenia np. w sprawie antysemickich treści w programach TVP „W tyle wizji” i „Studio Polska” (Czabański informował tylko, że poprosił Kurskiego o wyjaśnienia dotyczące tych zarzutów).
W dodatku szef RMN nie widzi nic złego w upartyjnieniu mediów publicznych. – Do tej pory była praktyka, że obóz władzy obsadza wszystko. A przecież w przypadku Rady Mediów Narodowych istnieje gwarancja ustawowa dwóch miejsc dla opozycji. Do Rady spływają wszystkie informacje na temat spółek medialnych, przez co członkowie opozycji w radzie dokładnie wiedzą, co się w spółkach dzieje – wyjaśnia podczas naszej rozmowy.
– Po pierwsze, nie wszystkie. A po drugie: skoro w Radzie PiS ma większość, więc może przegłosować każdą uchwałę. Większość decyzji jest podejmowana trzema głosami posłów PiS – ripostuje Juliusz Braun.
– Jak PO będzie miała większość, pomysły pana Brauna będą akceptowane, a teraz nie są – odcina się Czabański.
I jeżeli ktoś jeszcze wierzył, że szef RMN będzie stał na straży niezależności redakcyjnej mediów publicznych, po wystąpieniu Czabańskiego w czerwcu na spotkaniu z mieszkańcami Izbicy Kujawskiej złudzeń już nie ma. „Media publiczne mają obowiązek popularyzować, edukować, wspierać polską rację stanu. Jeżeli jest polityka, o której w sposób skrótowy mówiliśmy dzisiaj, ale która jest generalnie realizowana przez obecną władzę i realizuje polską rację stanu, to kto ma relacjonować tę politykę, jeżeli nie media publiczne?” – uzasadniał.
– Dla mnie Krzysztof zawsze był typem łagodnego cynika – stwierdza Tomasz Wołek. Czy on wierzy w te wszystkie PiS-owskie teorie? – To przecież inteligentny człowiek. Jest na tyle sceptyczny, co niejednokrotnie udowadniał, że mam wątpliwości. Po prostu uznał cynicznie, że mu po drodze z tą formacją – odpowiada Wołek.
Mariusz Ziomecki: – Krzysztof jako doświadczony gracz obozu rządzącego stanął w dryfie i po prostu spokojnie patrzy, gdzie wiatr go poniesie.
Maciej Kucharski
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter