Wydanie: PRESS 05/2003
Alerty Reutera
W Polsce agencje specjalizujące się w wiadomościach gospodarczych ścigają się o sekundy, w Brukseli o ułamki sekund.
Często lepiej i ciekawiej jest być małą rybką w morzu niż dużą rybą w jeziorze - powiedział mi szef w listopadzie 2001 roku, gdy opuszczałem posadę zastępcy głównego korespondenta w warszawskim biurze Agencji Reutera, szykując się do wyjazdu do Brukseli. Przez ponad rok pracowałem jako korespondent Reutera ds. rozszerzenia Unii Europejskiej. Choć Unia i polityka zagraniczna zawsze były moją pasją, czułem się jak marynarz wypływający na rejs w nieznane.
Rygory dziennikarstwa agencyjnego są jednak wszędzie takie same. I w Brukseli, i w Warszawie liczy się dokładność, szybkość, bezstronność i zwięzłość. Umiejętność błyskawicznego wyłapania newsa w pozornie nudnym przemówieniu polityka. Bezbłędne przekazanie, często przez telefon wśród hałasu, długiego ciągu liczb i procentów będących najnowszą prognozą gospodarczą komisarza ds. polityki monetarnej Pedra Solbesa czy - w Polsce - któregoś z członków Rady Polityki Pieniężnej. Pracy w Reuterze towarzyszy stres wynikający ze świadomości, że spóźnienie czy błąd mogą spowodować, iż klienci agencji stracą wiele milionów dolarów. Głównymi odbiorcami serwisów agencyjnych nie są bowiem, jak się powszechnie sądzi, gazety, stacje telewizyjne i radiowe, lecz banki, korporacje i biura maklerskie. To one na podstawie alertów Reutera lub innych agencji podejmują decyzje inwestycyjne, np. co do zakupu akcji jakiejś spółki czy obligacji rządowych. Dziennikarz agencyjny dla większości odbiorców pozostaje anonimowy. Jedyną nagrodą za trudy jest poczucie, że ogląda Historię w momencie, w którym się ona dzieje, i uznanie wąskiego kręgu specjalistów.
Marcin Grajewski
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter