Wydanie: PRESS 05-06/2020
Podziwiam influencerów
Coraz więcej gwiazd zakłada profil na TikToku. Średnio raz na tydzień dzwoni do mnie pogodynka z prośbą, abym pomógł jej założyć konto
Z BARTŁOMIEJEM SIBIGĄ, ZAŁOŻYCIELEM DDOB, AGENCJI INFLUENCER MARKETINGU I SOCIAL MEDIÓW, ROZMAWIA IGA KOŁACZ
W 2015 roku jeszcze nic nie wiedziałeś o influencer marketingu. Byłeś sportowcem i jako mistrz Polski we freeskiingu w kadrze narodowej reprezentowałeś Polskę w pucharze świata.
Ale miałem doświadczenie we współpracy z markami i w produkcji wideo. Jako członek kadry narodowej nie otrzymywałem bowiem kompleksowego wsparcia z Polskiego Związku Narciarskiego, więc musiałem kombinować, aby opłacać treningi i starty w pucharach świata. Sposobem na to była właśnie współpraca z markami. Teraz opiera się na kosmicznych zasięgach w mediach społecznościowych, a wtedy wystarczył mi tytuł najlepszego narciarza Polski. W ramach współpracy produkowaliśmy filmy reklamowe, które były wyświetlane w kinach. Ostatnia produkcja, jaką zrobiłem przed kontuzją, która wykluczyła mnie z dalszych startów, była wielkim przedsięwzięciem przy wsparciu Intela: przez 80 dni podróżowaliśmy po Europie w poszukiwaniu śniegu. Choć mieliśmy małe budżety, jednak dla mnie kilkadziesiąt tysięcy złotych od Intela wydawało się wtedy czymś olbrzymim, gdyż roczne kontrakty z marką produkującą narty czy ubrania zazwyczaj nie przekraczały 2 tys. euro. Obecnie za jedną akcję niektórzy twórcy internetowi biorą więcej, niż my uzbieraliśmy w sumie przez siedem lat.
Sportowcy są teraz bardziej świadomi swojej wartości?
Niektórzy sportowcy sprytnie zaczęli łączyć swoje kompetencje z byciem influencerami. Ale to wciąż jest inny świat, ponieważ sportowcy odgrywają inną rolę w tunelu marketingowym niż influencerzy. U sportowca kupuje się wizerunek i gwarancję, że jest dobry w tym, co robi, a nie same zasięgi.
Dlaczego postawiłeś na marketing? Studiowałeś IT, mogłeś wybrać ciepłą posadę programisty w korporacji i mieć czas na narty.
Na trzecim roku przeprowadziłem się do Warszawy i założyłem firmę, czego nie dało się pogodzić z dojazdami na Politechnikę Śląską w Gliwicach, więc nie ukończyłem studiów. Nasze relacje z wyjazdów sportowych – mimo wsparcia mediów typu TVN – miały słabą oglądalność w sieci. Aż nagle zobaczyłem, że jakaś dziewczyna, która na filmiku w internecie pokazywała, jak się maluje, ma 100 tysięcy wyświetleń. Dostrzegłem w tym szansę na zrobienie biznesu, bo jednocześnie zauważyłem, że ona sama nie potrafił zmonetyzować swoich treści.
Iga Kołacz
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter