Wydanie: PRESS 12/2012
Na głęboką wodę
Z Beatą Tadlą rozmawia Elżbieta Rutkowska
10 kwietnia 2010 roku prowadziła Pani poranne serwisy w TVN 24. I płakała.
Od tamtego momentu bałam się, że moje emocje znów wezmą górę. Zwłaszcza że u mnie od razu rusza wyobraźnia. Gdy czytam w serwisie, że 1 września zginęło dziecko uderzone przez tira, to mam przed oczami szkolny plecak, podręczniki, biało-granatowe ubranko.
I zamiast po katastrofie smoleńskiej wytworzyć sobie pancerz, od którego odbijałyby się kolejne wydarzenia – bo cóż może być tragiczniejszego? – ja przejmowałam się jeszcze bardziej.
Jak się Pani zachowa w „Wiadomościach”, gdy zdarzy się coś tragicznego?
W programie podsumowującym dzień jest inaczej niż na żywo w telewizji informacyjnej.
No nie wiem. Monika Olejnik nie zdążyła nabrać dystansu przez kilka dni po Smoleńsku.
Każdy przeżywa indywidualnie. Kiedy na antenie na żywo dopada mnie tragiczna informacja, nie mam chwili na refleksję. W „Wiadomościach”, mając czas na przygotowanie, mogę oswoić sytuację. I nie będę musiała rozmawiać o tym przez kilka godzin.
Chyba że kolejny samolot spadnie o 19.30.
Myślę, że doświadczeń z 10 kwietnia nie będę już nigdy musiała wykorzystywać. To było z niczym nieporównywalne. Wcześniej miałam dyżur, gdy doszło do wypadku polskiego autokaru pod Grenoble, spadło mi na antenie kilka samolotów – ale te katastrofy nie dawały punktu odniesienia.
We własnych oczach 10 kwietnia zdała Pani egzamin czy go oblała?
Nie do mnie należy ocena. Widzowie mogli płakać, kląć, dzwonić do przyjaciół – a my przez kilka godzin byliśmy uwięzieni w studiu, musieliśmy się starać powściągnąć emocje, przekazywać informacje i zadawać pytania.
Elżbieta Rutkowska
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter