Wydanie: PRESS 09/2014
Raport - 7 grzechów głównych
Po dwóch miesiącach od wybuchu największej afery podsłuchowej wiemy już jedno: straciły na niej media, wzajemnie się oskarżając – a zyskali politycy, których interesów media postanowiły strzec.
Pod koniec sierpnia w porze lunchu w warszawskiej restauracji Sowa & Przyjaciele tylko dwie osoby siedzą przy stoliku w rogu. – Coś pusto u was – zagajam kelnera. – Ludzie jeszcze nie wrócili z wakacji – odpowiada.
Ale obaj wiemy, że powód może być inny. Przeglądam kartę dań. Ceny chyba spadły. Według ujawnionych w czerwcu przez „Wprost” nagrań wolno gotowane policzki wołowe, którymi raczył się prezes NBP Marek Belka na spotkaniu z ministrem spraw wewnętrznych Bartłomiejem Sienkiewiczem, media wyceniły na 41 zł. A w karcie cena 39 zł. Niestety, nie wszystkie dania, które jedli politycy (Belka z Sienkiewiczem zjedli i wypili za 1435 zł), można zamówić. – Niektórych dań nie mamy stale w karcie. Pojawiają się, gdy podrzuci nam coś zaprzyjaźniony myśliwy, znajomy prezydenta Komorowskiego – tłumaczy kelner.
– Mogę potrzymać w ręku butelkę tego wina za 4300 zł? – proszę kelnera. Prowadzi mnie do pomieszczenia z winami i daje obejrzeć butelkę. Słyszę, że nagrywani tu politycy mogli zapłacić o wiele więcej, niż słyszeliśmy na taśmach.
Menu podsłuchiwanych polityków to właściwie jedyne zagadnienie, które zostało dość dobrze przez media prześledzone.
Dwa miesiące po wybuchu afery dowiedzieliśmy się jeszcze, że szef MSZ Radosław Sikorski jada teraz sam, bo się boi nagrywania – jak 18 sierpnia doniósł „Fakt”. I obserwowaliśmy udane tournée po mediach szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza, który niedociskany przez dziennikarzy mógł zapewniać, że oprócz rynsztokowego języka w podsłuchanej rozmowie niczego istotnego nie było.
Mariusz Kowalczyk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter