Wydanie: PRESS 05-06/2020
Postraszyć redaktora
Rzucić na żer prawnikom, odmówić informacji, wycofać reklamy, uprzedzić publikację na bliższych nam portalach lub opluć w internecie – tak dziś wywiera się presję na dziennikarzy
Ostatnie lata to prawdziwy wysyp przedprocesowych pism z długą litanią paragrafów, które mogą być użyte przeciwko nam. Taki list zwykle dostaje dziennikarz i redaktor naczelny, ale wysyłany bywa do wydawcy, a czasem także do właściciela – wyjaśnia Zbigniew Bartuś, publicysta „Dziennika Polskiego” i innych mediów Polska Press Grupy. Po niektórych jego tekstach, publikowanych w kilkunastu tytułach grupy, pisma ostrzegawczo-zastraszające dostali wszyscy redaktorzy naczelni oraz zarząd PPG w Warszawie. – Zaś do właściciela w Passau wpływało coś na kształt – solidnie przetłumaczonej na niemiecki – skargi na autora i redakcję – dodaje Bartuś.
Pisma trafiają do redakcji nie tylko po ukazaniu się krytycznego materiału – co mogłoby być uprawnioną reakcją, jeśli ktoś poczuje się zniesławiony – ale także zanim jeszcze powstanie artykuł prasowy czy program telewizyjny.
– Mam całą teczkę z papierami, że ktoś mnie wzywa do zaprzestania naruszania dobrego imienia poprzez zadawanie pytań – przyznaje Wojciech Cieśla, reporter „Newsweek Polska”. Tego rodzaju pisma zwykle wysyłają w imieniu polityków czy biznesmenów znane kancelarie prawne. – Ostrzegają, co nam grozi, jeśli naruszymy czyjeś dobra osobiste. A przecież dziennikarze dobrze wiedzą, jakie są konsekwencje. Po co więc im przypominać? Odbieramy to jako rodzaj groźby – argumentuje Bianka Mikołajewska z OKO.press.
Tomasz Patora, dziennikarz śledczy TVN („Uwaga!” i „Superwizjer”), opisuje mechanizm zastraszania poprzez prawnika: – Często sekwencja jest taka: idziemy do bohatera planowanej publikacji, próbujemy rozmawiać, ale on w ogóle nie udziela informacji albo unika pełnych odpowiedzi na niewygodne pytania. Następnie dostajemy pismo: jeśli nie przestaniecie naruszać naszych dóbr osobistych i na dodatek wyemitujecie materiał, musicie się liczyć z pozwem. I tu pada jakaś gigantyczna kwota.
Bywa, że ostrzeżenie jest nie wprost. – Gdy chciałem robić materiał o łamaniu procedur przez jednego z ministrów z PO, ten wysłał mi list z wyjaśnieniami, ale do wiadomości mecenasa Romana Giertycha – opowiada anonimowo inny dziennikarz śledczy.
Jerzy Sadecki
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter