Wydanie: PRESS 08/2012
Bednarze
Z Michałem Majewskim i Pawłem Reszką z „Wprost” rozmawia Mariusz Kowalczyk
Lubicie rozpętywać wojenki dziennikarskie. Dziś to standard, ale na początku lat 2000 w „Rzeczpospolitej” mocno oskarżyliście Andrzeja Kublika z „Gazety Wyborczej” o to, że w sprawie biopaliw dał się omotać lobbystom Orlenu.
Michał Majewski: To był tekst o lobbingu, a nie o „Gazecie Wyborczej”.
Paweł Reszka: W pierwszym tekście na ten temat nie wymieniliśmy ani nazwiska Andrzeja Kublika, ani tytułu gazety. Chcieliśmy pokazać, że zarówno zwolennicy biopaliw, jak i ich przeciwnicy posługują się ostrym lobbingiem. W odpowiedzi na ten tekst ostro zareagowała „Gazeta”.
Potem przerzucanie się złośliwościami między „Rzeczpospolitą” a „Gazetą” trwało tygodniami.
M.M.: Musieliśmy zabrać głos, bo Andrzej Kublik odpowiedział nam wtedy bardzo emocjonalnie. Drwił, że przyznaje się też do tego, iż bije żonę nahajką.
Obserwując obecny podział wśród mediów, nie sądzicie, że takie wojenki między dziennikarzami i szukanie wsparcia u odbiorców nas ośmieszają?
P.R.: Tamtej historii nie można porównywać do dzisiejszych podziałów w środowisku. Dziś wszyscy siedzą w swoich okopach, a ziemia niczyja jest coraz węższa. W „Rzeczpospolitej” obowiązywała kiedyś formuła, którą wymyślił Dariusz Fikus: my, dziennikarze, dostarczamy informacje, wy, czytelnicy, podejmujecie decyzje. Dziś wielu dziennikarzy uważa, że trzeba być po którejś ze stron. My chcemy być na ziemi niczyjej.
M.M.: Co gorsza, jedni i drudzy dziennikarze nie mogą bez siebie żyć. Gdyby nie było jednych, drudzy czuliby się gorzej. Część ich działalności przestałaby mieć sens.
P.R.: Tak sobie myślę, że te konflikty to rodzaj infotainmentu. Może niektórym czytelnikom się podoba, gdy jeden znany dziennikarz przywali drugiemu, a ten się odwinie? Tylko że robota dziennikarska jest gdzie indziej. Choć, niestety, coraz mniej jest czasu na dłubanie, żeby zobaczyć, co jest pod spodem. Kilka lat temu, pracując w „Dzienniku”, mogliśmy przez trzy miesiące zbierać informacje do tekstu „Straszny dwór pana prezydenta” – o tym, co się dzieje za kulisami Pałacu Prezydenckiego za czasów Lecha Kaczyńskiego. Którego wydawcę dziś stać na odstawienie od spraw bieżących na trzy miesiące dwóch dziennikarzy? A tematów jest mnóstwo: koncerny farmaceutyczne, infrastruktura, spółki skarbu państwa…
Pracujecie w tandemie, bo we dwóch raźniej zajmować się trudnymi tematami?
P.R.: W „Rzeczpospolitej” siedzieliśmy razem w pokoju w latach 90. i nasz szef w dziale politycznym Krzysztof Gottesman, człowiek, który nauczył nas zawodu, czasami posyłał nas razem w teren. Tak to się zaczęło.
Jak przekonaliście szefów, że będziecie we dwóch pisać teksty: że między siebie podzielicie też jedną pensję? Gdybyście pracowali oddzielnie, redakcja miałaby dwa razy więcej tekstów.
P.R.: Nie musieliśmy nikogo przekonywać. Kiedyś nikt nie zwracał na to uwagi. A dziś na trudnym rynku ciągle potrafimy wynegocjować sobie w miarę dobre warunki pracy.
M.M.: Pracowaliśmy razem w „Rzeczpospolitej”, ale potem Paweł pojechał do Moskwy. Kiedy wrócił i przeszliśmy do „Dziennika”, znów pracowaliśmy razem. I zrobiła się z tego jakaś marka.
Mariusz Kowalczyk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter