Wydanie: PRESS 01-02/2015
Coś, co pociąga
Z Piotrem Andrusieczką, Dziennikarzem Roku 2014, rozmawia Mariusz Kowalczyk
Kiedy przyszła pierwsza myśl, że ma Pan szansę dostać tę samą nagrodę, którą dostali Olejnik, Lis, Paradowska...?
Zabrzmi to jak fałszywa skromność, ale nie sądziłem, że mogę wygrać. Oczywiście wiedziałem, że „Press” wskazał mnie wśród dziennikarzy, którzy mieli dobry rok, ale nadzieje gasły, gdy na scenę wychodziły kolejne osoby. Kiedy usłyszałem pierwsze słowa zapowiedzi przed ogłoszeniem zwycięzcy i zorientowałem się, że chodzi o mnie, bałem się wyjść na tę scenę. Zdawałem sobie sprawę, że mało kto na sali mnie skojarzy.
Na gali Grand Press rzeczywiście było widać, że nie ma Pan wśród warszawskich dziennikarzy wielu znajomych. Czuł się tam Pan jak z innej bajki?
Trochę tak. Dziennikarzy, których znam, spotykam zazwyczaj na Wschodzie. Na przykład Pawła Reszkę z „Tygodnika Powszechnego” czy Wojtka Bojanowskiego z TVN, z którym miałem okazję pracować na Ukrainie. W redakcji „Gazety Wyborczej” byłem tylko kilka razy, znają mnie tam raczej w dziale zagranicznym.
Czy polskie media pomyliły się co do Ukrainy? Pod koniec 2013 roku redakcje nie zamierzały wysyłać tam korespondentów – twierdziły, że nic wielkiego się na Ukrainie nie dzieje.
Nikt nie był do tego przygotowany. Kiedy 27 listopada 2013 roku wylądowałem w Kijowie, było już po pierwszych protestach, też nie wiedziałem, jak sytuacja będzie się rozwijać. Chyba trochę zapomnieliśmy o wynikach badań socjologicznych, które od pewnego czasu wyraźnie pokazywały wzrost napięcia w społeczeństwie ukraińskim i że kolejny Majdan nie będzie przypominał karnawału pomarańczowej rewolucji z 2004 roku, tylko może dojść do rozlewu krwi.
Mariusz Kowalczyk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter