Temat: prasa

Wydanie: PRESS 01-02/2016

Ekonomia wyjazdowa. Redaktorze, mogę w delegację?

Polskie redakcje dzielą wydarzenia zagraniczne warte obsługi przez korespondentów na ważne i ważniejsze – co jest zrozumiałe. W rzeczywistości kryterium jest jednak inne (fot. Pixabay.com)

W czasach, gdy podróżowanie jest najtańsze od lat, mało która redakcja wysyła dziennikarzy za granicę.

***

Od redakcji:

Przypominamy tekst, który pochodzi ze stycznia 2016 roku. Umówmy się – problem z wydawcami niechętnie finansującymi wyjazdy dziennikarzy nie zniknął, może nawet się pogłębił. Już w 2016 roku zauważaliśmy paradoks – podróże znacząco staniały, a polskie redakcje jak nie wysyłały, tak nie wysyłają swoich przedstawicieli w miejsca, gdzie dzieje się coś ważnego. W pewnym sensie podsumowaniem materiału mogłyby być słowa Mariusza Kowalewskiego, wtedy we "Wprost": – Nieczęsto widzę, by teraz ktoś od nas wyjeżdżał za granicę. Osobiście, pracując w tym tygodniku, w ubiegłym roku tylko raz pojechałem w delegację: do Wrocławia, by spotkać się z informatorem – dodaje. Przed wyjazdem dziennikarz musiał jednak zapewnić redakcję, że podróż się redakcyjnie opłaci.

Zobaczcie, jak wyglądał rynek mediów na przełomie 2015 i 2016 roku. Tak niedawno, a tyle zmian, innych nazwisk, innych tytułów.

Zapraszamy do lektury – zespół Press.pl

„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl

***

Francja, 13 listopada ub.r., piątek wieczorem. W wyniku serii zamachów terrorystycznych w Paryżu śmierć ponosi blisko 130 osób, a kolejne ponad 350 zostaje rannych. W sobotę i niedzielę ze stolicy Francji nadają już wysłani tam reporterzy TVP, TVN, TVN 24, TVN 24 Biznes i Świat, Polsatu. Dziennikarzy mają na miejscu także RMF FM, Radio Zet, Tok FM, Polskie Radio, a nawet portale – Onet.pl i Wirtualna Polska.

Gdy dwa miesiące wcześniej, we wrześniu, Węgry zmagały się z napływem imigrantów, swoich korespondentów do Budapesztu wysłały nieliczne redakcje, m.in. TVN 24, TVP, Polskie Radio, „Gazeta Wyborcza”, Wirtualna Polska. Natomiast Polsat, Radio Zet, Tok FM czy „Rzeczpospolita” już tego nie zrobiły. Jadwiga Sztabińska, redaktor naczelna „Dziennika Gazety Prawnej”, tłumaczyła wówczas, że temat imigrantów był poruszany w jej gazecie, zanim zaczął się ten kryzys. „Przeszło nam przez myśl wysłanie dziennikarza i nie wykluczamy tego” – informowała we wrześniu. „DGP” reportera do Budapesztu ostatecznie nie wysłał.

Polskie redakcje dzielą bowiem wydarzenia zagraniczne warte obsługi przez korespondentów na ważne i ważniejsze – co jest zrozumiałe. W rzeczywistości kryterium jest jednak inne.

Prasa siedzi w domu

Michał Kacewicz, dziennikarz działu Świat „Newsweek Polska”, w 2014 roku  w sumie trzy miesiące spędził na Ukrainie. Zauważa, że grono dziennikarzy z Polski, których spotyka na zagranicznych wyjazdach, stale maleje. – Na granicy węgierskiej byliśmy w ubiegłym roku wraz z fotoreporterem Adamem Tuchlińskim pierwszymi i chyba jedynymi dziennikarzami prasowymi z kraju. Widziałem natomiast osoby z telewizji, między innymi Pawła Szota z TVP – mówi Kacewicz. Za granicą często spotyka też Piotra Andrusieczkę z „GW” i Pawła Pieniążka współpracującego z „Krytyką Polityczną”, a także reporterów z Polskiego Radia, portali internetowych i nielicznych już fotoreporterów. – Kiedyś jeszcze jeździli dziennikarze z „Rzeczpospolitej”, lecz dawno nikogo stamtąd za granicą nie widziałem, z „Dziennika Gazety Prawnej” również – dodaje Kacewicz.

Redakcja „Rz” prawie przestała wysyłać dziennikarzy za granicę. Nie było ich nawet na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, choć „Rz” to przecież dziennik ekonomiczny. – Nie jeździmy tam, ponieważ nie ma to najmniejszego sensu. Co ważnego dzieje się tam dla Polski? Nic, czysta impreza towarzyska – tłumaczy Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”. Lecz teksty o forum publikuje.

W „Pulsie Biznesu” wyjazdy zagraniczne też są rzadkością. – Wysyłamy dziennikarzy do obsługi wydarzeń, które mogą mieć znaczenie dla gospodarki. Chcemy mieć wtedy kogoś na miejscu, kto zrelacjonuje wydarzenia z pierwszej ręki. Takie wyjazdy zdarzają się kilka razy w ciągu roku – przyznaje Grzegorz Nawacki, zastępca redaktora naczelnego „PB”.

Wyjazd ma się opłacać

– Musimy trzymać się budżetu – tak Alicja Dąbrowska, szefowa działu Świat w „Gazecie Wyborczej”, tłumaczy politykę wysyłania przez tę redakcję dziennikarzy na zagraniczne obsługi. I dodaje: – Wysyłamy ludzi w newralgiczne miejsca w takich sytuacjach jak problem z uchodźcami. Przy czym wysyłani są nie tylko pracownicy z działu zagranicznego, lecz również z działu reporterów – mówi Dąbrowska, zaznaczając, że działy mają osobne budżety, ale pracują w porozumieniu ze sobą. Piotr Andrusieczko, korespondent „GW” na Ukrainie, oszczędza, na czym się da, by wydawca ponosił jak najmniejszy koszt. – Minimalizujemy koszty, między innymi jeżdżąc z dziennikarzami innych redakcji. Czasem w ogóle są to tylko opłaty za paliwo, około 700 złotych na pięć dni. Wbrew pozorom wojna jest bardzo tania. W strefie przygranicznej jedzenie i nocleg są często za darmo – opowiada Andrusieczko, który z diet nie korzysta, bo… nigdy o tym nie rozmawiał z redakcją.

– Nieczęsto widzę, by teraz ktoś od nas wyjeżdżał za granicę – stwierdza z kolei Mariusz Kowalewski z „Wprost”. – Osobiście, pracując w tym tygodniku, w ubiegłym roku tylko raz pojechałem w delegację: do Wrocławia, by spotkać się z informatorem – dodaje. Przed wyjazdem dziennikarz musiał jednak zapewnić redakcję, że podróż się redakcyjnie opłaci.
– Rozmawiamy o temacie i decydujemy, czy warto jechać. To naturalne, że musimy się upewnić – tłumaczy politykę „Wprost” redaktor naczelny Tomasz Wróblewski. Przyznaje, że rzadko wysyła dziennikarzy za granicę. Ostatnio byli m.in. na Ukrainie i w Portugalii. – Korzystamy z korespondentów i z osób przebywających za granicą, piszących, ale niekoniecznie żyjących z dziennikarstwa – tłumaczy naczelny, skąd redakcja bierze materiały zagraniczne.

Zabrać się z władzą

W sierpniu ub.r. nowo wybrany prezydent RP Andrzej Duda odbył pierwsze służbowe podróże zagraniczne: do Tallina i Berlina. Jeszcze nie zdążył wyjechać, a w Internecie już wybuchła dyskusja, ponieważ nie dla wszystkich dziennikarzy znalazło się miejsce w prezydenckim samolocie. Jacek Pawlicki z „Newsweek Polska” poskarżył się w serwisie Newsweek.pl, że wystąpił do Kancelarii Prezydenta o zgodę na podróż do Berlina, lecz jej nie otrzymał. „Nie miałem wielkich złudzeń, ale gdzieś tam w głębi tliła się nadzieja, że jednak dostąpię zaszczytu i że wbrew uprzedzeniom znajdzie się miejsce dla przedstawiciela »mainstreamowych« mediów” –  pisał Pawlicki. Emocje studziła na Twitterze Katarzyna Adamiak-Sroczyńska z Kancelarii Prezydenta RP: „Lista dziennikarzy została ograniczona ze względu na liczbę miejsc. Szanujemy czytelników i państwa pracę”. Pawlicki przypisywał tej decyzji motywy polityczne.

Niemniej dziwi fakt, że dziennikarze za oczywistość uważają podróże za darmo z kandydatami na prezydenta w czasie kampanii czy potem już z prezydentem. – W Stanach Zjednoczonych nie ma możliwości, by latać za darmo w kampanii prezydenckiej. Jak ktoś leci w trakcie kampanii z Barackiem Obamą, koszty czarteru samolotu są dzielone między redakcje, co jest bardzo drogie, bo liczone w tysiącach dolarów tygodniowo – opowiada Jan Cieński, dziennikarz serwisu Politico.com. Dziennikarze tego serwisu przyjęli model amerykański, który rygorystycznie podchodzi do komercyjnych wyjazdów. Jeśli wyjazd nie ma takiego charakteru, redakcja Politico.com nie widzi w tym problemu i wysyła dziennikarzy.

Tymczasem polskie redakcje chętnie wysyłają dziennikarzy na rządowe wyjazdy bez względu na to, czy mają one komercyjny charakter (np. podpisanie umowy z zagranicznym kontrahentem) czy nie. W sytuacji, gdy nie otrzymają akredytacji na podróż z politykiem, potrafią zrezygnować z wysłania dziennikarza do obsługi danego wydarzenia. „Najczęściej liczba przedstawicieli mediów zainteresowanych udziałem w wizycie jest kilkakrotnie większa niż możliwości techniczne organizatorów wizyty” – tłumaczy biuro prasowe Kancelarii Prezydenta RP. Przykładowo: chęć udziału w wizycie prezydenta w Paryżu w październiku 2015 roku wyraziło 41 przedstawicieli mediów. Akredytowanych na pokład samolotu zostało 14 dziennikarzy. Do Watykanu (8–9 listopada ub.r.) o akredytację starało się 46 przedstawicieli mediów, z czego zgodę otrzymała połowa. W tym wypadku jednak część z pozostałych osób zapewniła, że dotrze na miejsce we własnym zakresie.

Tydzień wcześniej do Rumunii (2–4 listopada ub.r.) poleciało z prezydentem 20 osób – tylko dwie zadeklarowały samodzielną podróż. Jedną z nich był Michał Żakowski z Polskiego Radia. – Michał Żakowski akredytował się z własnym przelotem, ponieważ z prezydentem poleciał nasz inny dziennikarz, a nie może lecieć dwóch z tego samego medium – wyjaśnia Grzegorz Ślubowski, redaktor naczelny redakcji publicystyki międzynarodowej Polskiego Radia. Zadaniem Żakowskiego podczas podróży do Rumunii było zrobienie oddzielnej audycji publicystycznej, podczas gdy jego redakcyjny kolega robił audycję informacyjną.

Jak ukryć sponsora

Redakcje chętniej składają wnioski o akredytacje na jednodniowe wyjazdy, gdyż nie muszą wtedy opłacać noclegów. – Nie zdecydowaliśmy się na pięciodniową podróż do Chin z prezydentem, ponieważ za same hotele trzeba było zapłacić około tysiąca euro, a i tak nie wyszłoby z tego nic ciekawego. Wiedzieliśmy, że prezydent będzie mówił o tym, jak kwitnie przyjaźń polsko-chińska. Nasi dziennikarze wysyłani są w te miejsca, które zaowocują dobrym tekstem – opowiada pracownik „Rzeczpospolitej”, który chce pozostać anonimowy. Natomiast naczelny tej gazety zaznacza, że kierują się zasadą: – Skromność i oszczędność, ale bez przesady. Sytuacja finansowa firmy polepsza się, więc i wyjazdów jest coraz więcej – twierdzi Bogusław Chrabota.

Polskie Radio wspiera się środkami europejskiej sieci radiowej Euranet Plus, czyli Europejskiego Zgrupowania Interesów Gospodarczych. Należy do niego 18 rozgłośni z 16 krajów (sieć finansowana jest przez Komisję Europejską, ale ma gwarancję niezależności dziennikarskiej). – Fundusz pozwala nam poruszać się w kręgach Unii Europejskiej, natomiast wyjazdy do dalszych miejsc są już trudniejsze – mówi Grzegorz Ślubowski. Z takiego wsparcia skorzystała w ub.r. dziennikarka stacji Agata Kasprolewicz, która w związku z kryzysem emigracyjnym odbyła podróż śladami uchodźców, przemierzając Europę od wyspy Lesbos, przez Ateny, Macedonię, Belgrad, Węgry, po północne Niemcy. – Ta pomoc jest decydująca. Boję się, że gdyby radio miało samo sfinansować taki wyjazd, nie zrobiłoby tego – przyznaje Ślubowski.
– Wiele wyjazdów naszych dziennikarzy nie wymaga od nas zaangażowania finansowego – przyznaje z kolei Alicja Dąbrowska z „GW”. I wyjaśnia: – Nasi autorzy jeżdżą między innymi z The European Journalism Center, z Ministerstwem Spraw Zagranicznych, a także na zaproszenie Komisji Europejskiej. Dzięki tej ostatniej jedna z dziennikarek była w ubiegłym roku w Ankarze.

O ile MSZ i Kancelaria Prezydenta RP finansują tylko przejazdy dziennikarzy, to wyjazdy organizowane przez Unię Europejską odbywają się na koszt zapraszających. I tak dzięki podróżom sponsorowanym przez Dyrekcję Generalną ds. Współpracy Międzynarodowej i Rozwoju dziennikarka „GW” Marta Urzędowska była na Filipinach, by sprawdzić, jak Filipińczycy radzą sobie po uderzeniu tajfunu Haiyan, a Bartosz Zieliński wybrał się do Ameryki Środkowej i Afryki. Na tym drugim kontynencie opisywał lokalne rynki tamtej społeczności. Natomiast w Ameryce udał się do Gwatemali, gdzie obserwował pomoc dla małych plemion indiańskich. – Takie wyjazdy są bardzo sprofilowane. Praktycznie każdy z naszych dziennikarzy raz w roku wyjeżdża w ten sposób. Czasem kilka osób z redakcji ubiega się o to samo miejsce – mówi Alicja Dąbrowska z „GW”. Bywa, że wśród zaproszeń są też oferty turystyczne. „Gazeta Wyborcza” niejednokrotnie stała przed dylematem, czy wysłać dziennikarza w daleką podróż na czyjś koszt, bo sama wyjazdu raczej nie opłaciłaby. – Piszą do nas ambasady i biura promujące dany kraj, ale ich oferty nas nie interesują. Jeśli już godzimy się na taki wyjazd, prosimy organizatorów o inny program, aby nasz dziennikarz mógł pokazać życie kraju, a nie obrazek turystyczny – wyjaśnia Dąbrowska.

Czasem trzeba sponsorowi podziękować na łamach – i wtedy redakcje głowią się, jak to zrobić, by czytelnik jak najmniej zrozumiał, że ta delegacja nie była zwykłą obsługą reporterską. Raz wychodzi to tłumaczenie lepiej, raz gorzej. A bywa też komiczne. We wrześniu ub.r. na końcu tekstu Jakuba Wątora „Na Kubie krowa cenniejsza niż człowiek” w „GW” był akapit: „»Jeśli ktoś wierzy w utopię, to proponuję wyprawę na Kubę« – powiedział wtedy Jakubas. Po publikacji zaproponował nam zorganizowanie wyjazdu, by z bliska opisać, jak wygląda i działa socjalizm. Ani Zbigniew Jakubas, ani powiązane z nim firmy nie mają żadnych inwestycji na Kubie”.

Jak się okazuje, Zbigniew Jakubas w wywiadzie udzielonym w czerwcu „GW” na temat polskiej gospodarki zaproponował sfinansowanie dziennikarzowi wyjazdu na Kubę w ramach lekcji poglądowej, a redakcja… zgodziła się. – To była nietypowa sytuacja. Kaprys bogatego człowieka, który nic z tego nie miał. Wcześniej dokładnie sprawdziliśmy, czy nie prowadzi interesów na Kubie – tłumaczy Aleksandra Sobczak, szefowa działu gospodarczego „GW”. Przed wyjazdem redakcja wysłała przedstawicielce biznesmena oświadczenie o zachowaniu pełnej niezależności dziennikarskiej. – Jeśli liczył na przychylny tekst, to się rozczarował – podkreśla Sobczak.

Sam Jakub Wątor nie widzi w tym problemu. A Aleksandra Sobczak adnotację na końcu tekstu tłumaczy tak: – Lepiej powiedzieć coś szczerze, niż udawać. To przykre, ale przy obecnej kondycji finansowej firmy nie mielibyśmy możliwości pokrywać kosztów takich wyjazdów.

Drogo? Nie zawsze

Dziennikarze zajmujący się sprawami zagranicznymi wskazują na pewien paradoks. – Kiedyś podróżowanie było droższe, a redakcje wysyłały. Teraz jest taniej i łatwiej, lecz wyjazdów nie ma. Dawniej wyjazd poza Europę był niewyobrażalną historią, bilet kosztował dwa razy więcej niż średnia krajowa, a połączenia telefoniczne i hotele miały kosmiczne ceny. Mimo to dało się jeździć – mówi dziennikarz ogólnopolskiego dziennika, który w ub.r. prywatnie był na trzech zagranicznych wyjazdach, ale z redakcji na żadnym.

W opisie kryteriów przetargu na usługę sprzedaży biletów podróżnych i pakietów dla Polskiego Radia jest obowiązek wyboru najniższych cen biletów i opłat transakcyjnych oraz pilnowania wszelkich zmian z tym związanych. Z załącznika tego opisu wynika, że szacunkowa liczba biletów lotniczych w obie strony na okres dwóch lat wynosi: 500 biletów do krajów Unii Europejskiej, 80 biletów poza kraje unijne i tylko 20 biletów krajowych.

Trudno jednak zaplanować dokładnie każdy wyjazd. Przykładem jest obsługa wydarzeń sportowych, przy organizacji których nie wiadomo, na jak długo wysłać ekipę redakcyjną, bo to zależy od występu naszych sportowców. Choć i tak dziennikarze sportowi mają lepiej: oni jeździć po prostu muszą. – Często przekraczałem limit wydatków podczas wyjazdu, bo inaczej spałbym na dworcu – mówi Michał Pol, redaktor naczelny „Przeglądu Sportowego” i serwisów sportowych Grupy Onet-RASP. Co ciekawe, spanie na dworcu, w schronisku, samochodzie czy nawet pod gołym niebem nie dziwi dziennikarzy, którzy chcą być jak najbliżej wydarzeń, a nie mogą sobie pozwolić na drogie hotele. Te tańsze są zwykle zajęte, bo ważne wydarzenia przyciągają tłumy.

Lecz nawet przy oszczędnościach koszt wysłania dziennikarza na imprezę sportową jest wysoki. Planując wyjazd na Euro 2016 do Francji, Michał Pol szacuje, że na miesięczny pobyt dla jednego dziennikarza trzeba będzie wydać 20–30 tys. zł. A dziennikarzy będzie więcej.

Koszt kilkudniowej podróży dla jednej osoby w dziale zagranicznym „GW” to wydatek od 1,5 do 3 tys. zł. Ale bywa drożej. Gazeta płaci ok. 200 dol. za noc, gdy wysyła swojego korespondenta z Waszyngtonu na szczyt ONZ do Nowego Jorku. Do tego dochodzi dojazd i dieta.

Michał Kacewicz na wyjazd do Kijowa przeznacza ok. 1 tys. zł na przelot, a wydaje dziennie ok. 50 dol. na nocleg, 30 dol. na przejazdy na miejscu. Mówi, że dostaje ok. 40 euro diety (koszty podróży zwraca redakcja „Newsweeka”). Czasem wydatki wzrastają, bo musi wynająć samochód z kierowcą.

Determinacja

Kiedy redakcja „nie daje złamanego grosza”, a dziennikarz chce wyjechać, musi sam pokryć koszty. – Jestem dziennikarzem starej daty: jeśli mam o czymś pisać, muszę dotknąć, powąchać, nawet jeśli mnie to kosztuje. Młodsi koledzy nie mają możliwości finansować sobie zagranicznych delegacji, bo muszą spłacać kredyty – opowiada dziennikarz działu zagranicznego ogólnopolskiego dziennika, który za własne pieniądze jeździł m.in. na Ukrainę.

Z kolei dziennikarki serwisu Kulisy24.com Izabela Smolińska i Paulina Socha-Jakubowska poprosiły o wsparcie czytelników. Przez ponad miesiąc w serwisie crowdfundingowym Wspieram.to zgromadziły 16 880 zł na realizację filmu dokumentalnego o uchodźcach. Pieniądze pozwoliły im na dwutygodniowy wyjazd, z którego przywiozły kilkadziesiąt godzin materiału. Na postprodukcję już nie wystarczyło. Studio Widok zadeklarowało się jednak zmontować film, a zanim rozpoczną pracę, materiał przygotuje do montażu ich znajoma, która uczy się w szkole filmowej. Za dźwięk będzie odpowiadał Master Film, który zaoferował pomoc po tym, gdy usłyszał rozmowę na temat projektu na antenie Radia RDC. – Brakuje nam jeszcze m.in. tłumaczy, ponieważ chcemy wiedzieć, o czym rozmawiali między sobą bohaterowie filmu – relacjonowała w grudniu Paulina Socha-Jakubowska.

Lecz czy redakcje rzeczywiście ograniczają delegacje zagraniczne swoich dziennikarzy z oszczędności? Czy też ta ekonomia wyjazdowa wynika po prostu z faktu, że w newsroomach jest za mało ludzi i tyle pracy, że każda nieobecność to kłopot? Ktoś musi przecież przejąć obowiązki dziennikarza wysłanego w delegację. – Wyjazd to nie tylko koszt pobytu. Dziennikarz, którego nie  ma w kraju, bo podróżuje, nie wykorzystuje czasu na pracę nad tekstami – odpowiada Tomasz Wróblewski, naczelny „Wprost”. Alicja Dąbrowska z „GW” przyznaje, że jej dział może wysłać jednocześnie maksymalnie dwie osoby. Michał Pol z „PS” stwierdza: – Mniej osób w redakcji może być problemem. Ale głównym powodem są kwestie finansowe.

Iga Kołacz

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.