Kreacja według Darwina
Inteligentny, abstrakcyjny humor oraz doskonałe aktorstwo i wysoka jakość filmów – czyli G.F. Darwin w sieci.
To, co wrzucali na YouTube, miało słabiutki odzew: po kilkaset wyświetleń każdego filmu, 3 tys. subskrypcji. – Przez dwa lata myśleliśmy, że jesteśmy głąbami, bo odbiegamy od ludzi swoim poczuciem humoru – mówią członkowie G.F. Darwin.
Dziś ich kanał jest w Epic Makers, najpopularniejszej sieci partnerskiej YouTube w Polsce. Ma ponad 156 tys. subskrybentów i ponad 13 mln wyświetleń. A twórcy doczekali się rzeszy fanów.
Na koniec świata wyobraźni
Jan Jurkowski (rocznik 1989) i Marek Hucz (rocznik 1988) świetnie się rozumieją, mają wspólnych idoli oraz „podobną bazę skojarzeń i gestów, poczucie humoru”. Wzięte z Monty Pythona, „A bit of Fry and Laurie” „Saturday Night Live”, ale też z programów Manna i Materny, Kabaretu Potem, „Dziennika Telewizyjnego” Jacka Fedorowicza. Gdzieś tkwi w nich też szaleństwo „Kabaretu Olgi Lipińskiej”.
Studiowali aktorstwo w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej – na tym samym roku, w tej samej grupie. Namiętnie wymyślali rozmaite historie i pisali scenariusze. Postanowili z niektórych pomysłów zrobić krótkie formy filmowe i pokazać w Internecie. – Bo gdzie indziej? – pyta Marek. – Jedyną dostępną i realną formą publikacji takich rzeczy jest YouTube. Przecież nie telewizja – stwierdza.
To, co wrzucali na YouTube, miało słabiutki odzew: po kilkaset wyświetleń każdego filmu, 3 tys. subskrypcji. – Przez dwa lata myśleliśmy, że jesteśmy głąbami, bo odbiegamy od ludzi swoim poczuciem humoru – mówią członkowie G.F. Darwin.
Dziś ich kanał jest w Epic Makers, najpopularniejszej sieci partnerskiej YouTube w Polsce. Ma ponad 156 tys. subskrybentów i ponad 13 mln wyświetleń. A twórcy doczekali się rzeszy fanów.
Na koniec świata wyobraźni
Jan Jurkowski (rocznik 1989) i Marek Hucz (rocznik 1988) świetnie się rozumieją, mają wspólnych idoli oraz „podobną bazę skojarzeń i gestów, poczucie humoru”. Wzięte z Monty Pythona, „A bit of Fry and Laurie” „Saturday Night Live”, ale też z programów Manna i Materny, Kabaretu Potem, „Dziennika Telewizyjnego” Jacka Fedorowicza. Gdzieś tkwi w nich też szaleństwo „Kabaretu Olgi Lipińskiej”.
Studiowali aktorstwo w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej – na tym samym roku, w tej samej grupie. Namiętnie wymyślali rozmaite historie i pisali scenariusze. Postanowili z niektórych pomysłów zrobić krótkie formy filmowe i pokazać w Internecie. – Bo gdzie indziej? – pyta Marek. – Jedyną dostępną i realną formą publikacji takich rzeczy jest YouTube. Przecież nie telewizja – stwierdza.
Brakowało im doświadczenia, ale wiedzieli jedno: nie chcą po amatorsku ustawiać kamery i wygłaszać do niej mniej lub bardziej mądre lub śmieszne teksty, jak robi wielu youtuberów. Ich interesował dobrze nakręcony film. Stąd pomysł stworzenia Grupy Filmowej Darwin. W PWST uczono ich, że nie wolno robić fuszerki – zawsze ma być na sto procent.
– Nazwa? Chodziło nam o ewolucję. Ale nie o ewolucję człowieka, tylko nasz rozwój wewnętrzny. Grupa Ewolucja? Źle by brzmiało. Już lepiej Darwin, wszyscy kojarzą – tłumaczą. Ich ewolucja ma zaprowadzić: „Na koniec świata wyobraźni i dwa przystanki dalej!”. To ich motto.
Ktoś z branży tłumaczył im, że „koniecznie trzeba się stargetować”, czyli wybrać grupę docelową, do której będą kierować swoje filmy. – Pojęcia nie mieliśmy, kto może być dla nas taką grupą. Po prostu robiliśmy i robimy filmy dla ludzi podobnych do nas. Dziś już wiemy ze statystyk YouTube, że 77 procent naszych widzów to osoby w wieku 18–34 lata, a 12 procent to młodzież od 13 do 17 lat. Okazuje się też, że wśród naszych widzów mężczyźni stanowią 76 procent, kobiety 24 procent – mówią.
Pierwsze filmy dla YouTube zrobili podczas ostatnich studenckich wakacji w 2012 roku. Skrzyknęli ekipę znajomych, Jan i Marek nie tylko grali, ale też montowali krótkie filmiki. Powstały dwie serie: „Wielkie budowle” opowiadały o wznoszeniu m.in. piramid, kamiennych głów na Wyspach Wielkanocnych czy hinduskiego Tadż Mahal. Schemat był zwykle podobny: Jan i Marek wcielali się w budowniczego i zleceniodawcę prowadzących zabawny dialog.
Z kolei seria „Mistrz Motyl” opowiadała o przygodach chińskiego mistrza sztuki walki nazwanej Dotyk Motyla. – Wymyśliliśmy sobie, że na ciele człowieka są punkty, których muśnięcie skrzydeł motyla powoduje śmierć. Nasz mistrz naucza tej sztuki walki, ale jest nieudacznikiem i sam zabija siebie. Nie przeszkadza mu to jednak wystąpić w kolejnym odcinku – opowiada Marek Hucz.
Potem stworzyli postać Ludwika Montgomerego z jego „Wielkimi pytaniami”. Pytań przyszło im do głowy wiele, więc powstało aż 25 filmików. Próbowali też swoich sił, nagrywając audycję radiową „Patologiczna krawcowa”. Ale okazała się fiaskiem – Internet podobno nie trawi słuchowisk.
Szło im kiepsko. Potem przez rok prawie nic wspólnie nie zrobili, bo każdy pracował w innym mieście.
Alternatywne historie
Intensywnie wrócili do kręcenia filmów, gdy obaj przenieśli się z Krakowa do Warszawy. Przełomem stała się seria „Wielkie konflikty”. Już pierwsze osiem odcinków wzbudziło spore zainteresowanie widowni YouTube. Pomysł był taki: skupić się na jakiejś znanej historii, ale opowiedzieć ją alternatywnie, dowcipnie i zaskakująco; przedstawić historyczne postaci z ich słabościami i wadami. I tak: Słowacki i Mickiewicz kłócili się nie jak wieszcze, lecz zwykli śmiertelnicy; Edison i Tesla okładali się pięściami (tu po raz pierwszy spróbowali kina akcji); słynna scena z nagimi mieczami pod Grunwaldem nie wyglądała tak, jak opisują historycy, ale do bitwy doszło, bo polska strona źle zrozumiała pokojowe słowa Krzyżaków.
W 14. odcinku „Wielkich konfliktów” pt. „Balladyna vs Alina” Marek jest tylko drugoplanowym Kirkorem, a Jan jego przebiegłym giermkiem. Po raz pierwszy role tytułowe zagrały kobiety, zawodowe aktorki Anna Stela i Natalia Sakowicz.
W innym odcinku utrudzony i sfrustrowany Noe, od pół wieku budujący arkę, nagle dowiaduje się od Boga, że ten beztrosko zmienia koncepcję: nie ukarze ludzkości potopem, ale suszą. W jednym z najlepszych ich filmów Hitler staje przed Sądem Ostatecznym, a Bóg mu początkowo wybacza, bo żałuje za grzechy, choć innych już skazał za użycie prezerwatywy czy okłamanie męża w sprawie zakupów – bo tego nie żałowali.
Nowe otwarcie
Z początkiem 2015 roku Jan i Marek ogłaszają nowe otwarcie. Dotychczasowy kanał na YouTube pod nazwą Grupa Filmowa Darwin zmieniają na G.F. Darwin, a stare produkcje – z wyjątkiem ośmiu pierwszych odcinków „Wielkich konfliktów” – trafiają do Archiwum Darwina (91 pozycji). Od tego czasu grupa idzie jak burza – teraz ma na nowym kanale 33 filmy. Pojawiają się stali współpracownicy i ciekawsza oferta, a filmy są coraz atrakcyjniej realizowane.
Duet Jan i Marek nagrywa krótkie filmy w serii „Shorty Darwina” i siedem odcinków improwizowanego przez obu aktorów „Dziennika Internetowego”. – Shorty nas bardzo bawią, bo spróbowaliśmy czegoś nowego, filmiki opowiadają zamknięte historie. Krótko i dynamicznie – tłumaczą.
Nie wszystkie są w kilkuminutowej konwencji youtubowych filmów. Dwa odcinki „Agenta 700”, bezlitosnej parodii Bonda, mają ponad 14 i ponad 22 minuty i zrealizowane są w stylu „Nagiej broni”. Ostrym tempem i wariackim zakręceniem szokują „Pogromcy przysłów”.
W kilku filmach pojawiają się postaci Boga (gra go Marek Hucz), Diabła i Jezusa (obie role Jana Jurkowskiego). – Tworzymy z nimi alternatywną rzeczywistość, dlatego Boga nazwaliśmy Rafał, a diabła Sławek. Żeby byli bardziej ludzcy, z zaletami i wadami, mówili potocznym językiem, nie obrażając jednak niczyich uczuć religijnych – tłumaczy Jan. Rafał to nieco roztrzepany, nieogarniający świata, dobrotliwy starszy pan, któremu nie wszystko wychodzi, popełnia błędy i wolałby, żeby mu już dać święty spokój. Jezus nosi modne ciemne okulary, jest trochę naiwny, beztroski, bardziej rozumiejący ludzi. A Sławek – uwodzicielski, pewny siebie, na swój sposób sprawiedliwy, zwalnia się z posady, gdy Bóg-Rafał ułaskawia Hitlera. Diabeł-Sławek ma też popisową rolę w innym filmie „Piekło 2.0”, pastiszu reklamy korporacyjnej, gdzie zbuntowany diabeł zakłada konkurencyjne piekło z lepszą, współczesną ofertą dla swoich klientów.
Kreatywni, oryginalni
Choć w oglądalności G.F. Darwin ustępuje nie tylko Sylwestrowi Wardędze, którego „Mutant Giant Spider Dog” ma ponad 155 mln wyświetleń, to właśnie darwinowcy wygrali dwie kategorie w finale pierwszej edycji Grand Video Awards (Debiut i Entertainment, za „Hitler vs Sąd Ostateczny”; nominowano też film „Balladyna vs Alina”). Jak podkreślali jurorzy, konkurs GVA ma docenić najbardziej kreatywnych i oryginalnych twórców wideo w Internecie. – Jako reżyserowi zaimponowali mi poziomem aktorskim – mówi o twórcach Darwina juror GVA Jan Foryś. – Ale też cenię ich za to, że traktują działalność internetową kompleksowo: nie koncentrują się na treści, lecz wiedzą, że na film składa się także przemyślany sposób używania światła, kamer, efektów specjalnych, kostiumów i dążenie do perfekcji. Potrafią operować językiem filmowym – dodaje Foryś.
Zdaniem innego jurora, Aleksandra Szulca z Dozo Media, darwinowcy prezentują „świeże, fajne podejście do świata”. Kiedyś modne było Mumio, a teraz to G.F. Darwin wpisuje się w gusta młodzieży. – Używają współczesnego języka, ale nie przesadzają z przekleństwami tak mocno zakorzenionymi w społeczeństwie – ocenia Szulc.
– Ich inteligentny humor nawiązuje do kodów kulturowych. Czasem balansują na granicy dobrego smaku, ale jej nie przekraczają. Dobrze wpisują się w YouTube, choć nie wyobrażam sobie ich w telewizji – ocenia z kolei Andrzej Garapich, prezes Polskich Badań Internetu.
Nagrodzone filmy nie przekonują za to krakowskiego reżysera Artura „Barona” Więcka. Razi go, że na pytanie żony – „Co robisz?” – Noe odpowiada: „Kupę”; albo że Balladyna stwierdza o księciu, że „wali mu z japy”. – Może już jestem za stary na taki rodzaj humoru? – zastanawia się Więcek. – Bo to wszystko jest w stylu licealnego kabaretu. Niby po bandzie, ale przewidywalne. Plus daję im za entuzjazm, z jakim pracują – dodaje.
Grupę Darwina wyróżnili też sami youtuberzy. Na Video Arenie Ursynów przyznali jej nagrody aż w trzech kategoriach: Pomysł, Debiut i Poczucie humoru.
Orki i kluski
Popularnością cieszą się zwłaszcza odcinki „Wielkich konfliktów” – mają po 500–700 tys. wyświetleń, a „Hitler vs Sąd Ostateczny” przekroczył już 1 mln. Jednak rekordzistką jest nakręcona przez darwinistów piosenka. Teledysk „Orki z Majorki” odtwarzany był na YouTube ponad 2 mln razy. – Od lat chodziły mi po głowie dwa wersy do muzyki Michela Jacksona, że „orki są takie piękne” i „Pan Bóg stworzył walenie” – opowiada Marek. – Ułożyła ją na koloniach moja koleżanka Ola, zafascynowana filmem „Uwolnić orkę”. Teraz dopisaliśmy z Janem słowa. Świetnie zaśpiewała je wraz z chórkiem aktorka Ania Stela, która zrobiła też aranżację. Całość ma styl radosnego teledysku z lat 90. – tłumaczy.
Zachęceni sukcesem zdecydowali się na kolejny teledysk, wychwalający… jedzenie klusek. – Tym razem to my śpiewamy wraz z chórkiem. „Śpiewamy” to za dużo powiedziane, raczej mówimy bezczelnie, jak jeść, robić, kupować i przechowywać kluski – śmieją się Jan i Marek. Czy będzie to nowy hit? Jeszcze nie wiadomo. Przy pomocy Anny Steli i zespołu Frument Project nagrali w studiu piosenkę, pozostało jeszcze dorobić scenę koncertu ze statystami, którzy się bawią przy „Kluskach”. Dlatego 7 grudnia ub.r. do starej hali produkcyjnej warszawskiego klubu Sen Pszczoły zaprosili swoje fanki i fanów.
Wisienka na torcie
Entuzjaści darwinistów zjechali do Warszawy na kręcenie teledysku z całej Polski. Głównie dziewczyny, zapatrzone w Jana i Marka. Jest wieczór, z głośników leci muzyka, tłumek tańczy przed kamerą. Wśród statystów są postaci z innych filmów Darwina. Pierwszy pojawia się w swoim chińskim stroju Mistrz Motyl, czyli Mateusz Trembaczowski, znany m.in. z filmowych ról w „Czasie honoru” i „Kamieniach na szaniec”, świetny muzyk. Jest kolegą ze studiów Jana i Marka. – Podziwiam ich silną twórczą przyjaźń, są jak bracia Cohen – mówi.
Owacje dziewczyn wywołuje Maciej Kosmala, absolwent wrocławskiej PWST, który ostatnio w warszawskim Teatrze Komedia grał w musicalu „Zorro”, a w Teatrze Polonia jest w obsadzie „Na czworakach” w reżyserii Jerzego Stuhra; chętnie też podejmuje się dubbingu. Dziś ucharakteryzowany jest na ognistego Hiszpana Fernanda Rivierę z darwinowskiej „Płachty na byka”. Podobnie jak inni ludzie z ekipy o Janie i Marku mówi per „chłopaki”. – Bardzo cenię sobie to, co robią, ten rodzaj inteligentnego humoru. W sam raz do YouTube, gdzie można powiedzieć i pokazać wszystko, z wyjątkiem twardej pornografii – stwierdza Kosmala.
– Żywiej, spontanicznie! – komenderują Jan i Marek. Tłumek statystów wiruje z entuzjazmem koło Mistrza Motyla i Fernanda.
– Warto zobaczyć chłopaków na żywo, jak kręcą teledysk – mówi, przekrzykując muzykę, Maria z Krakowa, która na co dzień zajmuje się sprzedażą aut. – Druga część „Agenta 700” idealna, na światowym poziomie! – emocjonuje się Agnieszka z Lublina. – Ich filmy to powiew świeżego powietrza, kreatywność i specyficzne poczucie humoru. Nie każdy je łapie, ale ja tak – stwierdza Katarzyna z Otwocka, studentka bezpieczeństwa wewnętrznego.
Ksenia jest po pedagogice, pracuje w żłobku: – Dobrze, że uciekają od polityki, bo polityka jest męcząca. Odnoszą się do kultury, literatury, sztuki – i to jest fajne.
– Z racji moich studiów najbardziej podoba mi się „Jagiełło vs Krzyżacy”– ocenia Katarzyna z Akademii Obrony Narodowej. Jako katoliczki nie rażą jej filmy, w których pojawia się Bóg czy Jezus. – Kto nie rozumie sytuacyjnych żartów z nimi, nie rozumie swojej wiary i jest mało inteligentny – mówi. Naprawdę nie przeginają w dowcipach? – Nie. Ich absurdalny humor do mnie trafia – wykłada swoje zdanie Magdalena z Torunia, absolwentka archiwistyki i studentka etnologii. – Lubię ten kanał. To taka nowa scena kabaretowa w stylu Monty Pythona. Ich parodia Bonda ma świetne gagi – rzuca, tańcząc w rytm „Klusek”, Maciej, student administracji.
– Dla mnie są jak wisienka na torcie. Mało jest na YouTube takich megaprofesjonalnych twórców jak oni – Dana Pakońska wie, co mówi, bo w Onecie opiekuje się youtuberami.
Na planie Jan i Marek kipią energią, podkręcają aktorów i statystów do wysiłku. Tak będzie aż do rana. – Musimy robić show, by wywołać w nich energię, którą widzowie zobaczą potem w filmie – tłumaczy mi Jan.
Bez improwizacji
Gdy dwa dni później spotykamy się w Krakowie, są wyluzowani, ale bez tamtego twórczego żaru i napięcia. Jan Jurkowski właśnie skończył grać w spektaklu nowohuckiej Łaźni Nowej. Jest aktorem freelancerem i obok Łaźni występuje w teatrach Kalisza, Białegostoku i w warszawskim Dramatycznym. Marek Hucz jest obsadzony w dwóch sztukach krakowskich teatrów: Bagatela i Łaźnia Nowa.
Jak powstają ich filmy? Marek jest od pomysłów. Jak coś wymyśli, pisze pierwszą wersję scenariusza, wysyła Janowi, który uzupełnia, koryguje, wspólnie dyskutują. Perfekcyjnie uczą się ról, bo są głównymi aktorami. – Na planie nie może być improwizacji. Kamera filmuje nas z kilku–kilkunastu ujęć, więc sceny muszą być powtarzalne, bo nie dalibyśmy sobie rady – tłumaczą.
To też kwestia kosztów. Trzeba kręcić jak najbardziej oszczędnie. Stąd zabiegi, żeby dni zdjęciowych było jak najmniej. – To wciąż jest nasze, czasem kosztowne, hobby. Na życie zarabiamy grą w teatrze. Dostajemy pieniądze z YouTube za reklamy, ale produkcja jest droga, więc jeszcze nie wychodzimy nawet na zero – przyznają.
Koszt jednego filmu – zależnie od liczby kostiumów, dni zdjęciowych, wypożyczonego sprzętu, cateringu – to od 2 do 5 tys. zł. Potrafią pracować katorżniczo: nakręcić osiem odcinków „Wielkich konfliktów” w cztery dni. Ekipa widzi, że Jan i Marek nie robią na Darwinie forsy, więc razem z nimi pracuje za friko. A jeśli pojawiają się jakieś pieniądze ekstra, są rozdzielane w grupie.
Ekipa fachowych przyjaciół
Gdy aktorzy mają już gotowy scenariusz i wyuczone role, do duetu Jan & Marek dołączają przyjaciele, czyli członkowie ekipy zdjęciowej. Przy pierwszych filmach brali ludzi z filmówki za jakieś nieduże kwoty, z czasem wykształciła się stała grupa entuzjastów tak samo zakręconych jak oni. – Przed zdjęciami spotykamy się z operatorem i ustalamy, jaki jest potrzebny sprzęt, jakie oświetlenie. Oczywiście on chce jak najlepsze, a my pukamy się w głowę, że nie mamy takich pieniędzy. I on jakoś kombinuje inaczej – opowiadają twórcy kanału.
Karol Pupiec (rocznik 1986) ukończył kierunek operatorski na Akademii Filmu i Telewizji w Warszawie, pracuje w branży jako freelancer, od października 2014 roku związany jest z grupą Darwin. Na plan przynosi swoją kamerę Canon EOS C100 („najlepsza z najtańszych”) z zestawem rosyjskich obiektywów i z japońskim Tokinem. Zamiast drogiego sprzętu oświetleniowego potrafi „zrobić światło” np. z tanich lamp-kul z Ikei. – Trzeba się naprawdę skupić, żeby nie było za dużo dubli. Zwykle robimy nie więcej jak pięć do siedmiu – mówi Pupiec.
Za charakteryzację i kostiumy odpowiada Beata Borowska (rocznik 1988). Dwa lata temu ukończyła malarstwo w scenografii w warszawskiej Wyższej Szkole Artystycznej. Na stałe związana jest z zespołem teatralno-kabaretowym Pożar w Burdelu, robi kostiumy dla teatru Młyn. Namówiona przez kolegę, bez przekonania przyszła kiedyś do darwinowców. – To chyba jest jakaś miłość, skoro potrafię jechać spod Szczecina, gdzie byłam na wyjeździe ze swoim kabaretem, by na dziesięć godzin pojawić się na planie kolejnego filmu Darwina i zaraz wrócić te kilkaset kilometrów – śmieje się Borowska. Zawsze ma ze sobą walizeczkę na kółkach ze wszystkim, co potrzebne do charakteryzacji. Ma też swoje sposoby, by w ekspresowym tempie przerobić brodę Boga-Rafała na sięgającą do pasa brodę Gandalfa. – W szkole uczyli nas, jak stosować tanie, dobre zamienniki. Teraz to się przydaje – stwierdza. Od ostatnich wakacji pomaga jej przy kostiumach i większych charakteryzacjach Weronika Piechota (robiła m.in. efekty specjalne do filmów „Bogowie” i „Body /Ciało”).
Lubią w plenerze
Ich studio to dwa pokoje warszawskiego mieszkania Marka i Jana. Mają tam zamontowany green screen, czyli specjalne tło do nagrywania. W garażu upychają rekwizyty i sprzęt. Zdjęcia kręcą, gdzie się da: w biurowcu Agory, wypożyczonym studiu lub obskurnej piwnicy. – Najbardziej lubimy plenery. Naturalne światło, przestrzeń – mówi Marek. Ale tam czekają niespodzianki. – Gdy skończyliśmy scenę spod Grunwaldu, nadjechał ciągnik i zaczął polewać pole gnojówką. Ledwo uciekliśmy ze sprzętem. A jak kręciliśmy ostatnie ujęcia „Noe vs Bóg”, nadeszła burza i ulewa – dodaje.
Nakręcony materiał montuje Jan, za efekty dźwiękowe odpowiada Marek, a dalszą obróbką zajmują się już fachowcy, którzy sami się zgłosili po zobaczeniu, co Darwin wrzuca do sieci. – Mój wkład to efekty wizualne: wystrzały, postrzały, obróbka graficzna postaci lub planu zdjęciowego. Robię też miniaturki do odcinków, grafiki promujące filmy, a po premierze motywy na firmowe koszulki – opowiada Marek „Marobot” Wodziński, genialny grafik samouk z Jawora w woj. dolnośląskim. Materiał do obróbki wysyłają mu przez Internet. Tak samo kontaktują się z Sebastianem Miedzińskim, który zajmuje się ostatecznym doszlifowaniem dźwięku. Nawet dokładnie nie wiedzą, gdzie on mieszka; mówią, że gdzieś pod Gnieznem.
Niespodziewanie pomoc zadeklarował też Maciej Rutowicz, operator dronów – dzięki temu, inaczej niż planowali, nakręcili np. otwierającą scenę pościgu w „Agencie 700”.
Cel: fabuła
Może za rok, dwa coś się zmieni na rynku internetowym i zaczną zarabiać. Mają nadzieję, że ich budżet podreperuje też uruchomiony niedawno sklep internetowy z darwinowskimi koszulkami i gadżetami.
Nie liczą, że będą kręcić dla telewizji. – Kiedyś mieliśmy propozycję, ale za pieniądze niższe niż koszty, które sami ponosimy. A do tego trzeba by się dostosowywać do ich wymagań, iść na jakieś kompromisy – tłumaczą.
Dlatego szykują kolejne projekty dla YouTube. Ich marzeniem są jednak filmy wyświetlane w kinach. Od dawna mają pomysł – a właściwie kilka, w szufladzie czeka dziewięć scenariuszy – na pełny metraż i krótsze formy fabularne. – Nie jesteśmy jeszcze na to gotowi, bo trzeba mieć ogromne umiejętności, by opowiedzieć jakąś historię w półtorej godziny – stwierdzają.
Ale krok po kroku wydeptują własną, niezależną ścieżkę.
Marek Hucz: – My po prostu przez trzy lata zrobiliśmy sobie własną piaskownicę; miejsce, gdzie robimy to, co chcemy i jak chcemy. Jako twórcy jesteśmy naprawdę wolni.
Jan Jurkowski: – Wolność, którą daje Internet, bardzo uzależnia. Jak narkotyk.
Jerzy Sadecki
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter