Wydanie: PRESS 05/2016
Nie musi latać
Może to tylko moja wyobraźnia, może brak snu albo może objaw wypalenia? A jednak zastanawiałem się, czy Wojciecha Sumlińskiego naprawdę nie skrzywdzono z zimną krwią, bez litości. Prawdopodobnie po to, by przeszkodzić mu mówić i pisać prawdę – pisze Mariusz Kowalczyk.
Tak sobie właśnie myślę, pisząc ten tekst o Wojciechu Sumlińskim. A te powyższe słowa, przyznaję, przepisałem z jego książki „Z mocy nadziei” – w końcu on też tak robi.
Sumliński w podobny sposób pisze swoje książki: bierze całe fragmenty kryminałów i przeredagowuje je tak, by pasowały do jego narracji.
Plagiatu mi też nie zarzuci, bo jego zdaniem przepisywanie z innych tekstów to nie plagiat – tylko pisanie metodą sztafażu. Zarzucanie mu plagiatu, twierdzi, to ataki podłych mediów. A atakują go cały czas nie tylko media, ale też służby specjalne i prokuratorzy.
– Dawno mogło mnie już nie być. Nazywam to cudem, że możemy teraz rozmawiać – mówi do mnie Wojciech Sumliński smutnym, monotonnym głosem. Raz przekonuje, że definitywnie kończy z dziennikarstwem, by zaraz zapewniać, że będzie walczył dalej. Tak tłumaczy tę zmianę planów: – W kontekście wygranego procesu, najważniejszej sprawy mojego życia, w której moimi przeciwnikami były służby specjalne i urzędujący prezydent Bronisław Komorowski, zacząłem się zastanawiać, czy to aby nie jest sygnał, że po 20 latach pracy w tym zawodzie trzeba się w końcu zająć rodziną, skupić na tym, co najważniejsze. Ataki, które nastąpiły potem, zmieniły moje myślenie, spowodowały, że zdecydowałem, iż będę dalej szedł, dalej pisał.
Wobec tej zapowiedzi wpis na jego stronie internetowej: „dziennikarz – już prawie były” jest na razie nieaktualny. Bo to część legendy, jaką Sumliński umiał wokół siebie stworzyć.
Mariusz Kowalczyk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter