Wydanie: PRESS 06/2004

Strzały samobójcze

Pod koniec kwietnia poznańscy policjanci wzięli niewinnego 19-latka za przestępcę i go zastrzelili. Jego kolegę ciężko ranili. Tydzień później w Łodzi, podczas zamieszek wywołanych przez pseudokibiców piłkarskich, policja zamiast gumowych kul użyła przez pomyłkę ostrej amunicji. Zginęło dwoje ludzi. Prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki ogłosił trzydniową żałobę. W marszu protestacyjnym przeciwko działaniom policji w trakcie łódzkich juwenaliów młodzież niosła transparent: „Obywatelu pomóż policji i zastrzel się sam”. W Sejmie odbyła się debata poświęcona wydarzeniom w Poznaniu i Łodzi. Jan Maria Rokita z Platformy Obywatelskiej nazwał działania łódzkiej policji zbrodnią, a Ludwik Dorn z Prawa i Sprawiedliwości zwrócił uwagę na kumulację błędów i zaniechań w policji. W listopadzie 2003 roku, według TNS OBOP, 72 proc. obywateli miało zaufanie do policji, a 67 proc. dobrze oceniało jej pracę. Po wydarzeniach w Poznaniu i Łodzi przeprowadzono kolejne badania - ich wynik nie jest jeszcze znany. Zdaniem Pawła Biedziaka, byłego rzecznika prasowego Komendy Głównej Policji, zajmującego się teraz m.in. analizą badań nad wizerunkiem policji, należy się spodziewać gorszego wyniku. Na spadek zaufania do policji wpłyną nie tylko ostatnie tragiczne wydarzenia, ale i błędy popełnione przez policyjne służby prasowe oraz brak przeprosin ze strony policji. Strategia przemilczenia W komunikacie z 30 kwietnia br., pierwszym po wydarzeniach w Poznaniu, biuro prasowe Komendy Wojewódzkiej Policji oznajmiło m.in., że dzień wcześniej wieczorem policjanci usiłowali zatrzymać samochód, którego kierowca nie zastosował się do poleceń policji, staranował radiowóz i usiłował przejechać policjantów. Ponieważ istniało zagrożenie życia, funkcjonariusze użyli broni. Na tej podstawie i po rozmowach z policjantami Agnieszka Smogulecka napisała informację do „Głosu Wielkopolskiego”. Mówi, że nie miała podstaw, by wątpić w prawdziwość komunikatu, tym bardziej że policja od razu przyznała się do zastrzelenia chłopaka. - Ani ja, ani nikt z naszych dziennikarzy nie znał wersji rannego świadka zdarzenia. Dopiero 3 maja, a więc cztery dni po strzelaninie, skontaktował się z nami ojciec rannego chłopaka - wspomina Smogulecka. I wtedy pojawiły się wątpliwości. Okazało się, że radiowozy z komunikatu policyjnego to nieoznakowane samochody (w dodatku wyszło, że jeden z nich był prywatny). Według relacji ojca rannego policjanci po cywilnemu nie pokazali legitymacji, nie poinformowali, że są z policji, tylko od razu otworzyli ogień. W wyemitowanym tydzień później w TVN-ie programie Marcina Wrony „Pod napięciem” świadek zdarzenia stwierdził, że nie wyglądało ono na interwencję policji, tylko na bandycki napad. Wrona bezskutecznie pytał rzeczniczkę prasową KWP w Poznaniu Ewę Olkiewicz, dlaczego policja wprowadziła opinię publiczną w błąd. Odpowiedzi nie uzyskał do dziś. - Dowiedziałem się z różnych źródeł, że zadziałał mechanizm „jak nie puścimy pary z gęby, to ochronimy naszych” - mówi Wrona. - W policji, niestety, nadal pokutuje przeświadczenie, że jeśli się przemilczy zdarzenie, to nie wyjdzie ono na światło dzienne - przyznaje Paweł Biedziak. Według niego w zawodzie tym istnieje tendencja do fałszywej solidarności, do nieprzyznawania się do błędów. - Tym ważniejsze jest, by służby prasowe próbowały ją przełamać. Trzeba pamiętać, że wizerunek policji nie ucierpi dlatego, że policja używa broni, ale dlatego, że strzela do niewinnych ludzi i się do tego nie przyznaje - zaznacza Biedziak. Brak przyzwoitości Ewa Olkiewicz, rzeczniczka poznańskiej policji, upiera się, że nie popełniła błędu w kontaktach z mediami. - Wyjaśniałam dziennikarzom, że komunikat powstał na podstawie wstępnych relacji uczestniczących w zdarzeniu policjantów, a wyjaśnieniem całości zajmie się prokuratura. Poinformowałam, że toczy się w tej sprawie wewnętrzne postępowanie policyjne - mówi. - Ponieważ lekarz skierował policjantów uczestniczących w zdarzeniu do szpitala psychiatrycznego, nie mogłam podważać stanowiska lekarza i umożliwić dziennikarzom kontaktu z nimi, mimo że o to prosili - mówi Ewa Olkiewicz. - Poznańska policja niepotrzebnie forsowała od pierwszego dnia wersję przesądzającą, że młodzi ludzie chcieli staranować policjantów, skoro do dzisiaj nie ma dowodów na to, że tak było. Istnieją sprzeczne wersje i tak należało sprawę przedstawić - ocenia Paweł Biedziak. - Opinia publiczna od początku nie dostała jasnego komunikatu. Poza tym z niezrozumiałych względów zamknięto tych policjantów w szpitalu psychiatrycznym - dodaje. Zdaniem Biedziaka poważnym błędem było też, że policja nie wyraziła natychmiast ubolewania z powodu tego wydarzenia i że kierownictwo miejscowej policji nie odwiedziło od razu rodzin ofiar tragicznej pomyłki. - Poznańska policja otrząsnęła się z szoku dopiero na trzeci czy czwarty dzień po zajściu. Konferencję prasową zwołano o kilka dni za późno - mówi Biedziak. - Gdy idzie o wizerunek policji, był to fundamentalny błąd - ocenia specjalista ds. PR Norbert Ofmański, dyrektor zarządzający w agencji On Board PR. - W kategorii tzw. odpowiedzialności społecznej każda szanująca się firma, a tym bardziej policja, która przecież ma nas chronić, a nie zabijać, powinna jak najszybciej skontaktować się z rodzinami ofiar, przeprosić i zaoferować swoją pomoc. Uchylanie się od odpowiedzialności w takiej sytuacji może spowodować wyłącznie spadek zaufania do tej instytucji. Ludzie oceniają takie zachowanie jako brak elementarnej przyzwoitości. Ołowiana reakcja Zamieszki na studenckim osiedlu Lumumby w Łodzi wybuchły po północy z 7 na 8 maja br. Wywołali je agresywni pseudokibice, którzy pojawili się na juwenaliach po meczu Widzewa. Interweniujące jednostki policji użyły broni gładkolufowej, z której strzelały do tłumu gumowymi pociskami. W pewnym momencie pocisków tego rodzaju zabrakło, a w partii dowiezionej z magazynu znalazły się przez pomyłkę ostre naboje. Od strzałów z tej amunicji zginęli 19-letni Damian i 23-letnia Monika. Zamieszki obserwował Marcin Stelmasiak, dziennikarz śledczy „Gazety Wyborczej Łódź”. - Wraz z koleżanką z pracy przypadkiem byliśmy chyba jedynymi dziennikarzami - bezpośrednimi świadkami zdarzeń. Miałem własny osąd sprawy, ale nie mieli go ci dziennikarze, którzy zjawili się rano na osiedlu. Nie zastali nikogo ze służb prasowych policji. Chcąc nie chcąc, słuchali więc relacji wrogo nastawionych do policji świadków - opowiada Stelmasiak. Według niego biuro prasowe niepotrzebnie tak długo zwlekało z potwierdzeniem informacji, że zabity Damian zginął od kul policji. Nie potrafiono w odpowiedni sposób przekazać wiadomości, że tragiczne wydarzenie było wynikiem fatalnej pomyłki. - Należało od razu poinformować, że był to błąd kilku osób, i zapowiedzieć, że zostaną ukarane. Brak takiego komunikatu spowodował, że tragiczna pomyłka zaważyła na wizerunku całej łódzkiej policji. Niektórzy pracownicy policyjnych służb prasowych w Łodzi nie radzą sobie w sytuacjach kryzysowych - ocenia dziennikarz „GW”. Przed wypadkiem na juwenaliach wizerunek łódzkiej policji w mediach był już nadszarpnięty. Jesienią ubiegłego roku, po ujawnieniu przez „Gazetę Wyborczą” i Radio Łódź niekompetencji policjantów badających tzw. aferę dializową w szpitalu im. Kopernika, komendant Komendy Miejskiej Policji Jan Feja oskarżył dziennikarzy o przyjęcie łapówki. Po reprymendzie od zwierzchników przeprosił dziennikarzy, ale niesmak pozostał. Po wydarzeniach podczas juwenaliów Feja w końcu podał się do dymisji. Minister spraw wewnętrznych i administracji Ryszard Kalisz zdymisjonował też komendanta wojewódzkiego w Łodzi Jacka Stanieckiego. - Jak tylko doszło do strzelaniny, na miejscu zdarzenia był doświadczony oficer prasowy Tomasz Klimczak. O godzinie 8 rano rozsyłaliśmy komunikat do redakcji - odpiera zarzuty rzecznik prasowy KWP Witold Kozicki. Przyznaje, że informację o użyciu ostrej amunicji ujawniono dopiero o godzinie 16, bo policja szukała dowodu na to, kto strzelał podczas juwenaliów. - Krążyły pogłoski, że ktoś znalazł metalowe łuski, a naboje do broni gładkolufowej ich nie mają. Ale dopiero gdy z nogi jednego z rannych lekarz wyjął ołów, uzyskaliśmy potwierdzenie, że był to nasz pocisk. Informację taką lekarz przekazał nam dziesięć minut po godzinie 15, a na 16 zwołałem konferencję prasową - mówi Kozicki. Marzanna Zielińska, łódzka reporterka TVN-u, wspomina: - Aż do godziny 16 policja podawała wyłącznie lakoniczne wiadomości o przebiegu wydarzeń: informacje o śmierci jednego z uczestników zajść i liczbie rannych. Do nas z różnych stron dochodziły przecieki, że strzelano z ostrej amunicji. Potwierdzili to lekarze, z którymi rozmawialiśmy. Nie było jednak wiadomo, czy strzały pochodziły z broni użytej przez policję. Plan naprawy Policja będzie się musiała sporo napracować nad odzyskaniem społecznego zaufania. Paweł Biedziak na prośbę komendantów w Poznaniu i Łodzi pomaga w odzyskaniu tego zaufania. W Poznaniu przygotowuje projekt systemowych zmian w kontaktach policji z mediami. Szkoleniem objęci zostaną nie tylko oficerowie prasowi, ale też komendanci. - Nie ma bowiem nic gorszego niż rzecznik, który wie, co robić, i komendant, który nie wie, po co mu rzecznik - mówi Biedziak. Zgadza się z tym Norbert Ofmański z agencji On Board PR. - Osoby odpowiedzialne za działania policji nie mogą się wiecznie chować za plecami rzeczników. To nie rzecznicy podejmują kluczowe decyzje, na przykład o użyciu broni. Zatem nie oni powinni przepraszać za decyzje swoich przełożonych. Wówczas odbiór społeczny wyrazów ubolewania będzie lepszy, bo przekaz wyda się wiarygodniejszy - uważa Ofmański. Radzi, by w sytuacjach kryzysowych, takich jak w Poznaniu czy Łodzi, policja jak najszybciej oczyściła pole niepotrzebnych spekulacji. Komunikaty muszą być szybkie i jasne, przekazywane wszystkimi kanałami, włącznie z Internetem. - Służby informacyjne policji powinny teraz, oprócz komunikacji reaktywnej, postawić na komunikację aktywną, to znaczy wychodzić do mediów z własnymi inicjatywami. Ciągłe tłumaczenie się jedynie utrwala wizerunek instytucji targanej kryzysem - podpowiada inny specjalista ds. PR, Adam Łaszyn, szef agencji Alert Media. - W komunikacji kryzysowej najsilniej odbudowuje się zaufanie poprzez otwartość, wyjście ludziom naprzeciw i zdecydowanie w działaniu. Dotyczy to zwłaszcza takich instytucji, jak policja, od której przecież oczekujemy rozumienia służebnej roli wobec obywateli, a jednocześnie pewności w działaniu - dodaje. Według Łaszyna, by zachować wiarygodność w oczach opinii publicznej, policja powinna: przejrzyście pokazać, co się wydarzyło i dlaczego, przyznać się do błędów, poinformować o wyciągniętych wnioskach i podać, jakie podjęto działania, by takie sytuacje się nie powtarzały. - Ponadto wyrażenie skruchy, choć trudne, jest zawsze skuteczne wizerunkowo - dodaje Łaszyn. - Oficer prasowy nie jest socjotechnikiem, który ma wmawiać prasie, że jest dobrze, kiedy dzieje się źle. W takich przypadkach nie pomogą nawet najlepsze kontakty z prasą. Nie zmienią bowiem tego, że w obu miastach w wyniku postrzałów policji zginęli niewinni ludzie - mówi Paweł Biedziak. Krzysztof Chrzanowski

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.