Wydanie: PRESS 09/2016
Strach przed Grossem
Wokół promotora najburzliwszych debat o historii Polski zapadła medialna cisza.
Dokładnie 16 lat temu świeżo powołany Instytut Pamięci Narodowej rozpoczął śledztwo w sprawie mordu Żydów w Jedwabnem 10 lipca 1941 roku. Jednym z bezpośrednich powodów była książka „Sąsiedzi”, która ukazała się w maju 2000 roku nakładem niewielkiego Wydawnictwa Pogranicze. Jej autorem był do tej pory znany głównie w środowisku akademickim Jan Tomasz Gross, profesor politologii i europeistyki na New York University (od 2003 roku profesor historii na Princeton University). Książka wywołała trwającą wiele miesięcy dyskusję na łamach prawie wszystkich polskich mediów.
– On właściwie wniósł sprawę Jedwabnego do debaty publicznej. Stał się symbolem, nazwiskiem, wokół którego odbyła się największa dyskusja w historii III RP – mówi Michał Okoński, redaktor prowadzący „Tygodnika Powszechnego”. – To była chyba największa debata na tematy historyczne, jaka odbyła się w mediach – dodaje prof. Andrzej Friszke, historyk Polskiej Akademii Nauk.
Efektem badań IPN była wydana w 2002 roku dwutomowa praca „Wokół Jedwabnego” zredagowana przez Pawła Machcewicza i Krzysztofa Persaka. Ten drugi tak streścił wyniki prac Instytutu w lipcu br. w tygodniku „W Sieci”: „Grupa miejscowych Polaków podżegana przez Niemców, ale przez nich do tego niezmuszana, zamordowała, głównie przez spalenie żywcem, kilkuset miejscowych Żydów”.
Obecnie sprawa dla IPN nie jest już taka oczywista, zmieniło się też w tej instytucji postrzeganie Grossa. Gdy w lipcu nowy prezes IPN Jarosław Szarek oświadczył, że „wykonawcami tej zbrodni byli Niemcy, którzy wykorzystali w tej machinie własnego terroru – pod przymusem – grupkę Polaków”, przytaczano też jego wypowiedź z przesłuchania na komisji sejmowej: „Nie ma zgody na udział w poważnych konferencjach naukowych takich ludzi jak pan Gross”.
Papierek lakmusowy dla mediów
Wybór nowego prezesa IPN zbiegł się z okrągłymi rocznicami: 75. mordu w Jedwabnem i 70. pogromu w Kielcach. Temu drugiemu Jan Tomasz Gross poświęcił swoją inną głośną książkę, „Strach”.
– To jest gorące nazwisko; każdy wie, kto to jest Gross. Ku jego zgrozie albo satysfakcji, mało kto koło niego przechodzi obojętny – mówi Konrad Piasecki z Radia Zet. Tegoroczne rocznice były powodem, że o Grossie znów przypomniały media, np. wywiadu na jego temat „Rzeczpospolitej” udzieliła noblistka Swietłana Aleksijewicz, na kontrze do jego tez oparł się cykl tekstów we „W Sieci” apelujący o zbadanie Jedwabnego od nowa, a w „Kulturze Liberalnej” rozmowa z Grossem i o Grossie była tematem numeru.
Media lubią o nim pisać, traktując go jako symbol: albo niepotrzebnej „pedagogiki wstydu”, albo „rachunku polskiego sumienia”. Co dominuje? Jak wyliczył Press-Service Monitoring Mediów, w czterech tygodniach lipca, kiedy debata o Jedwabnem i Kielcach była najgorliwsza, na 267 publikacji w mediach, w których pojawiało się nazwisko Jana Tomasza Grossa, aż 196 miało wydźwięk negatywny.
– W mediach etniczno-narodowych i prawicowych Jan Tomasz Gross był i jest postrzegany jako „źródło wszelkiego zła” od początku debaty o Jedwabnem aż do dzisiaj. Jest głównie widziany jako ten, który przyczynił się do „zniszczenia świętego wizerunku Polski jako kraju wyłącznie bohaterów i ofiar”. A więc: wróg numer jeden – ocenia Joanna B. Michlic, historyk z Uniwersytetu w Bristolu i londyńskiego UCL Centre for the Study of Ethnic Conflicts, the Holocaust and Genocide. – Próby zdegradowania jego osoby jako autorytetu naukowego opierały się i opierają na kwestionowaniu zarówno jego kompetencji, umiejętności i wiedzy, jak i na wulgarnym szkalowaniu jego osoby jako narodowego zdrajcy – dodaje.
– Przez swoje emocjonalne tezy i to, że rozpoczął tę dyskusję oraz jest znany na Zachodzie, Gross jest naturalnym symbolem i punktem odniesienia do całego hejterstwa. Na prawicy funkcjonuje teraz trochę jako taki straszny facet, który oskarża Polaków o złe rzeczy i w zasadzie nikt się nie przejmuje tym, co on w ogóle pisał, nie mówiąc już o rozmowie z nim – uważa Adam Leszczyński, publicysta „Gazety Wyborczej” i historyk w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Ale dodaje: – Mam wrażenie, że mainstream mediów rozjeżdża się z Grossem. On się staje bardziej radykalny, a polska debata publiczna staje się bardziej nacjonalistyczna. Jeżeli miałbym dzielić winy, to one w 90 procentach leżą po stronie zmiany dyskursu w Polsce, a w 10 procentach po stronie profesora – dodaje Leszczyński.
– Gross jest bardzo dobrym papierkiem lakmusowym polskiego dziennikarstwa. Albo jest się bardzo za, albo bardzo przeciw. Nie ma stanów pośrednich – mówi Wiesław Godzic, medioznawca z Uniwersytetu SWPS.
Chwalili Wildstein i Ziemkiewicz
Jan Tomasz Gross urodził się w 1947 roku w Warszawie. – Jego ojciec był z bardzo spolonizowanej rodziny krakowskich Żydów. Matka nie była Żydówką, była łączniczką sztabu głównego AK – wspomina Seweryn Blumsztajn. Poznał Grossa w czasach licealnych, w środowisku skupionym wokół Adama Michnika, który pozostaje jednym z bliższych przyjaciół profesora. Osoby znające go wtedy pamiętają go jako inteligentnego, upartego i zupełnie niezainteresowanego tematyką żydowską. – Poznałem go jeszcze przed maturą. Oczytany, znający języki, widać było, że świat stoi przed nim otworem. Tematyka żydowska w ogóle go nie interesowała. Pamiętam, że mieliśmy rozmowy, gdzie był dość ironiczny, kiedy mówiłem o fali antysemityzmu związanej z Moczarem. On do dziś zresztą nic nie wie o kulturze żydowskiej, w ogóle go to nie interesuje – opowiada Aleksander Smolar, prezes Fundacji im. Stefana Batorego.
Po Marcu 1968 roku Gross pięć miesięcy spędzi w więzieniu. W 1969 roku emigruje z rodziną do Stanów Zjednoczonych. Głównym motorem wyjazdu była jego matka, która nie chciała takiego losu dla swojego syna.
W USA Gross broni doktorat na Uniwersytecie Yale. Bada wywózki na Sybir i polskie państwo podziemne. – Po raz pierwszy z pracami Grossa spotkałem się pod koniec lat siedemdziesiątych, chodzi o książkę o okupacji niemieckiej w Polsce. W obszarze języka angielskiego zrobiła z Grossa postać znaną. Te jego fundamentalne prace naukowe sprzed epoki „Sąsiadów” były przyjmowane bez kontrowersji, mieliśmy bogaty materiał naukowy. Stanowił nową odsłonę dyskusji na ten temat po tym, co było pisane w Londynie, po Andersie, Siemaszko, Czapskim, Herlingu-Grudzińskim – mówi prof. Andrzej Friszke.
Pozytywnie o pracy naukowej Grossa z tego okresu wypowiadają się nawet prawicowi publicyści, surowo oceniający jego najnowsze książki. Te teksty chwalili zarówno Bronisław Wildstein, jak i Rafał Ziemkiewicz. – Zbierał pochwały, ale chwały wielkiej z tego nie miał – uważa Piotr Gursztyn, dyrektor TVP Historia. To właśnie te teksty, obok działalności opozycyjnej na emigracji i Marca 1968, będą powodem wręczenia Grossowi Krzyża Kawalerskiego Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej w 1996 roku (cztery lata przed „Sąsiadami”).
Na emigracji Gross angażuje się w działalność opozycyjną, m.in. wspierając KOR. Wraz z Aleksandrem i Eugeniuszem Smolarami współredaguje emigracyjne pismo „Aneks” (choć każdy mieszkał w innym kraju). – Dla naszej marcowej generacji na Zachodzie to było pismo generacyjne, przełomowe – mówi Blumsztajn. Gross wraz ze Smolarami konsultował tematy poszczególnych numerów i sam pisał teksty. Początkowo na tematy okupacyjne, którymi się wówczas zajmował. – Opublikował studium o wyborach w 1939 roku na kresach wschodnich, oparte na materiałach bardzo słabo znanych w Polsce. Pisał też artykuły naukowe na temat okupacji sowieckiej w ogóle – wspomina prof. Friszke.
W 1986 roku „Aneks” publikuje tekst „Ten jest z ojczyzny mojej… ale go nie lubię”, pierwszy esej Jana Tomasza Grossa na tematy polsko-żydowskie. – Postanowiłem opublikować blok tekstów na ten temat. Zapytałem Grossa, czy chciałby coś o tym napisać. Uważałem, że trzeba przełamać tabu, pisać nie tylko o Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, nie wspominając o reszcie. W jego eseju jeszcze nie było tak radykalnych tez, on jeszcze nic nie wiedział przecież o Jedwabnem – opowiada Aleksander Smolar.
– Wiele osób mówiło mi, że był dla nich bardzo ważny, otworzył im oczy na niektóre sprawy – wspomina ten esej Gross.
Rozdrapywanie ran
Tekst trafił na dobry moment w historii Polski. Rok wcześniej Claude Lanzmann wyreżyserował głośny film o Holokauście „Shoah”, rok później w „Tygodniku Powszechnym” Jan Błoński opublikował „Biedni Polacy patrzą na getto”, pierwszy tekst, który wywołał debatę publiczną na temat polskiej współodpowiedzialności za zbrodnie na Żydach w czasach II wojny światowej. – On jednak mówił o obojętności Polaków wobec Żydów, a nie o tym, że ich mordują – zwraca uwagę Michał Okoński z „TP”.
– Temat wrócił po latach milczenia. Szersza publiczność zaczęła się dzielić na tych, którzy przyjęli tezę, że stosunek do Żydów nie zawsze był właściwy i mamy sprawy do wyjaśnienia, oraz na tych, którzy uważali, że nie należy w to wchodzić, a tylko mówić o pomocy dla Żydów – wspomina prof. Andrzej Friszke.
W wolnej Polsce esej Grossa z „Aneksu” opublikowany zostanie przez Universitas w zbiorze eseistycznym „Upiorna dekada”. W lipcu 1999 roku debata wokół książki była tematem okładkowym miesięcznika „Wieź”. – To był czas, gdy Jan Paweł II wzywał do rachunku sumienia. Przyjrzenia się sprawom, w których nie zawsze można być dumnym z tego, co nasi przodkowie lub my sami czyniliśmy. To było naszą główną inspiracją, że polski rachunek sumienia nie może pominąć tego, co Jan Tomasz Gross nazywał „Upiorną dekadą”, o której, jak się okazuje, wiedzieliśmy niewiele – wspomina Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny „Więzi”. Książka nie wyszła jednak poza środowisko naukowe.
Właśnie podczas prac nad „Upiorną dekadą” Gross trafił na wspomnienia Szmula Wasersztajna z Jedwabnego, które stały się kanwą „Sąsiadów”. Pierwszy tekst na ten temat opublikował jeszcze w 1999 roku – w wielkiej monografii (1,5 tys. stron, 124 autorów) „Europa nieprowincjonalna”. Jego esej „Lato 1941 w Jedwabnem. Przyczynek do badań nad udziałem społeczności lokalnych w eksterminacji narodu żydowskiego w latach II wojny światowej” przeszedł bez większego echa w polskich mediach. Później referat na ten temat wygłosił jeszcze na nowojorskim Yeshiva University. Informacjami o tym zainteresował się dziennikarz „Rzeczpospolitej” Andrzej Kaczyński, który w maju 2000 roku opublikował na łamach dziennika „Całopalenie” – pierwszy po 1989 roku artykuł w ogólnopolskich mediach opisujący zbrodnie w Jedwabnem.
W tym samym czasie w niewielkim Wydawnictwie Pogranicze kończyły się już prace nad publikacją „Sąsiadów”. – Przygotowaliśmy wydanie bardzo szybko, robiąc wszystko, aby książka ukazała się najpierw po polsku, inicjując debatę w naszym kraju, zanim przetoczy się ona przez Amerykę, Izrael czy Niemcy – pamięta Krzysztof Czyżewski, współzałożyciel Ośrodka Pogranicze – Sztuk, Kultur, Narodów w Sejnach (w ramach którego działa wydawnictwo). Grossa poznał w Nowym Jorku w drugiej połowie lat 90., po tym, gdy Gross przyszedł na wykład Czyżewskiego w New School University. – Zaprosiłem go jako wykładowcę do naszej Szkoły Pogranicza, programu dla animatorów działań międzykulturowych w Europie Środkowo-Wschodniej, w ramach którego zajmowaliśmy się również traumatyczną pamięcią konfliktów. Przyjechał do Sejn już z materiałem badawczym zebranym wokół sprawy Jedwabnego – wspomina Czyżewski. – Było oczywiste, że jest to dla nas jedna z tych najważniejszych spraw, którymi trzeba się zająć – dodaje Czyżewski.
Poszły konie po betonie
Skutków, jakie wywołali „Sąsiedzi”, nie spodziewał się nikt. – Debata jest ważna, ale ważne jest też odkrycie zbrodni. Gdy prokurator z IPN sięgnął do akt, okazało się, że podstawowe fakty się zgadzają, Tu chodziło o polski problem odpowiedzialności za zbrodnie na Żydach. Nawet jeśli dotyczyły dość wąskiego terenu, faktem jest, że to było bardzo trudne do przyjęcia dla niektórych uczestników dyskusji i czytelników. Ta debata zwróciła uwagę na problem, który wcześniej nie istniał. Bez tej książki w ogóle prawdopodobnie byśmy się tym nie zajmowali – uważa Andrzej Friszke. – A jak padły pytania o odpowiedzialność Polaków, zaczęły grać emocje – dodaje.
– „Sąsiedzi” wyszli w maju, a dyskusja zaczęła się sześć miesięcy później. Na początku miałem tylko minimalne odgłosy, na przykład od Jerzego Roberta Nowaka z „Naszego Dziennika”, który, wydaje mi się, że na tej mojej działalności naukowej zbił niesamowite kokosy. A potem już poszły konie po betonie, było wszędzie. W tej prawicowo-endeckiej prasie musiały się dziać rzeczy straszne, ale tego nie śledziłem – opowiada Jan Tomasz Gross.
Co ciekawe, długo nieobecna w dyskusji była „Gazeta Wyborcza”. – Ona miała z „Sąsiadami” poważne problemy. Z bezpośrednich rozmów wiem o letnim stosunku Adama Michnika do tej książki, wspomniała też o tym, choć może niebezpośrednio, w swojej książce Anna Bikont. „Gazeta” zaczęła na ten temat pisać pół roku po tym, jak „Rzeczpospolita” opublikowała bardzo dobre artykuły – wspomina Aleksander Smolar.
„Sytuacja zmieniła się, gdy Adam Michnik dowiedział się, że przygotowywane jest amerykańskie wydanie »Sąsiadów«. I obawiając się skandalu na skalę światową (np. oskarżeń, że Polacy nie chcą dyskutować o ciemnych stronach swej historii), doszedł do wniosku, że »Wyborcza« nie może milczeć” – przedstawiał na łamach „Tygodnika Powszechnego” sytuację Tomasz Szarota, historyk PAN. To właśnie od wywiadu z Szarotą Jacek Żakowski zaczyna 18 listopada 2000 roku debatę na łamach „GW”. Przy wywiadzie był komentarz Żakowskiego „Każdy sąsiad ma imię”. – Moja podstawowa polemika dotyczyła kategorii, w jakich Gross rozpatruje to zjawisko. Uważam, że to jest błąd, gdy się mówi, że jeden naród morduje drugi naród. Takie posługiwanie się wielkim kwantyfikatorem. Bez względu na to, jakie są zaszłości – wyjaśnia Żakowski (dziś w „Polityce”). I dodaje: – Wtedy to była polemika, a teraz chodzi o zdyskredytowanie autora o innych poglądach przez osoby, które się z nim nie zgadzają.
Na temat samej dyskusji wokół „Sąsiadów” i Jedwabnego powstało wiele badań naukowych. Ich konkluzje są dość podobne: dyskusja trwała od maja 2000 roku do końca 2002 roku, a najintensywniejsza była od listopada 2000 roku (kiedy włączyła się w nią „GW”) do lipca 2001 roku (obchody 61. rocznicy zbrodni z przeprosinami prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego).
Na łamach ogólnopolskiej prasy (szczególnie „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej”, ale również m.in. „Wprost”, „Przeglądu”, „Tygodnika Powszechnego”, „Więzi” i „Znaku”) zasadniczo nie podważano samego faktu udziału Polaków w mordzie, a dyskutowano o zakresie udziału Niemców czy błędach metodologicznych Grossa. Tymczasem w tytułach katolickich i narodowo-prawicowych (m.in. „Życie”, „Nasz Dziennik”, „Niedziela”, „Głos”, „Nasza Polska”, „Myśl Polska”) publikowane były zgodne ze sobą komentarze zaprzeczające polskiej odpowiedzialności za zbrodnię.
– Nie miałem zielonego pojęcia, że „Sąsiedzi” wywołają aż taką debatę i jakie będzie echo tego wszystkiego. Nie spodziewałem się aż takiego trzęsienia ziemi, doprowadzającego do polaryzacji postaw – kwituje Tomasz Gross.
Jak pisze Piotr Forecki w monografii „Spór o Jedwabne: analiza debaty publicznej”, przeciwnicy Grossa dezawuowali go, nazywając „Sąsiadów” książką „parahistoryczną” lub „pseudonaukowym szalbierstwem”, a samego Grossa „historykiem amatorem” i „łże-profesorem”. Zaś druga strona dziękowała mu za to, że „zmusił Polaków do koniecznej i długo postponowanej wiwisekcji własnej przeszłości, a tym samym redefinicji narodowej tożsamości”.
Historiografia czy już eseistyka?
Po „Sąsiadach” Gross opublikował jeszcze dwie książki o polskim antysemityzmie: „Strach” (o pogromie w Kielcach) i „Złote żniwa” (o chciwości wobec majątków Żydów podczas Zagłady). Nie było już mowy, żeby te książki Grossa ukazały się w niszowym Wydawnictwie Pogranicze. – Trudno mi to w tej chwili zrekonstruować; zdaje mi się, że propozycja przyszła od niego. Poznałem profesora niedługo wcześniej – wspomina Henryk Woźniakowski, prezes Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak, który wydał obie kolejne książki.
W kontrze do „Strachu” stanął Marek Jan Chodakiewicz, historyk z waszyngtońskiego Institute of World Politics, którego polemiczną z tezami Grossa książkę wydał IPN (już pod nowym kierownictwem). Nazywał go produktem popkultury, mówił, że „przestał być naukowcem, a stał się przedstawicielem kultury popularnej, kimś takim jak Doda Elektroda”.
„Strachem” zainteresowała się nawet prokuratura. – Prokurator z urzędu sprawdził, czy książka nie podpada pod jakiś paragraf. Ale nie musiałem zeznawać, prokurator po lekturze książki zdecydował, że nie ma żadnych podstaw do oskarżenia – opowiada Gross.
W 2015 roku, gdy w serwisie Project Syndicate opublikował tekst o uchodźcach, w którym Gross stwierdził, że Polacy zabili podczas wojny więcej Żydów niż Niemców, prokuratura znowu wszczęła śledztwo. – Tym razem prokurator podjął czynności sprawdzające, które trwają. Wtedy to się zatrzymało o etap wcześniej – mówi Gross.
Ta zmiana nastawienia to także skutek zmiany postrzegania Jana Tomasza Grossa. – Kolejne debaty wokół książek Grossa nie były już tak intensywne, ponieważ w gruncie rzeczy autor nie powiedział w nich nic nowego. W dwóch znaczeniach tego słowa. Po pierwsze, nic, co nie pasowałoby do jego dotychczasowej narracji. Po drugie, nic, co jakoś nie byłoby obecne w społecznej świadomości – uważa socjolog Paweł Ciołkiewicz z Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi. – W końcu pogrom w Kielcach to zdarzenie, o którym wiadomo od dawna. Poza tym w przypadku „Strachu” istotne było to, że książka ukazała się najpierw po angielsku i dopiero później po polsku, nie miała już u nas tej atrakcyjności medialnej – dodaje.
Jeszcze surowiej zostały przyjęte opublikowane w 2011 roku „Złote żniwa”. – To był raczej hejt i obelgi, a nie debata. Mieliśmy nawet jakieś demonstracje organizowane przez prawicowe organizacje pod wydawnictwem – mówi Henryk Woźniakowski.
– Ta debata była, moim zdaniem, preludium do tego, co mamy teraz – stwierdza Adam Leszczyński. Paweł Ciołkiewicz: – „Złote żniwa” nie mówiły już bezpośrednio o zabijaniu Żydów, lecz o grabieniu kosztowności. W porównaniu z poprzednimi dwiema książkami nie były zatem aż tak szokujące. A autor ułatwił sprawę krytykom, opierając znaczną część argumentacji na zdjęciu opublikowanym w „Gazecie Wyborczej”, które, jak każde zdjęcie wyrwane z kontekstu, mogło być interpretowane na różne sposoby.
– Mam bardzo silne wrażenie, że opinia na ten temat Grossa wśród historyków pogarsza się, a grupa zawodowych historyków ma tę cechę, że dużą rolę odgrywa tam dbałość o prestiż środowiskowy – mówi Piotr Gursztyn, dyrektor TVP Historia. – Okres debaty o „Sąsiadach” to był najlepszy moment Grossa, pełen kontrowersji i bardzo gorącej dyskusji. On włożył kij w mrowisko. Historycy musieli sprawę zbadać, bo była w środowisku znana, ale nierozpoznana. Natomiast w „Strachu” i „Złotych żniwach” Gross pogłębił wady swego pisania. Myślę, że wtedy profesjonalni historycy zaczęli się od niego dystansować – dodaje Gursztyn.
Profesor Andrzej Friszke tłumaczy, że sposób pisania Grossa na amerykańską modłę różni się od formy większości polskich książek historycznych. – W Polsce pilnujemy formy monografii, artykułu naukowego. Mamy publicystów, ale nie mamy dobrej publicystyki historycznej. Gross reprezentuje inną kulturę uprawiania historii; pisze eseje, które mają poruszyć szerokiego odbiorcę, wywołać jego bunt, przyczynić się do refleksji moralnej. Przy książkach Grossa można mieć wątpliwości, czy to jest jeszcze historiografia, czy już tylko eseistyka. On wyostrza niektóre zjawiska i oceny, może nadmiernie, ale nie można zanegować, że antysemityzm w Polsce istniał – ocenia Friszke. Jednak przyznaje: – Mam liczne uwagi krytyczne do książki „Strach”. A „Złote żniwa” to już dobicie tematu, esej o zwykłych ludziach budowany na bardzo ogólnych przesłankach.
Krytyka od przyjaciół jest przykra
Konrad Piasecki tak analizuje postać Jana Tomasza Grossa: – Jest symbolem pewnego pomysłu na siebie w świecie nauki, znacznie bardziej anglosaskiego niż polskiego w obszarze badań historycznych, zarazem wywołującego dużo większe kontrowersje. I chyba się z nich cieszy. Uważa, że publiczny ferment, który się rodzi, jest też wartością dla publikacji. Stawia mocną tezę, pisze książkę, która tej tezy dowodzi, niespecjalnie zwracając uwagę na wszystko dookoła. Ferment ściąga na autora z jednej strony gromy, a z drugiej sławę, jednocześnie nie pozostawiając jego książki niezauważoną.
– To nie tezy Grossa są coraz bardziej radykalne, tylko sposób ich formułowania – zauważa natomiast Jacek Żakowski. – Sposób, w jaki się wyrażamy, nie tylko w Polsce, ale w całej kulturze zachodniej, staje się dużo ostrzejszy. Książki Grossa są częścią tej ewolucji kulturowej – wyjaśnia.
Grossa te debaty rzeczywiście cieszą. – Zawsze na plus zaskakuje mnie, gdy dochodzi do intensywnej dyskusji. To bardzo satysfakcjonujące dla autora książki; świadczy też o tym, że są to ważne sprawy, które ludzi dotyczą. Rozczarowujące są głosy osób, które mają z góry określone poglądy na ten temat i wypowiadają się bez przeczytania książki – mówi Gross. – Najbardziej satysfakcjonujące dla mnie są dwie rzeczy: każda kolejna faza dyskusji trwała krócej, co znaczy, że te idee są coraz bardziej dla ludzi zrozumiałe oraz to, że dwa lata po „Sąsiadach” powstało w Polskiej Akademii Nauk Centrum Badań nad Zagładą Żydów – dodaje.
Kolejną głośną dyskusję na swój temat wywołał tekstem „Eastern Europe’s crisis of shame” opublikowanym 13 września ub.r. w serwisie Project Syndicate (został przedrukowany przez inne media, m.in. „Die Welt”). – Uważałem, że stosunek do uchodźców w Polsce to kompletny skandal. Zaproponowałem, że napiszę na ten temat tekst i się zgodzili – tłumaczy Gross. Nie spodziewał się, że spotka się z taką falą krytyki, także ze strony najbliższych mu osób. – Reaguję wzruszeniem ramion na to, co wypisuje o mnie katoendecka prawica. Nie śledzę tego, co o mnie piszą, choć czasami ktoś mi podeśle coś absurdalnego. Natomiast emocjonalna, mało merytoryczna krytyka ze strony moich przyjaciół była dla mnie przykra – przyznaje.
„Wschodnioeuropejski kryzys wstydu” nie ukazał się w polskiej wersji Project Syndicate (którą w maju br. zamknięto). „Artykuł Grossa zawiera szereg kontrowersyjnych tez, w moim przekonaniu przekraczających granicę swobody publicystycznej” – wyjaśniał swoją decyzję na Facebooku Michał Kobosko, redaktor naczelny Project Syndicate Polska. Na jego opublikowanie zdecydowała się „Krytyka Polityczna” na swojej stronie internetowej. W związku z tym tekstem śledztwo wszczęła stołeczna prokuratura, a Kancelaria Prezydenta RP wystosowała pismo do Ministerstwa Spraw Zagranicznych z prośbą „o zajęcie stanowiska w sprawie pozbawienia Pana Jana Tomasza Grossa Krzyża Kawalerskiego Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej”.
Całą awanturę wywołało jedno zdanie, luźno powiązane z główną tezą artykułu, która była krytyką polityki państw Europy Środkowo-Wschodniej wobec uchodźców. Mniej więcej w jego połowie Gross pisze: „Zwróćmy uwagę, że Polacy, słusznie dumni ze swojego antynazistowskiego ruchu oporu, w trakcie wojny zabili w gruncie rzeczy więcej Żydów niż Niemców ”.
– Fragment dotyczący stosunku Polaków do Żydów w czasie okupacji i nieprzerobienia traumy okupacyjnej to był po prostu jeden element, taka część argumentacji w zupełnie innej sprawie – wyjaśnia Jan Tomasz Gross.
Tekst skrytykowali Aleksander Smolar w programie Moniki Olejnik w Radiu Zet i w tekście w „Gazecie Wyborczej”, Paweł Wroński również w „GW”, a Eugeniusz Smolar na Twitterze. – Nie było dobrze, że ten tekst się ukazał i to w niemieckiej prasie. Myślę, że był histeryczny. Trudno wywodzić stosunek do uchodźców dziś z problemu stosunku do Żydów kiedyś, chociaż oczywiście pewne powiązanie jest, czyli niechęć do obcego – uważa prof. Friszke.
– To, co Janek powiedział, jest głupie, ale jest to prawda – stwierdza Seweryn Blumsztajn.
– Miałem do Jana Grossa pretensje o ten tekst i powiedziałem mu o tym w bezpośredniej rozmowie. To, co mnie zabolało, nie dotyczy rozważań o tym, kto kogo w większej liczbie zabijał podczas wojny, o co spierać się będą jeszcze czas jakiś historycy. Mój największy sprzeciw to publikacja tego tekstu w takim, a nie innym momencie historycznym i przywołanie postaw ludzi podczas Zagłady jako kontekstu wyjaśniającego dzisiejsze zachowania mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej – mówi Krzysztof Czyżewski z Ośrodka Pogranicze.
– Profesor dokonał tu klasycznej generalizacji, która wywołała lawinę. To oskarżenie wywołało bardzo dużo krytyki ze strony polskich historyków. Było zupełnie niepotrzebne. Wzbudziło naturalną w opinii publicznej chęć kontrataku, który przyjął formę dyskredytacji całego dorobku profesora Grossa – uważa Anna Matuszyńska-Adamus, socjolog z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach.
Mimo ogromnej krytyki za sam tekst pomysł odebrania orderu został przyjęty bardzo sceptycznie. Poparła go jedynie egzotyczna koalicja Lecha Wałęsy, „Super Expressu” i prawicowych mediów w rodzaju „Gazety Warszawskiej” i Niezalezna.pl.
Sam Gross za odbiór tekstu opublikowanego w Project Syndicate wini media. – Dla mnie samo w sobie bolesne było to, że w „Gazecie Wyborczej”, która jest gazetą bardzo mi bliską, a jej redaktorem naczelnym jest mój bliski przyjaciel, ukazało się wiele tekstów krytycznych, lecz czytelnicy nawet nie wiedzieli, o czym jest mowa. To metoda dyskusji z czasów PRL, gdy krytykuje się autora i tekst bez powiadomienia publiczności, co w nim jest – mówi Gross. – Gdyby „Gazeta” wydrukowała od razu cały artykuł, pokazując, wokół czego toczy się dyskusja, wyglądałoby to inaczej. A tak dyskusja potoczyła się wokół połowy jednego zdania. To wszystko razem było dla mnie bardzo przykre. Ani moja pozycja nie była przedstawiona tak, jak powinna, ani „Gazeta” nie zachowała się tak, jak powinna była zachować się w tego typu polemice – dodaje.
– To porównanie zaszkodziło wiarygodności profesora. Stawiając takie porównanie, dostarczył amunicji ludziom, którzy i tak go nie lubią – uważa Adam Leszczyński z „GW”.
Gdy pytam Grossa, czy teraz, z perspektywy kilku miesięcy fali krytyki, świadomości śledztwa w prokuraturze, wizji odebrania orderu coś by w swoim tekście zmienił, odpowiada: – Nic bym w nim nie zmienił. Bardzo mi się ten tekst podoba, gdy go czytam.
Czasami zakłada czapkę
– Jan Tomasz Gross to człowiek niezwykle uczciwy i odważny, wrażliwy. Mogę zrozumieć, że w pewnym momencie nawet jemu puszczają nerwy i czasami posunie się o jedno słowo za daleko – ocenia Adam Szostkiewicz z „Polityki”.
Czytelnicy i wrogowie zaczepiają czasem profesora na ulicy i w Internecie. – Zdarza się, że ktoś pisze obrzydlistwa, ja to wkładam do spamu – stwierdza Gross. – Ale dostaję bardzo wiele wzruszających e-maili. Czasami ludzie rozpoznają mnie na ulicy, szczególnie gdy akurat trwa jakaś większa dyskusja w telewizji lub gazetach. Znakomita większość sytuacji jest przyjazna i bardzo satysfakcjonująca. Parę razy mi się zdarzyło, że ktoś podchodził i pytał: „Dlaczego pan pisze te kłamstwa?”. Ale to w ogóle nie jest przyjemna sytuacja, gdy ludzie zaczepiają cię na ulicy, więc zakładam czapkę – kończy Gross.
A media? – W sytuacjach, kiedy jest międzynarodowy skandal, dostaję sporo próśb o wywiady; czasami muszę odmawiać. Lecz z reguły na większość się zgadzam – odpowiada. Wywiadów udziela zarówno największym, jak np. „Newsweek Polska”, radiowa Jedynka czy Wirtualna Polska, jak i niszowym mediom typu kwartalnik „Bez Dogmatu”.
– Problem był z ustaleniem terminu, który pasowałby nam obojgu, dlatego zdecydowaliśmy się na Skype’a. Rozmawiało się dobrze, zwłaszcza że uzyskałam odpowiedzi na wszystkie pytania – opowiada Katarzyna Markusz, która robiła wywiad dla Jewish.pl.
– Jest ciekawym rozmówcą, choć sprawia wrażenie nieodmiennie zaskoczonego tym, z jakim rezonansem spotykają się jego publikacje. Uporczywie sięga po tematy kontrowersyjne, ale robi to jakby mimochodem – mówi o Grossie dziennikarka jednego z portali.
– Ciekawa postać, ale trudny rozmówca. Jest dość introwertyczny, bardzo skupiony, ma przemyślane tezy, jest pewny swych racji. Jest dość ostrożny. Zdaje sobie sprawę, jak wiele kontrowersji wywołują jego słowa. Zdecydowanie, jednoznacznie daje odpór argumentom przeciwko nim – charakteryzuje Grossa Konrad Piasecki.
Poza promocją książek czy dużymi, wywołującymi kontrowersje debatami (ostatnio przy pomyśle odebrania mu odznaczenia) polskie media nie kontaktują się jednak z nim często. – Rzadko zwracają się do mnie redaktorzy czy dziennikarze z prośbą o komentarze na przykład na temat tego, co się dzieje w Polsce – przyznaje Gross.
– Na pewno dziś przywoływanie głosu Jana Tomasza Grossa jako autorytetu w dziedzinie relacji polsko-żydowskich jest bardziej ryzykowne – ocenia Paweł Ciołkiewicz. – Zarówno ze względu na ogólny klimat polityczny w Polsce, jak i na postawę samego Grossa, o którym można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest skłonny do zniuansowanego spojrzenia na rzeczywistość, którą bada – uważa.
– Wydaje mi się, że przekaz, który teraz płynie z centrum politycznego, jest bardziej rewizjonistyczny niż podczas debat wokół „Strachu” i „Złotych żniw” – mówi Henryk Woźniakowski.
– Czy jest jakiś nieformalny „zapis” na profesora ze względu na to, że prawica go nieustannie atakuje? Nie wiem – zastanawia się Tomasz Lis, redaktor naczelny „Newsweek Polska”. – My rozmawiamy z profesorem Grossem, bo jest interesującym rozmówcą, czego, jak sądzę, potwierdzeniem jest jego ostatni wywiad dla „Newsweeka”. Nie ze wszystkim, co mówi profesor Gross, się zgadzam, ale to mogę powiedzieć niemal o wszystkich, z którymi rozmawiamy – dodaje.
Zdaniem Adama Leszczyńskiego z „GW” odpowiedź na pytanie, dlaczego ostatnio Jan Tomasz Gross właściwie nie istnieje na arenie publicznej, może być bardziej prozaiczna: – Gross, a zwłaszcza jego pierwsza książka, odegrał ogromną rolę w Polsce: budzenia pamięci, otwarcia dyskusji na temat relacji polsko-żydowskich. Lecz dziś, gdy dysponujemy gigantyczną ilością literatury na ten temat i doskonałymi polskimi badaczami, naturalną koleją rzeczy popyt medialny na opinie profesora Grossa zmalał.
Leszczyński przypomina to, co mówił już wcześniej: że dużą rolę odgrywa w tym też radykalizm opinii samego profesora. – Emocjonalność jego podejścia była potrzebna do otwarcia tej dyskusji, natomiast teraz, gdy potrzebujemy ekspertów, którzy mówią o faktach i prowadzą duże badania archiwalne w Polsce, być może jest to mniej potrzebne – stwierdza Leszczyński.
W emocjonalności i radykalizmie Grossa problem widzi też Piotr Gursztyn z TVP Historia, gdy pytam, czy profesor mógłby być gościem w jego programie „Nowe Ateny”. – Co do zasady, drzwi dla wszystkich są otwarte, ale od technicznej strony wygląda to tak: zapraszam Grossa, muszę więc zaprosić kogoś, kto jest w stanie wejść z nim w polemikę. Czuję, że to byłaby jedna wielka karczemna awantura, która by się skończyła pyskówką – stwierdza Gursztyn.
Jan Tomasz Gross pracuje obecnie nad polską wersją książki o Kresach w trakcie II wojny światowej – jednej z tych, które wydane po angielsku w latach 80. są cenione nawet przez polską prawicę. Wiele osób jednak wątpi, czy zmieni to wizerunek profesora wśród osób mu niechętnych. Oni swoje zdanie o nim wyrobili już dawno.
Jakub Mejer
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter