Wydanie: PRESS 10/2003

Czysty w błocie

Jak człowiek, którego nazwisko Lew Rywin wymienił zaraz na początku afery korupcyjnej potrafił uratować swój wizerunek?

Trudno wyobrazić sobie gorszą sytuację (chyba że Lwa Rywina) niż ta, w której znalazł się Andrzej Zarębski 27 grudnia ub.r. po opublikowaniu przez "Gazetę Wyborczą" tekstu "Ustawa za łapówkę". Nagle z działającego w cieniu eksperta, konsultanta, lobbysty (choć sam za lobbystę się nie uważa) obsługującego rynek mediów elektronicznych stał się jednym z głównych bohaterów największej afery korupcyjnej III Rzeczypospolitej. "Gazeta" napisała na cały kraj, że podczas konfrontacji w gabinecie Leszka Millera w lipcu 2002 roku Lew Rywin zapytany: "Kto ci kazał, kto cię inspirował?", wymienił nazwisko Zarębskiego obok Roberta Kwiatkowskiego.

Rywin wymienił nazwisko Zarębskiego także kilka godzin wcześniej - w nie do końca jasnym kontekście - podczas nagrywanej potajemnie przez Adama Michnika rozmowy: "Jest grupa, która powiedziała mnie (...): Chcieliśmy z Ciebie skorzystać, żeby przekazać taki mesedż. I to się złożyło tak, że zawołał mnie Zarębski, też i Wandę [Rapaczyński]. I ta grupa gwarantuje Ci ustawę i gwarantuje Ci akceptację zakupu [Polsatu]". Okazuje się również, że ze stenogramu tej rozmowy, który ukazuje się w "GW" i przedstawiany jest przez redakcję jako wersja bez skrótów, wypadło jedno zdanie, akurat dotyczące Zarębskiego (i Wandy). Podtrzymało to dwuznaczne zainteresowanie jego osobą.

Nieważne jak, byle nazwiska nie przekręcono - to stare powiedzenie dotyczące obecności w mediach stało się w tych dniach dla Zarębskiego najgłupszym, jakie można by wymyślić. Jego nazwisko, i to jako jednego z inspiratorów, pojawia się w kontekście afery, która jest tak zagmatwana, że w oczach przeciętnego odbiorcy komunikatów medialnych bruka wszystkich. Włącznie z tymi, którzy ją ujawnili. 

Wszystkich - z wyjątkiem Zarębskiego, który dość szybko, szczególnie jak na przypisywaną mu rolę, znika z pola zainteresowania dociekliwych mediów. Z sytuacji kryzysowej wychodzi, nie ponosząc prawie wcale szwanku na wizerunku, choć jego nazwisko wymieniają jeszcze w trakcie rozwoju sprawy Jerzy Wenderlich, szef sejmowej komisji kultury (Zarębski miał jakoby na niego zbierać jakieś materiały podczas prac nad nowelizacją ustawy), i Maciej Kosiński, dyrektor generalny TVP (w kontekście pogróżek, jakimi miał go straszyć).

Jak mu się to udało?

Rafał Szubstarski

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.