Wydanie: PRESS 05/2003
Próba czasu
Rozmowa z Andrzejem Fidykiem, kierownikiem Redakcji Filmów Dokumentalnych TVP 1.
"Moim celem jest, by wszyscy reżyserzy chcieli ze mną pracować" - stwierdził Pan kiedyś. Dziś niektórzy dokumentaliści mówią, że nie widzą chęci współpracy z Pana strony.
Trudno mi to zrozumieć, bo jeśli o mnie chodzi, nic się nie zmieniło. Nie zdarzyło się, aby jakikolwiek dobry projekt, który trafił do naszej redakcji, nie został zrealizowany. Być może zmieniło się jedno - obecnie mam dużo więcej doświadczenia jako człowiek zlecający produkcję filmów i na ogół udaje mi się już unikać zamawiania filmów słabych albo nijakich. Z tego punktu widzenia rzeczywiście: nie ma we mnie chęci współpracy przy projektach skazanych na średniość. Moją ambicją jest, by każdy wyprodukowany przez Redakcję Filmów Dokumentalnych TVP 1 film był jakiegoś rodzaju wydarzeniem. To się udaje. Proszę popatrzeć na wszystkie ostatnio wyprodukowane przez naszą redakcję filmy: "Zabić go" Atheny Sawidis i Grzegorza Siedleckiego, "Co dalej z tobą, Karolinko?" Karoliny Bendery, "Przełamując ciszę" Leszka Wosiewicza, "Głos nadziei" Macieja Drygasa, "Tajne taśmy SB" Piotra Morawskiego czy "Siłaczka" Marii Zmarz-Koczanowicz - każdy z nich trafia w obieg najważniejszych festiwali międzynarodowych.
Inna sprawa, że zdarzają się świetne projekty wielokrotnie droższe od naszej przeciętnej produkcji. Takich nie jesteśmy w stanie samodzielnie sfinansować. Proponujemy więc udział finansowy i zachęcamy twórców do szukania koproducentów. Przykładem takiej międzynarodowej koprodukcji był między innymi słynny "Fotoamator" Darka Jabłońskiego.
Reżyserzy współpracujący z Panem mówią, że odrzucając projekt, nie zawsze podaje Pan powody. Czasem pyta: "Czy zagwarantujesz mi oglądalność?".
Po pierwsze, to nieprawda. Po drugie, to pytanie łączy dwie różne sprawy. Powody odmowy zawsze podaję. Pierwsze, czego się nauczyłem, gdy zostałem szefem redakcji, to sztuki mówienia "nie". Otóż można odmawiać realizacji filmów również kolegom i znajomym bez wywoływania ich niechęci - gdy potrafi się wytłumaczyć, "dlaczego nie". Nigdy nie zadaję pytania: "Czy zagwarantujesz mi oglądalność?". Po prostu chcę, by nasz film był zawsze jakimś wydarzeniem: albo artystycznym, albo społecznym, albo telewizyjnym - co jest równoznaczne z wysoką oglądalnością. Więc jeśli w tym kontekście odmawiam zamówienia filmu, to raczej mówię: "Nie ma powodu, dla którego miałbym skierować do realizacji film, który nie ma szans ani na sukcesy artystyczne, festiwalowe, ani na sukces telewizyjny. Film, o którym nikt nie będzie mówił ani pisał".
Repertuar "Czasu na dokument" potwierdza częściowo opinię Pańskich krytyków, że filmy o niepełnosprawnych, policjantach i seksie mają szanse u Fidyka. Dwójka według nich chętniej bierze tzw. głębsze dokumenty.
Repertuar "Czasu na dokument" tego nie potwierdza - wręcz temu zaprzecza. Być może takie opinie wynikają z oglądania programu "Czas na kontrowersyjny dokument", gdzie rzeczywiście emitujemy specyficzne filmy. Takie, które z różnych powodów nie nadają się do emisji przed 23, ale także wartościowe. Nie rozumiem, co znaczy pojęcie "głębszy dokument", skoro - jak już powiedziałem - wszystkie najlepsze polskie filmy dokumentalne ostatnich lat powstały w mojej redakcji.
Dwa, trzy lata temu filmy w paśmie "Miej oczy szeroko otwarte" miały pięcio-, sześciomilionową widownię, dzisiaj - średnio niewiele ponad trzy miliony. To dziwne, skoro teraz unika Pan już zamawiania słabszych filmów.
Te pięć, sześć milionów widzów to był rekord świata. W żadnej telewizji na świecie nie zdarza się taka oglądalność filmów dokumentalnych. Fakt, że "Tipi z Afryki" miała 18 procent oglądalności, można zapisać do Księgi Guinnessa. Teraz w poniedziałki o 20 przeciętna oglądalność wynosi około 10 procent i uważam to za rewelacyjny wynik wobec sytuacji na rynku i rosnącej konkurencji.
Renata Gluza
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter