Wydanie: PRESS 03/2014
Slow journalism
Ze zwycięzcą World Press Photo 2014 Johnem Stanmeyerem rozmawia Renata Gluza
„Catching” – słyszał Pan to słowo wcześniej, zanim zobaczył tych ludzi na plaży w Dżibuti?
Nie. To było w ubiegłym roku. Przez półtora miesiąca robiłem w Etiopii zdjęcia dla „National Geographic”, aż dotarłem do Dżibuti nad zatokę przy Morzu Czerwonym. To jakieś 40–50 kilometrów od granicy z Somalią. Chodząc kilka razy wzdłuż plaży, widziałem grupy ludzi stojących z wyciągniętymi ku niebu telefonami komórkowymi. Za każdym razem innych. Zapytałem tłumacza, co oni robią. Odpowiedział, że to imigranci z Somalii, którzy robią „catching” (z ang. catch – łapać, dosięgnąć; przyp. red.), czyli próbują złapać sygnał sieci komórkowej z pobliskiej Somalii, by móc taniej zadzwonić i pogadać z bliskimi. Nie zawsze się udaje – czasem stoją pół godziny, godzinę i nic z tego. Wtedy na drugi dzień wracają i próbują znowu.
Tego wieczora jakoś tak się ustawili, było takie światło, że ta scena wydała mi się bardzo wymowna.
Po tym, jak Pana zdjęcie wygrało World Press Photo, komentowano, że jest bardzo symboliczne dla naszych czasów. Co Pana w nim uderzyło?
Poczułem się tak, jakbym fotografował siebie. Zwykle jestem w drodze 150 dni w roku; bardzo często gdzieś z dalekich rejonów Afryki czy Azji próbuję porozumieć się z rodziną, bliskimi. Oczywiście, nie stoję tak nad Morzem Czerwonym, ale niekiedy zdarza mi się jeździć po okolicy i szukać zasięgu, żeby móc zadzwonić do Stanów.
A symbolicznie zobaczyłem w tej scenie wszystkich nas desperacko szukających czegoś, co utraciliśmy.
Renata Gluza
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter