Wydanie: PRESS 01-02/2015
Lustracyjna dziesięciolatka
Ujawnienie listy Wildsteina miało wywołać trzęsienie ziemi. Skończyło się tym, że sam Wildstein woli być zapamiętany za książki i teksty, a nie za tamten czyn
W redakcjach dziennikarze zaczynają pokazywać palcami starszych kolegów: czy on aby nie był agentem? Niedawno wyciekła bowiem kolejna lista, na której mają być nazwiska konfidentów służb specjalnych. Zanosi się na coś więcej niż przy poprzednich przeciekach z Instytutu Pamięci Narodowej – na tej liście jest kilkaset tysięcy nazwisk, w tym wielu znanych dziennikarzy. Ci, którzy widzieli już listę, zapewniają: „Czeka nas trzęsienie ziemi. Wreszcie się okaże, kto w godzinie próby okazał się kanalią i donosicielem”.
Publicyści ruszają do szturmu. „Opowiadam się za drogą sądową. Akta mają być ujawniane, lecz jeżeli ktoś czuje, że coś jest nie tak, musi mieć prawo do odwołania się do sądu” – proponuje Ewa Milewicz z „Gazety Wyborczej”. Agnieszka Romaszewska-Guzy z TVP oponuje: „Jestem przeciwniczką rozstrzygania spraw dotyczących współpracy z czasów PRL-u przez sądy, bo w tych sprawach nie jest konieczna znajomość Kodeksu karnego i cywilnego, ale znajomość historii i wiedza o tamtych warunkach życia”. Grzegorz Miecugow z TVN 24 dodaje: „Czas pokaże, niektórzy pewnie odejdą, niektórzy się wybronią”.
To było tak niedawno i tak dawno – równo dziesięć lat temu. Niewielu rzeczywiście odeszło, niektórzy się wybronili.
Cytowane tu wypowiedzi padły w dyskusji zorganizowanej przez „Press” w styczniu 2005 roku – wkrótce po tym, jak Bronisław Wildstein, ówczesny dziennikarz „Rzeczpospolitej”, wyniósł z IPN katalog z nazwiskami agentów, kandydatów na agentów oraz poszkodowanych przez agentów i przekazał go kolegom z „Rz” (do dziś zapewnia, że to nie on udostępnił spis w Internecie).
– Dziś to już by nikogo tak nie ruszyło – stwierdza Wildstein, gdy wspominam, jaka burza się potem rozpętała.
Wygląda na to, że ma rację. Wielu z tych, którzy wtedy na hasło „lista Wildsteina” reagowali jak byk na czerwoną płachtę, dziś dziwi się, że ich o to pytam. Po co wracać do tak nieistotnej już sprawy? – kwitują.
Z perspektywy dziesięciu lat widać, że przesadzali zarówno ci, którzy wiązali z listą Wildsteina wiele nadziei, jak i ci, którzy pomstowali, że zniszczy życie setkom niewinnie oskarżonych.
Mariusz Kowalczyk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter