Wydanie: PRESS 09/2007
Drugie życie
Inwestycja Grupy ITI w „Tygodnik Powszechny” przyniesie zmiany, jakich tytuł nie przechodził od chwili powstania
W wirtualnej redakcji „Tygodnika Powszechnego”, w kamienicy na rogu Rynku Głównego i ulicy Wiślnej w Krakowie, zaglądający tam uczestnicy gry Second Life zobaczą wirtualnego anioła. Przeczytają teksty na zawieszonych na ścianach wydrukach stron prawdziwego „Tygodnika”, zobaczą fotografie najważniejszych autorów i porozmawiają z przedstawicielami redakcji. – Ciągle szukamy odpowiedzi na pytanie, kim jest i kim może być nasz czytelnik. To kluczowe zagadnienie marketingowe – zauważa ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny tytułu i wiceprezes wydającej go spółki Tygodnik Powszechny. Prezes spółki Jacek Ślusarczyk zna, przynajmniej częściowo, odpowiedź na to pytanie i powołuje się na najnowsze wyniki badań rynku przeprowadzone na zlecenie „Tygodnika” wśród tysiąca Polaków powyżej 15. roku życia, mieszkających w małych, średnich i dużych miastach. – 58 procent respondentów rozpoznaje naszą markę i to są nasi potencjalni klienci. O nich powalczymy – zapowiada Ślusarczyk.
Józefa Hennelowa z „Tygodnika” ma świadomość, że pokolenie jej wnuków czasem sięga po ten tytuł, ale głównie ma z nim kontakt w wersji elektronicznej przez Internet. – Ja ciągle tkwię w XX wieku, ale mam nadzieję, że zmieniony „Tygodnik” znajdzie swoje miejsce w nowych czasach – mówi.
Pomysł wprowadzenia „Tygodnika” do Second Life to jedna z bitew w tej batalii. Batalii, do której „Tygodnik” dojrzewał ponad 60 lat, aż w kwietniu br. Grupa ITI kupiła 49 proc. udziałów w spółce wydającej pismo. Od tej chwili czas przy niewirtualnej Wiślnej 12 w Krakowie zaczął biec szybciej.
– Czeka nas ewolucja, ale bardzo gwałtowna – przyznaje Krzysztof Kozłowski, kierownik działu krajowego „Tygodnika” i prezes Rady Fundacji „TP”, która zarządza spółką wydającą gazetę. Spogląda przy tym na czarną szkolną tablicę, która od zawsze stała w redakcji, i objaśnia jej symboliczne znaczenie. Gdy na zebraniach kolegium redakcyjnego dyskutowano o układzie ośmiu, a potem 16 kolumn, ktoś wpadł na pomysł, by kredą rozrysować je na tablicy. Potem kolejne osoby coś zmieniały, dopisywały kredą, uzupełniały. Tak jest do dziś. – W ten sposób tworzymy nasze pismo i zdaję sobie sprawę, że ma to niewiele wspólnego z funkcjonowaniem nowoczesnej gazety. Naszą tak robi już trzecie pokolenie. Chyba czas na zmiany – kiwa głową Kozłowski. Wady redakcji to, według niego, staroświecki styl redagowania, chaos finansowy, zanik dyscypliny pracy. Zaletą jest wspaniały zespół przyjaciół, który robi pismo i potrafi wykrzesać z siebie to, czego nie ma w innych dużych redakcjach. Dzięki temu, że spotykają się wszyscy razem, a nie tylko przedstawiciele działów, są współodpowiedzialni za całość pisma. To jego siła.
Artur Drożdżak „Super Express”
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter