Wydanie: PRESS 02/2004
Otworzyć drzwi
Jestem chaotyczny. Drobiazgowe planowanie wyjazdu doprowadza mnie do szewskiej pasji, dlatego ograniczam się do niezbędnego minimum. Plecak pakuję w ostatniej chwili, a właściwie –wstyd się przyznać – robi to moja nieoceniona małżonka. Z jednym wyjątkiem. Na długo przed wyjazdem wyciągam na wierzch wszystko, bez czego w reporterskiej pracy nie byłbym w stanie się obejść. Już tydzień przed wyjazdem na stół wędrują taśmy do kamery, ładowarki do telefonów, adaptery wtyczek elektrycznych, zasilacz laptopa, kamizelka kuloodporna i kevlarowy hełm, słowem to, czego brak spowodowałby, że mógłbym w ogóle nie ruszać się z Polski. Do tego dochodzą mapy, przewodniki, notatniki, długopisy, słowniki, rozmówki i najróżniejsze książki – od mówiących o historii danego regionu po te, które mnie inspirują. Na przykład „Słownik wydarzeń, pojęć i legend XX wieku” Władysława Kopalińskiego natchnął mnie do niejednej puenty. W stand upie po którejś z antyamerykańskich demonstracji w Bagdadzie zacytowałem Thomasa Woodrowa Wilsona: „Ludzie znoszą przez lata rządy tyranów, ale rozszarpią na sztuki swoich wyzwolicieli, jeśli ci nie stworzą im natychmiast eldorada”. Powiedzenie pasowało do sytuacji jak ulał, a pamiętałem je właśnie dzięki Kopalińskiemu.
Dorzucam jeszcze harcerskie oprzyrządowanie, czyli scyzoryki, multitoole, latarkę, wilgotne chusteczki, co zajmuje zwykle połowę plecaka. Ubrań biorę tylko absolutne minimum – nie ma sensu obciążać się zanadto, przecież można je wyprać albo dokupić na miejscu. O ile kupienie koszul czy dżinsów w Afganistanie mogło sprawiać kłopot, o tyle w Iraku sklepy odzieżowe były na wyciągnięcie ręki. Niektóre z nich czynne były nawet w czasie głównych działań wojennych.
Marcin Firlej
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter