Wydanie: PRESS 02/2010
Ziggy, ślij dowcipy!
Dwukrotnie, w latach 1960–1967 i 1985–1990, byłem korespondentem „Trybuny Ludu” akredytowanym przy Białym Domu w Waszyngtonie. Żeby w tym gronie doborowych dziennikarzy zaistnieć i być zapamiętanym przez służby prasowe, co ułatwiało pracę korespondenta, trzeba było się czymś wyróżniać. Na przykład Polak z pochodzenia, Victor Ostrowidzki, który jako korespondent pism Hearsta w Waszyngtonie był w tym najściślejszym poolu dziennikarzy obsługujących prezydentów USA, świetnie grał w karty. Ja opowiadałem dowcipy. Zawsze oczekiwałem przyjazdu kogoś z Polski, bo te kawały, właśnie prosto z Polski, były na wagę złota. Najbardziej podobały się te niecenzuralne ze względu na wyśmiewanie się z komunizmu. Niektóre musiałem przekładać na realia amerykańskie, ale tego, który okazał się najważniejszy w mojej karierze, akurat nie musiałem.
W 1987 roku, podczas jednego z przyjęć w Białym Domu, opowiedziałem George’owi Bushowi seniorowi (wówczas wiceprezydentowi USA) taki oto dowcip, który usłyszałem od mojego kolegi po fachu, Ryszarda Bańkowicza. Przychodzi nowa nauczycielka do klasy i chce poznać uczniów. Pyta pierwszego z brzegu: „Kim chciałbyś zostać, kiedy dorośniesz?”. „Nie wiem” – pada odpowiedź. „A jak się nazywasz?” – dopytuje się. „Kowalski” – odpowiada uczeń. Następny uczeń. „Kim chciałbyś zostać, kiedy dorośniesz?”. Odpowiedź znowu brzmi: „Nie wiem”. „A jak się nazywasz?”. „Nowak”. I tak dalej. Wreszcie nauczycielka widzi jakiegoś chłopaka, który stoi w kącie, i pyta go: „Kim chciałbyś zostać, kiedy dorośniesz?”. Na to chłopak, bez namysłu: „Milicjantem”. „O?” – dziwi się nauczycielka i dodaje: „A jak się nazywasz?”. „Nie wiem”.
Więcej w lutowym numerze "Press" - kup teraz e-wydanie
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter