Wydanie: PRESS 01-02/2016
Po co komu internet? Po co komu komputery? Sposób na sceptyka w redakcji
Naturalną reakcją na zmiany jest opór. Pojawił się już w poprzedniej dekadzie, gdy od „dziennikarzy starych mediów” zaczęto wymagać pisania jednocześnie do Internetu (fot. Tim Gouw/Unsplash.com)
Starą gwardię w redakcjach trudno przekonać do innowacji technologicznych. Niektórzy szefowie mają na to swoje sposoby.
***
Od redakcji:
Tekst pochodzi z lutego 2016 roku z magazynu "Press". Przypominamy go, bo pokazuje zmagania w redakcjach, które tu i tam wciąż występują, ale które generalnie – dawno mamy za sobą. Jak przekonać wieloletnich redaktorów prasowych do internetu? Czy sprawę załatwią szkolenia? A może po prostu wszystko ma swój czas i zmiany w redakcjach odpowiadają przeobrażeniom cywilizacyjnym, jakim podlega cały nasz świat? Krzysztof Zyzik, ówczesny redaktor naczelny „Nowej Trybuny Opolskiej”, zauważył w tekście. – Kiedy przychodziłem do firmy, jedna z takich redaktorek, przy papierosie, otoczona wianuszkiem wyznawców komentowała, jaką to głupotą są komputery, że trzeba być niespełna rozumu, by rezygnować z maszyn do pisania. Dziś ta pani nie tylko pisze do portalu, ale jest również bardzo aktywna na Facebooku.
Zapraszamy do lektury – zespół Press.pl
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
***
Kiedy zaczynałem pracę w dziennikarstwie, powiedziano mi, że zawsze powinienem mieć jednorazowy aparat fotograficzny w samochodzie. Dziś ta rada jest zbędna dzięki niemal wszechobecnym smartfonom. Stara maksyma mówiąca, że: »najlepszy aparat to ten, który masz zawsze przy sobie« została przekształcona w: »zawsze masz całkiem przyzwoity aparat ze sobą«. I kamerę wideo. I rejestrator dźwięku. I komputer. I newsroom. I tak dalej…” – tłumaczył w jednym ze swoich artykułów Marc Settle, leader of smartphone training w BBC Academy. Choć Settle nie wygląda jak typowy trener zajmujący się nowymi mediami (stateczny dziennikarz prasowy po czterdziestce, z potarganymi włosami), podczas swoich szkoleń przekonuje, że wyłącznie za pomocą smartfona dziennikarz może stworzyć materiał, do którego dawniej potrzebnych było co najmniej kilkanaście narzędzi.
Choć odległość między Warszawą a Londynem to jedynie ok. 1,5 tys. km, w podejściu redakcji do wykorzystywania nowych mediów istnieje między tymi krajami przepaść. W Polsce ideę multimedialności realizują głównie nowo zatrudnieni, młodzi dziennikarze. Tacy są poszukiwani. „Pracując z nami, będziesz odpowiedzialna/y za: przygotowywanie tekstów do codziennych wydań »Gazety Wyborczej« w Szczecinie oraz materiałów – także multimedialnych – do portalu szczecin.gazeta.pl” – informuje Agora SA w ogłoszeniu rekrutacyjnym na stronie Gazetapraca.pl, okraszonym filmem wideo. Inni pracodawcy w branży medialnej idą jeszcze dalej: swobodne poruszanie się w sieci i samodzielny research, biegłość w wykorzystaniu kanałów social media w promocji treści, znajomość CMS, SEO, Snapchata, Instagrama i kodu embed – to tylko część wymaganych dziś umiejętności od osób aplikujących na stanowiska dziennikarskie. Doświadczenie w zawodzie? Bywa, że nawet nie jest konkretnie określane bądź w ogóle wymieniane jako warunek.
Zdaniem Bartłomieja Raka, wiceprezesa Socjomanii, spółki konsultingowo-szkoleniowej edukującej m.in. redakcje w zakresie marketingu internetowego i mediów społecznościowych, polscy dziennikarze są nie tylko powściągliwi, jeżeli chodzi o zawodowe wykorzystywanie smartfonów, ale w ogóle co do obecności w internetowym świecie. – W polskich redakcjach zwykle wygląda to tak, że mamy profesjonalistów 40+ i młode pokolenie mające po 25–30 lat. Te grupy myślą o podejściu do swojego zawodu w zupełnie innych kategoriach, a prowadzone przez nas szkolenia dotyczą najczęściej tego, jak ich ze sobą pogodzić. Efekty bywają różne. Starą gwardię do zmian bardzo trudno przekonać – opowiada Rak.
Muszą zrozumieć
Naturalną reakcją na zmiany jest opór. Pojawił się już w poprzedniej dekadzie, gdy od „dziennikarzy starych mediów” zaczęto wymagać pisania jednocześnie do Internetu. W „Rzeczpospolitej”, choć wspólnie wypracowano kompromis polegający na tym, że teksty do sieci były również wyceniane – co miało przekonać większość – wiele osób niechętnie się na to godziło. – Ludzi nie wolno stawiać przed faktem dokonanym, a z nami trochę tak było – opowiada Karolina Baca-Pogorzelska, była dziennikarka działu ekonomicznego „Rzeczpospolitej”, prowadząca obecnie projekt „Górnictwo 2_0” dotyczący śląskich kopalń. – Ludzi trzeba stopniowo przygotowywać na nowości, konieczne są szkolenia. Zmiany przyzwyczajeń u dziennikarzy, młodszych czy starszych, są naprawdę trudne, bo skoro mamy nienormowany czas pracy, chcielibyśmy jednak mieć możliwość jakiegoś gospodarowania tym czasem, a nowe obowiązki to nowa organizacja sposobu pracy. Nie można wymagać od dziennikarzy, że z dnia na dzień staną się specami od social mediów czy CMS, jeśli nikt im wcześniej nie podpowie, jak korzystać z tych narzędzi – tłumaczy.
W „Gazecie Olsztyńskiej”, której redakcja ma wiele serwisów internetowych, proces wprowadzania nowej formuły zaczęto w 2007 roku: połączono wówczas redakcję internetową z klasyczną. – Zaczęliśmy tworzyć zintegrowany newsroom. Dzisiaj takie współdziałanie jest normą, ale wtedy to był pierwszy krok i spora zmiana dla dziennikarzy, bo musieli nauczyć się nowej organizacji i nowej formy pracy, tworzenia tekstów do wydania internetowego i rozbudowywania ich do wydania drukowanego czy myślenia obrazem – mówi Ewa Bartnikowska, redaktor naczelna „Gazety Olsztyńskiej”. – Oczywiście trzeba było ludzi przekonywać, pokazywać korzyści, ale okazało się, że świetnie to rozumieją. Bez zrozumienia z ich strony byłoby dużo trudniej – dodaje.
Efekt ten osiągnięto m.in. dzięki zewnętrznym i wewnętrznym szkoleniom. Do siedziby dziennika zapraszano trenerów omawiających z dziennikarzami m.in. zasadę wykorzystywania zdjęć w tekstach internetowych, różnic w pisaniu artykułów do wydania elektronicznego i papierowego czy tworzenia filmów wideo.
Krzysztof Zyzik, redaktor naczelny „Nowej Trybuny Opolskiej”, zauważa, że efektem ubocznym każdej takiej innowacyjnej zmiany jest sprzeciw czy przeciwstawianie się. – Jak każda redakcja, tak i my mamy kilku dyżurnych sceptyków. To wartościowe osoby, po prostu trzeba mieć do nich więcej cierpliwości – radzi. – Kiedy przychodziłem do firmy, jedna z takich redaktorek, przy papierosie, otoczona wianuszkiem wyznawców komentowała, jaką to głupotą są komputery, że trzeba być niespełna rozumu, by rezygnować z maszyn do pisania. Dziś ta pani nie tylko pisze do portalu, ale jest również bardzo aktywna na Facebooku – podkreśla. I kończy: – Sceptycy nieuleczalni już u nas nie pracują.
Dziś redakcja „NTO” ma multimedialny newsroom, w którym redaktorzy online i print siedzą razem. Do nich spływają wszystkie informacje, oni odpowiednio wszystkim zarządzają. – Jeśli czegoś nie wrzucamy od razu na portal, jest to efektem świadomej polityki, a nie muru między starym a nowym dziennikarstwem – podkreśla naczelny „NTO”. I tłumaczy, na jaki system wprowadzania zmian postawili: – W Opolu żadnej z redakcyjnych innowacji nie musieliśmy wymuszać czy dekretować. Bazujemy na relacjach i motywowaniu. Wprowadzając do pracy redakcji na przykład wideo, promowaliśmy najaktywniejszych multimedialnych reporterów. Nie było i nie ma miesiąca bez nagrody finansowej dla nich. Eksponowaliśmy też korzyści, jakie płyną z rozwoju wideo dla całej organizacji, również dla biznesu wydawcy.
Polubić algorytm
O ile w ostatnich latach dziennikarze – szczególnie prasowi – radzą sobie już bardzo dobrze z technologiczną obsługą komputera czy researchem, to jednak często nie potrafią zrozumieć mechanizmów rządzących siecią. Na to najlepszym sposobem też są szkolenia. Choć i wtedy rodzi się opór.
– Dziennikarze nie chcą się wręcz zgodzić na to, by teksty pisać nie tylko pod czytelnika, ale także pod algorytm, który dzięki kluczowym słowom odpowiednio wypozycjonuje tekst. Wyrażają wręcz oburzenie; pytają, dlaczego mają tak robić – Bartłomiej Rak dzieli się doświadczeniami z takich szkoleń. – A dla wydawców to oczywiście problem, bo muszą utrzymywać zespół redakcyjny i zespół, który zajmie się optymalizacją tekstów pod kanały społecznościowe i Internet – dodaje. W przypadku największych firm na rynku medialnym taki zespół m.in. do obsługi social mediów liczy nawet kilkanaście dodatkowych osób. To one teksty z drukowanej gazety przerabiają do Internetu tak, że mają inne leady, tytuły czy grafikę, by się lepiej klikały.
Multimedialność w redakcjach to jednak już nie tylko pisanie tekstów do sieci, ale także np. robienie zdjęć telefonami komórkowymi czy realizacja filmów wideo. Gdy w 2010 roku startował serwis RMF24.pl, dziennikarzom newsroomu przekazano, że od tej chwili to oni będą przygotowywać wszystkie wiadomości i materiały. – Muszą dany temat zrealizować nie tylko na antenę, ale także do Internetu, zrobić zdjęcia lub nagrać film. Średnia wieku w redakcji jest dość niska, więc nie było wielkiego buntu. Każdy z naszych pracowników wie, że dziś musi być w pełni multimedialny – mówi Maciej Brzozowski, dyrektor public relations w Grupie RMF.
Na początku września 2015 roku Polska Agencja Prasowa udostępniła specjalnie stworzoną profesjonalną platformę z produkowanymi przez siebie materiałami wideo. Ponad 200-osobowy zespół dziennikarzy do tej chwili przygotowywał się już rok wcześniej. Jak wspomina Katarzyna Buszkowska, redaktor naczelna PAP, w tej grupie znaleźli się także starsi i bardziej doświadczeni redaktorzy, np. specjalizujący się w tematyce kościelnej 65-letni Stanisław Karnacewicz. Pracownicy PAP uczestniczyli m.in. w szkoleniach wideo. Naczelna przyznaje, że szkolenia były raczej na podstawowym poziomie, ale równie ważne okazało się otwarte podejście do pracowników. – Nie mieliśmy za dużo czasu na szkolenia, bo pracy w agencji jest mnóstwo, więc zorganizowanie całego projektu wideo było trudne – zaznacza Buszkowska. I tłumaczy, na jaką strategię postawił PAP: – Najlepiej znaleźć wewnątrz zespołu jedną bądź dwie osoby, które potrafią się zaangażować w dany projekt. Muszą być to osoby z wewnątrz, bo ktoś z zewnątrz jest traktowany jak ciało obce i rodzi się wobec niego dystans. Trzeba takie osoby przekonać, żeby spróbowały coś zrobić. Zarządzanie przez nakazy, wytyczanie celów i ścieżki kariery się skończyło. Szef musi umieć przekonać zespół do zrobienia czegoś, co będzie dla ludzi źródłem satysfakcji. Jeśli coś jest fajne, te kilka osób, które zaczynają pracę nad projektem, będzie potrafiło przekonać do tego następne, także starszych i bardziej doświadczonych dziennikarzy – radzi Buszkowska.
Starsi Łapią szybko
– Wiele lat temu na szkolenia dla dziennikarzy robiło się łapanki, dziś reporterzy sami o nie proszą – mówi Krzysztof Zyzik z „Nowej Trybuny Opolskiej”. – Sprzęt wideo, techniki filmowania czy montażu rozwijają się dynamicznie, nasi ludzie chcą za tym nadążać, bo zwyczajnie im się to opłaca. Mieliśmy wiele szkoleń z SEO, tworzenia tytułów i tekstów do Internetu, produkcji multimediów, znaczenia social mediów w pracy redakcji. Były to głównie szkolenia wewnętrzne w ramach Mediów Regionalnych i Polska Press Grupy – wyjaśnia.
Po Polsce z cyklem szkoleń jeździ także Jędrzej Nowak, główny wydawca wideo Agencji Informacyjnej Polska Press (AIP), który instruuje, jak ustawić sprzęt czy nagrać dobre setki. Jak mówi, w związku z tym, że Polska Press Grupa jest wydawcą regionalnych i lokalnych gazet oraz serwisów, zmiany w tych redakcjach są rzadsze niż w mediach warszawskich. – Ale często dziennikarze po pięćdziesiątce lepiej rozumieją to, że muszą się przestawić na wideo i nowe media, niż ci po 35. roku życia, którzy już jakiś czas piszą i uważają, że robią to tak świetnie, iż nie muszą robić nic innego. Ich jest mi najciężej przekonać – opowiada Jędrzej Nowak. – Z kolei najmłodsi stażem oczywiście potrafią wszystko świetnie obsługiwać, nagrywać setki telefonami komórkowymi, są mobilni, ale brak im doświadczenia. Problem pojawia się, gdy trzeba na konferencji prasowej zadać pierwsze pytanie. Wtedy okazuje się, że zawsze jako pierwszy głos zabiera doświadczony dziennikarz i ma najmądrzejsze pytania – mówi Nowak. Z przeprowadzonych przez siebie szkoleń pamięta 60-letniego dziennikarza z Wrocławia, który jest lokalną gwiazdą reportażu, i był jedną z najbardziej aktywnych osób na spotkaniu. – Sam się na nie zgłosił, a jego rzeczowe pytania otworzyły całą grupę, bo młodsi koledzy, dla których on również był autorytetem, zobaczyli, że być może nie do końca poważnie traktują całe szkolenie, i skoro taka osoba jak on jest do tego dobrze nastawiona, warto się przekonać – opowiada Nowak.
Krzysztof Zyzik z „NTO” opowiada: – Jeden z naszych obecnych wydawców online, były depeszowiec w wydaniu drukowanym, kilka lat temu był zagrożony zwolnieniem. Dałem mu szansę w dziale online, choć wielu kolegów pukało się w głowę, bo to był czas kultu młodości w redakcjach. Nie żałuję, mamy solidnego redaktora portalu. A jednym z naszych bardziej aktywnych redaktorów na portalach społecznościowych jest inny 50-latek, wieloletni sekretarz redakcji gazety. Jako urodzony polemista-komentator robi nam wiele dobrego „hałasu” w social mediach. Ma tam status lokalnej gwiazdy.
Przekonać naczelnego
– Problem polskich mediów to kompletny brak szkoleń. Te, które już są organizowane, z reguły są bardzo podstawowe i niewystarczające – zauważa jednak Stanisław M. Stanuch, dziennikarz i doradca w zakresie nowych technologii w mediach. – Kiedy starsi dziennikarze już się czegoś nauczą, później się nie rozwijają. Jeśli potrafią pisać w Wordzie i dodawać akapity, już nie uczą się tego, jak dodać i opracować tabelę. Zastanawia mnie, dlaczego nie traktują narzędzi nowych technologii jako tych, które trzeba cały czas poznawać – dodaje.
Bartłomiej Rak z Socjomanii przytakuje: – Jedno szkolenie, zazwyczaj jednodniowe, na pewno nie jest wystarczające, służy jedynie zbudowaniu pewnej świadomości i temu, by zmiany było łatwiej procesować.
Beata Biel, która dołączyła w listopadzie do zespołu Google News Lab jako specjalista ds. szkolenia mediów z Europy Środkowo-Wschodniej, twierdzi, że głównym problemem w redakcjach nie jest dziś brak chęci do nauki, tylko: – W newsroomach nie ma teamów, każdy dziennikarz pracuje właściwie indywidualnie. Doświadczonemu dziennikarzowi zwykle nie towarzyszy grafik czy specjalista od opracowywania danych. Dziennikarze nie mają kogo podglądać i często nie wiedzą, ile Internet mógłby im dać. Piszą teksty od lat, ale nie mają świadomości, jak wykorzystać do swojej pracy Internet czy technologie – mówi Biel. – Staram się pokazywać podczas szkoleń, że z Internetu mogą korzystać, nie tylko publikując swoje teksty, ale w znacznie szerszy i ciekawszy sposób. Mimo olbrzymiej wiedzy zawodowej, ich wiedza cyfrowa jest zwykle niewielka. Nie korzystają nawet z podstawowych narzędzi, które mogłyby ułatwić im pracę. Gdy pokazuję nie tylko narzędzia, ale też sposoby ich wykorzystywania, zaczynają rozumieć, że można zrobić tekst atrakcyjniejszym, że czytelnik lepiej reaguje na obraz, że można ułatwić zrozumienie tematu poprzez timeline’y, wizualizacje czy mapy – mówi Biel Stanisław M. Stanuch zauważa, że ważny jest stosunek redaktorów naczelnych do wszelkich nowości w redakcjach. Podaje przykład „Dziennika Zachodniego”, w którym naczelny Marek Twaróg aktywnie używał Twittera, dając przykład kolegom. – Wskazywał ścieżkę, był przychylnie nastawiony do wykorzystania tego narzędzia, zależało mu, by dość szybko nauczyć redakcję korzystania z Twittera. Efekt jest taki, że dziś aktywnie korzysta z tego narzędzia jakieś 50 osób w redakcji. Niestety moje doświadczenia z innych polskich mediów są zupełnie inne – stwierdza Stanuch.
Podobną strategię wykorzystano w Radiu Zet. – Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie było oporu, jeśli chodzi o korzystanie z Twittera – mówi Daniel Adamski, dyrektor informacji Grupy Eurozet. – Uczyliśmy twittowania najpierw siebie, nabieraliśmy wprawy, a dopiero potem uczyliśmy innych. Wprowadzenie nawyku korzystania z tego narzędzia wymagało od nas żelaznej konsekwencji, szkoleń, treningów, generowało napięcia. Na zmianę z Marcinem Walterem (wiceszef informacji Radia Zet – przyp. red.) kontrolowaliśmy też tweety dziennikarzy, korygowaliśmy je, tłumaczyliśmy, jak tagować. Efekt dziś jest taki, że niemal każdy dziennikarz ma konto na Twitterze. Kompletnie zmieniło się też podejście: wypuszczamy tweet natychmiast, zanim powiemy o czymś na antenie. Za pośrednictwem odpowiednich kanałów staramy się dotrzeć do słuchaczy w tej sekundzie. Podobnie ten proces przebiegał z Instagramem czy Facebookiem – kończy Adamski.
Bez superprodukcji
Tomasz Chaciński, redaktor naczelny Radia Szczecin, przekonał w ub.r. swój zespół, że połączenie nowoczesnych technologii z profesjonalizmem i wysokim poziomem warsztatu dziennikarskiego jest możliwe. – Akademia dziennikarska BBC udostępniła za darmo na swoich stronach wszystkie materiały wraz z filmami instruktażowymi. Przetłumaczyliśmy je i pokazaliśmy dziennikarzom. Z tych materiałów wynika, że BBC to stacja, która nieszczególnie stawia na młodość, o wykorzystaniu nowoczesnych technologii opowiadali tam dziennikarze z dłuższym stażem pracy. Mówili, że nowe media to rzecz absolutnie konieczna i bez tego nie da się nadążać za potrzebami odbiorców – opowiada Chaciński.
– W polskich mediach jest powszechne takie podejście, że ludzie nie chcą czegoś robić, bo uważają, że będzie to nieprofesjonalne: bo nie będzie operatora czy dźwiękowca. Chcieliby robić superprodukcje, a tymczasem na świecie trend jest odwrotny: profesjonaliści wyciągają komórkę, opowiadają, co widzą, nie przejmując się, że robią coś tylko swoim smartfonem. I ludziom się to podoba. To jest przyszłość – podsumowuje Stanisław M. Stanuch.
Piotr Zieliński
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter