Wydanie: PRESS 07-08/2016
Nie piszę wbrew sobie
(Fot. Adam Guz/Press)
Ze Stefanem Szczepłkiem rozmawia Grzegorz Kopacz
Tadeusz Konwicki mówił Panu o oglądaniu meczów w telewizji: „Muszę oglądać, ale wtedy sobą gardzę”. Pan wciąż ogląda i jeszcze sobą nie gardzi?
Ja w dodatku chodzę na mecze. Dosłownie, bo coraz rzadziej na nie wyjeżdżam. Jeżeli już to za własne pieniądze. Doszło do tego, że dziennikarz sportowy zaczyna do swojej pracy dokładać. I nie mówię tego, myśląc tylko o sobie – pracującym emerycie. Wyjazdy stają się dużym problemem, a przecież dziennikarz sportowy nie może siedzieć przy biurku, bo to nie jest dziennikarstwo. Dla mnie każdy wyjazd jest inspiracją do tekstu. Tym bardziej że moje obserwacje nie ograniczają się tylko do boiska, ale też do wszystkiego wokół.
W Warszawie chodzi Pan na...?
Legię i Polonię. Na Legię dla doznań sportowych, a na Polonię ze względów kulturowych, bo tam jest przyjemniej, nie ma chamstwa. Nowe stadiony są naszą dumą, ale stały się przeszkodą w nawiązywaniu kontaktów z innymi kibicami. Dziennikarze są wpuszczani zawsze tą samą bramką, na tę samą trybunę i nie mogę na przykład iść porozmawiać z byłymi piłkarzami czy VIP-ami, bo odgradzają mnie od nich barierki.
Na Polonii udało mi się kiedyś usiąść obok Antoniego Macierewicza.
Osobiście go tam nie widziałem. To mój kolega od 40 lat, choć wszystko nas dzieli. Był zawodnikiem sekcji pływackiej Polonii. Specjalizował się w skokach do wody. Na Polonii czas stanął w miejscu, a romantyczna atmosfera lat 60. bardzo mi odpowiada. Jak grał tam w latach 50. Marian Łącz, zwany Makusiem, jednocześnie aktor, to na mecze przy Konwiktorskiej przychodziło pół Teatru Polskiego. To był salon kulturalny Warszawy, a nie żadna tam Legia. Dziś na Polonię przychodzi poseł Marek Jurek, Stefan Friedmann, Jan Englert.
Grzegorz Kopacz
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter