Wydanie: PRESS 05-06/2017
W ucho jeszcze nie dostałem
Z Mikołajem Cieślakiem rozmawia Mariusz Kowalczyk
Odważny Pan jest.
W pewnym momencie pomyślałem: a co się będę szczypał.
Nie boi się Pan tak dworować z ministra Błaszczaka, zwłaszcza że ma Pan prawicowe poglądy polityczne?
Niektórzy nazywają mnie pisiorem. A ja tylko wyłamuję się z chóru, który mówi to samo.
To już wystarczy, żeby przez zwolenników PiS zostać uznanym za zdrajcę. A zdrajca to ktoś gorszy niż wróg.
Jestem sierotą po PO-PIS-ie, czyli tym zbiorze rozsądnych części dawnych PiS i PO. Mówię „dawne”, bo potem zaczęła się plemienna wojenka, która trwa do dzisiaj, ale to już nie moja bajka. Nie zamierzam obnosić się ze swoimi poglądami politycznymi, podobnie jak z ulubionymi pozycjami seksualnymi.
Do „Ucha Prezesa” wprowadziliście ministra Antoniego. Jego też się Pan nie boi?
Ma oczywiście duże możliwości, ale jednak nie takie jak minister, którego gram. Jak przyjdą po mnie, to zacznę im wydawać rozkazy jako Mariusz.
Ale rzeczywiście, gdy pierwszy odcinek „Ucha Prezesa” po kilku dniach miał cztery miliony wyświetleń, to zaczęliśmy się zastanawiać, co będzie, gdy się rządzący zdenerwują, i czy nam jakiejś kontroli skarbowej ktoś nie naśle.
Zrobiliście 12 odcinków „Ucha Prezesa” – i przerwa. To nie telewizja, smoka internetu trzeba karmić non stop.
Wszędzie jesteśmy pomiędzy. Z jednej strony weszliśmy w internet, żeby zachować niezależność od dyrektorów, reżyserów i innych telewizyjnych decydentów. Ale tworzymy „Ucho Prezesa” telewizyjnie, czyli sezonami. Serial „House of Cards” też był tworzony na potrzeby internetu, ale miał sezony. Wolimy, żeby ludzie mieli niedosyt, niż mówili: znowu to „Ucho”, skończcie już z tym.
A jeśli jesienią ludzie nie wrócą?
Nie wierzę, żeby tak się stało.
Będziecie coś robić, by nie zamarło? Tournée „Ucho Prezesa na żywo”?
Nie, ale być może po drugim sezonie będzie sztuka teatralna, być może będzie dłuższa forma, ale o tym jeszcze za wcześnie mówić. To zależy też od tego, czy obecny rząd przetrwa.
To ma Pan ważne powody, żeby się modlić za ten rząd.
Bez przesady. Ale czysto interesownie chciałbym, żeby przetrwali i dali nam zrobić przynajmniej drugi sezon „Ucha”.
Był Pan przygotowany na zarzuty, że ocieplacie wizerunek swoich bohaterów?
Nie mam pojęcia, skąd się biorą twierdzenia o ocieplaniu wizerunków postaci, które gramy. Jak im się przyjrzeć, to w serialu są pokazane bardzo krytycznie, a jak niektórzy mi też mówią – przerażająco.
A może usłyszeliście uwagi o ocieplaniu wizerunku, więc zaczęliście zaostrzać satyrę?
Niczego nie zaostrzaliśmy. Poziom satyry trzymaliśmy od początku taki sam.
Wszystko pisze Robert Górski? Czy praca nad scenariuszem jest bardziej kolektywna?
Pisze Robert i nie ma lepszego. Ale staramy się razem ustalać przebieg akcji: Robert, ja i reżyser Tadeusz Śliwa. Na planie, gdy uważam, że moja postać powinna powiedzieć coś trochę inaczej, bo będzie to brzmiało bardziej Mariuszowo, wtedy zmieniamy.
Co Pan dopisał śmiesznego?
Parę razy się udało. Na przykład dobrze wyszła ta kwestia, że po łacinie się głupich rzeczy nie mówi. To było takie Mariuszowe. Iza Dąbrowska, która gra panią Basię, też sporo zmienia już na planie, podobnie Paweł Koślik grający prezydenta. Wszystko dzieje się na żywo, bo przed nakręceniem odcinka mamy tylko jedną próbę, a potem jeden dzień na zdjęcia. Jeśli ktoś dobrze czuje swoją postać, to może coś na planie inaczej powiedzieć, bo zależy nam, żeby dialogi nie brzmiały sztywno. Natomiast sam przebieg akcji jest raczej niezmienny, bo nie mamy czasu, żeby improwizować na planie.
Sam Pan dobiera obsadę aktorską? To najlepsza część tej pracy?
W 90 procentach postacie obsadzone są przeze mnie. Trzeba się przy tym napracować, szukając, konsultując i czując postać i aktora. Szukamy aktorów w typie osobowości ludzi, którzy są pierwowzorami. Ale chodzi o to, żeby to podobieństwo nie wynikało z parodiowania, bo ono odwraca uwagę od tego, co postać mówi.
Ktoś odmówił, a potem dzwonił, że jednak może?
Nie. Pewna znana osoba odmówiła, bo postać, którą miała zagrać, jest na tyle charakterystyczna, że nie chciała, by podczas premiery w teatrze i filmie, które właśnie ma, publiczność na jej widok wykrzykiwała nazwisko bohatera „Ucha”.
Mariusz Kowalczyk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter