Wydanie: PRESS 12/2016

Dwunasty kawałek

Nagradzany reporter Witold Szabłowski napisał reportaż na podstawie obejrzanego filmu.

Okładki niczym się nie różnią. Na obu to samo zdjęcie i tytuł „Mur. 12 kawałków o Berlinie”. W pierwszym wydaniu, z października 2015 roku, kawałków, czyli reportaży, rzeczywiście jest 12. W drugim, z maja 2016 roku, 11 – jednego kawałka brakuje.

Dziwne.

„Mur. 12 kawałków o Berlinie” to projekt Stowarzyszenia Reporterów Rekolektyw. Na teksty autorów z Polski i Niemiec upamiętniające rocznicę zburzenia muru berlińskiego pieniądze wyłożyła Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej. Książkę wydało Wydawnictwo Czarne.

Bomba wybuchła, gdy „Mur” był już w sprzedaży. Eksplodował kawałek pt. „Paczki solidarności” napisany przez Witolda Szabłowskiego z „Gazety Wyborczej”.

Redaktor naczelna Wydawnictwa Czarne Monika Sznajderman woli o całej tej sprawie dyskutować e-mailem. „Okazało się, że bohaterowie, z którymi ponoć rozmawiał reporter, to w istocie bohaterowie filmu »Paczki solidarności« w reżyserii Lwa Hohmanna, właścicielem praw do którego jest Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej, a przytoczone w reportażu rozmowy z nimi to ścieżka dialogowa filmu” – pisze. Czarne informację „o wątpliwościach co do oryginalności tekstu Witolda Szabłowskiego” dostało właśnie od fundacji.

Tą samą drogą dowiedział się Rekolektyw. Jego prezeska Agnieszka Wójcińska była redaktorką „Muru”. Oprócz niej z polskiej strony teksty do książki napisali: Katarzyna Brejwo, Urszula Jabłońska, Magdalena Kicińska, Kaja Puto i Ziemowit Szczerek (w duecie), Maciej Wasielewski i nienależący do stowarzyszenia Juliusz Ćwieluch. No i Witold Szabłowski, wtedy jeszcze członek Rekolektywu.

Stowarzyszenie reporterów na moje pytania też woli odpowiadać e-mailem i robi to kolektywnie. „Krótko po wydaniu książki skontaktowali się z nami pracownicy Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej i poinformowali, że Witold Szabłowski w swoim tekście oparł się prawie wyłącznie na istniejących już materiałach, głównie na filmie »Paczki solidarności«. Cytuje całe fragmenty filmu, w tym obszerne wypowiedzi bohaterów, często nie zaznaczając źródła cytatu i pośrednio sugerując, że powiedzieli to jemu. Co więcej, zataił to przed redaktorką i członkami stowarzyszenia. Utrzymywał, że rozmawiał z bohaterami, świadomie wprowadzając nas w błąd” – podkreślają członkowie Rekolektywu. „Natychmiast zwróciliśmy się do niego z prośbą o wyjaśnienia. Autor przyznał, że tekst nie jest efektem rzetelnej pracy reporterskiej i nie spotkał się z większością bohaterów reportażu” – dodają.

Byli zszokowani. Nie mogli uwierzyć, że reporter mógł zrobić coś takiego. „Przystępując do pracy nad tym zbiorem, każdy z reporterów zobowiązał się do napisania autorskiego tekstu w oparciu o kontakt z bohaterami. Ani w trakcie pracy nad tekstem, ani przy jego oddaniu Witold Szabłowski nie wspomniał, że w jego przypadku będzie inaczej” – piszą.

„Z wielkim niedowierzaniem i oburzeniem” przyjęła to również Monika Sznajderman. Spytana, czy „Paczki solidarności” spełniają standardy reportażu, które wydawnictwo chce utrzymywać, odpisuje: „Oczywiście, że nie. I chyba tych kilkaset książek reporterskich, jakie już wydaliśmy, najdobitniej o tym świadczy”.

Ani ona, ani Wójcińska nie dołączyłyby reportażu Szabłowskiego do książki, gdyby znały prawdę. „W ten sposób przygotowany tekst nie spełnia wymogów gatunku dziennikarskiego, jakim jest reportaż” – oświadcza Rekolektyw.

Fuszerka

– Oddając go redaktorce książki, uważał pan, że to uczciwy tekst? – pytam Witolda Szabłowskiego.

– Miałem poczucie, że to tekst poniżej moich możliwości – odpowiada. – Ale nie myślałem, że ktoś może go odebrać jako nieuczciwy. Wszystko w nim jest prawdą. W życiu nie oddałbym tekstu, który uważam za nieuczciwy. Mam zbyt wiele do stracenia – podkreśla.

– Dzisiaj nadal pan uważa ten tekst za uczciwy?

– Myślę, że byłby nieuczciwy, gdybym pod tekstem nie podał źródeł, z których korzystałem – mówi Szabłowski.

Te źródła to: film „Paczki solidarności”, książka „Pomoc dla Polski. Zostali przemytnikami dla Polaków” i dwa artykuły prasowe, z „Gazety Wyborczej” i „Rzeczpospolitej”. Cytaty z gazet są w reportażu oznaczone. Te z filmu już nie wszystkie.

– Czy „Paczki solidarności” to według pana uczciwy reportaż? – chcę się upewnić.

– Mam do siebie pretensje o ten tekst, bo połowa nie jest efektem mojej własnej pracy – odpiera Witold Szabłowski. – Połowa tekstu to była praca researchera, a nie reportera. Drugi raz bym tego nie zrobił. To była fuszerka. Od 15 lat jestem dziennikarzem, od 10 piszę reportaże, wydaję książki, zdobywam nagrody na całym świecie. Zawsze pracuję w ten sposób, że odwiedzam bohaterów i wyszarpuję z nich historie. Ten jeden jedyny raz, zamiast własnych rozmów z bohaterami, skorzystałem w ten sposób ze źródeł – podkreśla. I pyta, czy w moim tekście padnie słowo „plagiat”, bo jeśli tak, to chciałby się odnieść.

Właśnie padło. Witold Szabłowski przesyła mi dwie opinie prawne, że jego reportaż nie był plagiatem.

Pytam o to Monikę Sznajderman (e-mailem, jak sobie życzyła). „Stanowiska prawników były odmienne w zależności od tego, kogo reprezentowali. Stwierdzić ostatecznie, czy był to plagiat, czy nie, mógłby tylko i wyłącznie sąd” – odpisuje szefowa Czarnego. Do sądu nikt nie poszedł. Strony zawarły porozumienie będące, jak informuje Sznajderman, „efektem uzgodnień i negocjacji pełnomocników wszystkich zainteresowanych”. Inkryminowany tekst w nowym wydaniu książki pominięto, autor zwrócił pieniądze.

Czy reporterowi wolno umieszczać w tekście wypowiedzi z innych publikacji, nie zaznaczając wyraźnie, skąd pochodzą? „Nie. W reportażu zawsze trzeba podać źródło konkretnego cytatu” – odpowiadają członkowie Rekolektywu. „Reportaż powinien zostać napisany na podstawie osobiście przeprowadzonych, pogłębionych rozmów z bohaterami. Jeśli cytujemy źródła, powinno być to wyraźnie zaznaczone” – podkreślają.

W „Paczkach solidarności” część zapożyczonych wypowiedzi Szabłowski opisał jako pochodzące z filmu lub innych źródeł, części nie. Kiedy np. Georg Dietrich w reportażu podejmuje się zawieźć paczki do Polski, czytelnik nie wie, że słowa tego bohatera autor przytacza z filmu. Mariusz Szczygieł, który na moją prośbę przeczytał ten reportaż, stwierdził, że historia Dietricha wygląda, jakby Szabłowski z nim rozmawiał.

– Nie umieszczałem wszędzie odniesień, bo czytelnik byłby zmęczony takim ping-pongiem. Uznałem, że przecież wszystko jest na końcu, w bibliografii. Nie udaję, że nie znam tych dzieł. Napisałem, że z nich korzystałem – broni się Szabłowski.

„Tekst Witka jest po prostu zwyczajnym artykułem prasowym, nie ma nic wspólnego ze wspaniałymi reportażami literackimi, które potrafi pisać” – ocenia Mariusz Szczygieł (też e-mailowo, był w podróży). Zaznacza, że nie zna kulisów powstania tekstu ani o tym z Szabłowskim nie rozmawiał. „Autor reportażu literackiego może zrobić wszystko to, co robi pisarz fikcji, poza jednym: nie może nic zmyślić. Musi być wierny temu, co widział, co słyszał” – podkreśla Szczygieł. „Studentom mówię: w tekstach szalejemy, ale nie zmyślamy. I oczywiście nie wolno kraść cudzych materiałów bez podania źródła, to jasne jak słońce”.

Wołyń

Nie jest tak, że Witold Szabłowski tylko obejrzał film, a za Odrę wcale nie pojechał. Zabierając się za temat paczek, którymi Niemcy wspomagali Polaków w PRL, wybrał sobie główną bohaterkę i chciał z nią odwiedzać kolejnych rozmówców.

– Reportaż do „Muru” miał mi pomóc przełamać temat Wołynia – mówi Szabłowski. – Od 2013 roku zajmowałem się właściwie wyłącznie szukaniem Ukraińców, którzy podczas rzezi wołyńskiej ratowali Polaków. To trochę tak, jakbym trzy lata siedział w kinie na filmie Smarzowskiego, bez wychodzenia – porównuje. – Myślałem, że jestem impregnowany na traumy; że mnie nie dotkną; że napiszę reportaż i wyrzucę to z siebie. Okazało się, że nie mogę tego udźwignąć. Jednym ze skutków była blokada: nie mogłem pisać, sam miałem w głowie mur. A przecież z pisania żyję – dodaje.

Żeby skruszyć mur, poleciał do Niemiec pracować nad „Murem”. Rozmówczyni odebrała go z lotniska i już w drodze do miasta zgadali się, że jej rodzina pochodzi z Wołynia i w dużej części została tam wymordowana. – Pierwsze dwa dni przepłakaliśmy, opowiadając sobie o Wołyniu. Okazało się, że jeżdżę dokładnie w te same miejsca, z których oni pochodzili – mówi Szabłowski.

Dlaczego nie spróbował rozmawiać z innymi bohaterami?

– Koncepcja reportażu mi się posypała. Przegapiłem moment, w którym wszystko się rozlazło – odpowiada.

Potknięcie

„Choć przedstawił nam opinie prawników, że tekst »Paczki solidarności« nie był plagiatem, czujemy się przez niego, poza wszystkim naszego kolegę, oszukani” – piszą o Szabłowskim członkowie Rekolektywu, gdy pytam o skutki tej sprawy. „Jest doświadczonym, wielokrotnie nagradzanym reporterem i nie spodziewaliśmy się, że dostarczy nam tekst niespełniający standardów gatunku. Jest to tym bardziej przykre i oburzające, że pozostali autorzy rzetelnie pracowali nad swoimi reportażami po kilka miesięcy. Niektórzy jeździli do Niemiec kilkakrotnie, żeby uzupełnić materiał i porozmawiać z kolejnymi bohaterami. Ciężko i uczciwie pracowali również nasi niemieccy koledzy. W efekcie powstała rzetelna – z wyjątkiem wspomnianego tekstu – ciekawa i bardzo dobrze odebrana książka, łącząca polską i niemiecką perspektywę. Dwa reportaże, które powstały przy okazji pracy nad tą antologią, dostały nominacje do prestiżowych nagród – Nagrody PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego i Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego” – podkreśla stowarzyszenie reporterów.

Witold Szabłowski: – Mam do siebie pretensje, że nie poszedłem do przyjaciół z Rekolektywu i nie przyznałem, że sobie nie radzę, że mam blokadę. Że może sobie odpuśćmy mój tekst w antologii. Od takiej szczerej rozmowy powinienem był zacząć.

Po sprawie z „Paczkami” Rekolektyw usunął go z szeregów. „Do wszystkich partnerów projektu wystosowaliśmy przeprosiny i oświadczenie, w którym potępiamy zachowanie Witolda Szabłowskiego i odcinamy się od takich praktyk” – informuje stowarzyszenie.

Po tym jak w listopadzie br. kontaktuję się z Rekolektywem, z członkostwa rezygnuje Magdalena Kicińska: „Z powodu różnicy zdań dotyczących oceny, z perspektywy czasu, podjętych wobec autora »Paczek solidarności« kroków, Magdalena Kicińska postanowiła zakończyć działalność w stowarzyszeniu. W pozostałych kwestiach zgadza się z cytowanym stanowiskiem Rekolektywu”. Uznała, że kolektyw mógł zrobić w tej sprawie więcej.

Ale Szabłowski kolektyw przeprosił. – Gdy tylko się dowiedziałem, jak ten tekst jest widziany, przeprosiłem kolegów z Rekolektywu i oddałem wszystkie pieniądze: to, co miałem na książce zarobić i koszty podróży – mówi.

Siedem miesięcy po pierwszym wydaniu „Muru” Czarne wypuściło na rynek drugie, już bez reportażu Szabłowskiego. „Niezależnie od chęci usunięcia tekstu »Paczki solidarności« decyzja o drugim wydaniu była wynikiem naszych wewnętrznych analiz dotyczących przewidywanego zainteresowania tą książką” – informuje szefowa Czarnego.

Joanna Czudec, kierownik programowy Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, o sprawie rozmawiać nie chce. Informuje mnie tylko e-mailem, że Czarne „prawidłowo i zgodnie z zaleceniami FWPN rozliczyło dotację” na książkę i tym samym projekt „został zamknięty”.

– To moje potknięcie – przyznaje dziś Witold Szabłowski. – Ale mam nadzieję, że nie będę oceniany przez pryzmat tego, jak się potknąłem, tylko tego, jak się podnoszę. A podniosłem się książką o Wołyniu. Tam nie ma nawet jednego zdania, co do którego można mieć wątpliwości – dodaje. Książkę „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia” Znak wydał we wrześniu 2016 roku.

Fundament

Książkowy debiut Witolda Szabłowskiego, „Zabójca z miasta moreli” wyszedł w Czarnym. Czy wydawnictwo będzie jeszcze z nim współpracować?

„To bardzo trudne pytanie” – odpisuje Monika Sznajderman. „Staram się nigdy nikogo nie przekreślać. Na razie o tym nie myślę. Jak zwykle pewnie potrzeba dużo czasu”.

Jak ta sprawa zmieniła jej podejście do innych reporterów?

„Absolutnie nie zmieniła, bo zawsze daję reporterom kredyt zaufania. Takie sytuacje jak z reportażem »Paczki solidarności« przydarzają się na szczęście sporadycznie” – stwierdza Sznajderman. No i wydawnictwo gwarantuje sobie w umowach, że za to, by w tekście nie było błędów prawnych i merytorycznych, odpowiada autor.

Czy błędy ciągną się za reporterem?

– Przecież wiem, dlaczego dzwoni pani właśnie do mnie – mówi Jacek Hugo-Bader. W 2014 roku wydał w Znaku książkę „Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak”. Okazało się, że są w niej fragmenty, które wcześniej ukazały się w tekstach autorów „Tygodnika Powszechnego”. – Przeżyłem to po swojemu. Staram się nie oglądać do tyłu. Każdy w życiu zrobi coś głupiego, czego potem żałuje – stwierdza Hugo-Bader. – Czytelnicy na spotkaniach autorskich nadal o to pytają i muszę opowiadać całą historię od początku – przyznaje.

Według Piotra Mucharskiego, naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, przykład Hugo-Badera wskazuje, że środowisko reporterskie czuje się bezkarne. – Pamiętam, że gdy wypomnieliśmy mu plagiat, w dyskusji padał argument, że „to przecież Hugo-Bader”. Jakby talent sprawiał, że części dziennikarzy powinniśmy więcej wybaczać, bo to święte krowy mieszkające na Olimpie – mówi Mucharski. Od sprawy Broad Peak naczelny „TP” uważniej przygląda się polskiemu reportażowi. – Wyczuwam spadek wrażliwości przy korzystaniu z cudzej własności intelektualnej – ocenia. – Co do Witolda Szabłowskiego, nie sądzę, żeby jakoś szczególnie zapłacił za to, co zrobił. Nawet jeśli Czarne nie będzie go już publikować, są inne wydawnictwa – stwierdza Mucharski.

Reporter Cezary Łazarewicz: – Każda taka sprawa odbiera wiarygodność nam wszystkim. Praca reportera opiera się na zaufaniu. Jak piszę, że jadę na drugi koniec świata i rozmawiam tam z Papuasem, któremu z przejęcia trzęsą się ręce – to czytelnik mi wierzy, że tam byłem, a nie, że oglądałem film. Zaufanie to fundament reportażu. A gdy czytelnik się zorientuje, że ktoś zrobił z niego balona, zwątpi w nas wszystkich: jeden tekst był nieuczciwy – a pozostałe? Dlatego przykro mi, że tak się stało.

Jednak Mariusz Szczygieł nie ma wrażenia, by zastrzeżenia do jednego reportera rzutowały na innych. „Jednemu koledze ciągle zarzucają, że trochę zmyśla, przesadza itp., a mnie nigdy nikt czegoś takiego nie zarzucił” – odpiera Szczygieł.

Nazajutrz po naszej rozmowie Witold Szabłowski za książkę „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia” dostał Nagrodę „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.

Elżbieta Rutkowska

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.