Polityczne snapy i playlisty
W kampanii prezydenckiej w USA jeden mem potrafi przekreślić szanse kandydata – tak silnie media społecznościowe działają na wyborców
Już kampania wyborcza Baracka Obamy pokazała możliwości Facebooka czy Twittera w marketingu politycznym, ale w obecnej rywalizacji prezydenckiej wykorzystanie mediów społecznościowych przekroczyło kolejne granice.
Jednak myliłby się ten, kto by sądził, że w dobie nowych technologii i Internetu sztaby kandydatów na prezydenta USA mogą sobie pozwolić na rezygnację z bezpośredniego kontaktu z wyborcami. Wielu Amerykanów wciąż wręcz oczekuje, że do ich drzwi zapuka reprezentant któregoś z kandydatów – a najlepiej sam kandydat. Choć wszyscy rzeczywiście podczas tej kampanii zjeżdżą Stany Zjednoczone wzdłuż i wszerz, nie do każdych drzwi zapukają. Dlatego korzystają z pomocy wolontariuszy. Pracują za darmo, lecz koszt ich szkolenia i koordynacji stanowi poważną część budżetów wyborczych. Dlatego w organizacji takich wizyt pojawiły się technologie. Sztab Berniego Sandersa (kandydat Partii Demokratycznej) postanowił zastąpić całą machinę rekrutacji i koordynacji wolontariuszy... aplikacją. Bez względu na to, z jakiego miejsca w Ameryce pochodził ochotnik, nie musiał się kontaktować z najbliższym biurem kampanii – wystarczyło, że skorzystał z aplikacji Field the Bern, która powstała dzięki grupie ochotników. Według Danieli Perdomo – twórczyni platformy FeelTheBern.org – aplikacja umożliwiła zespołowi Sandersa uruchomienie systemu wolontariuszy nawet tam, gdzie nie miał oficjalnego personelu. Aplikacja zastąpiła też to, co dotychczas robiły lokalne biura: szkoliła wolontariuszy; pokazywała, gdzie już byli, a do których drzwi wciąż można zapukać; na bieżąco oceniała ich pracę i prowadziła ranking.
Ewa Bęczkowska
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter