Wydanie: PRESS 07-08/2016
Świat się wali
(Fot. Rafał Masłow)
Odpowiednikiem może nie Facebooka, ale blogosfery były w okresie rewolucji francuskiej pamflety. Wychodziło tego tysiące, był hejt, że hej - opowiada Edwin Bendyk w rozmowie z Elżbietą Rutkowską
W książce „Bunt sieci” nazwał się Pan „kogniwojażerem”, czyli wędrownym handlarzem idei.
Przed laty, może w 2010 roku, jechaliśmy z profesorem Tomaszem Szlendakiem z konferencji w Gdańsku do Torunia, na konferencję do niego w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Rozmawialiśmy o losie jeżdżących z miasta do miasta z wykładami czy wystąpieniami – i chyba razem wymyśliliśmy to pojęcie kogniwojażera jako analogię do komiwojażera, który jeździł z próbkami towaru.
A czym się różni kogniwojażer od intelektualnego włóczykija?
Kogniwojażer to nie tylko sposób na życie, ale i na przeżycie. Dla wielu osób – nie ukrywam, że i dla mnie – to jeden z elementów zarabiania. Natomiast włóczykij to styl życia, niekoniecznie związany z aspektem materialnym, zawodowym.
Skoro handel, to na co Pan te idee zamienia?
Często po prostu na honoraria. Ale nie chcę powiedzieć, że głównie po to jeżdżę. Dla mnie ciekawsze jest to, że można się spotkać, podyskutować. Przy okazji takiego panelu dyskusyjnego można zrobić to, czego się mimo wszystko nie da na Facebooku: poważnie porozmawiać. Do tego kontakt bezpośredni – żeby sobie usiąść i dłużej pogadać – jest niezbędny.
Elżbieta Rutkowska
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter