Wydanie: PRESS 11/2012
Bawię się tak
Z Marcinem Mellerem rozmawia Mariusz Kowalczyk
Nie ma Pan wrażenia, że w Pańskim dziennikarstwie jest problemem bycie takim miłym gościem?
Niedawno poszedłem do pewnej instytucji medialnej z pomysłem na miłe dziennikarskie coś. Ucieszyli się, że Meller przyszedł, ale dodali, że powinno być ostrzej, bardziej skandalizująco, kontrowersyjnie. Powiedziałem, że jeszcze się zastanowię. Wróciłem do domu i nie mam ochoty już przypominać sobie tamtej rozmowy.
„Drugie śniadanie mistrzów” też jest cytowane tylko wtedy, gdy przyjdzie Tusk lub Panu wymsknie się przekleństwo...
...albo powiem à propos Nergala, że Hitler też był miły. Kiedy program startował, słyszałem od ludzi z branży, że ma być ostro, wciąż zwarcie. Na szczęście TVN 24 nie miał takich oczekiwań. Powiedzieli tylko, że mam pół roku, żeby się wykazać. Od blisko czterech lat mam stałą, dobrą oglądalność. Czyli na szczęście są widzowie, którym to odpowiada. Nie mam zamiaru tego zmieniać. Gdy szefom TVN 24 przedstawiałem pomysł na ten program, mówiłem, że to ma być jak w domu moich rodziców, gdzie siedzą ludzie za stołem i sobie spokojnie gadają. A tam goście nie wkładali sobie widelców w oko.
Ale ile można jechać na formule gadających głów? Naprawdę idzie Pan na ten program ciekaw, co powie Maria Czubaszek?
Tak, bo potrafi rzucić greps, który mnie rozwala. Może mniej mnie zaskakuje Andrzej Mleczko, bo jest najczęstszym gościem przez te cztery lata.
Komu Pan podziękował, bo się nie sprawdził?
Nie było takiej sytuacji. Miałem inne zadania do rozwiązania. 90 procent gości w tym programie to artyści. W soboty, gdy program jest nadawany, oni mają koncerty, występują w teatrach, wyjeżdżają. Chętnie zapraszałbym częściej Kazika Staszewskiego. Ale Kazik w soboty albo gra koncerty, albo siedzi na Teneryfie. Druga sprawa to dopasowanie do siebie gości. Ostatnio znów zaprosiłem razem Krzysztofa Maternę i Andrzeja Mleczkę, po dłuższej przerwie, bo wcześniej gdy pojawili się razem, to funkcjonowali jak loża szyderców w „Muppet Show”: ja wyjeżdżałem z tematem, a oni go gasili, mówiąc, że nie ma o czym gadać. Kiedyś tak mnie urządzili, że po 15 minutach wyprztykałem się ze wszystkich tematów. Mamy rozmawiać jeszcze przez pół godziny, a ja nie mam o czym – pustka w głowie, koszmar.
Rzadko, ale zdarza się, że idzie Pan pod prąd. Poprzednio, gdy napisał Pan na Facebooku, że nie zagłosuje na PO.
Wpis jak wpis i nagle się z niego rejwach zrobił. Dla mnie bomba, bo dzięki temu przyszedł do programu premier, a wydanie z nim pobiło rekord oglądalności. Trochę się dziwię, bo wcześniej tego typu wpisów opublikowałem więcej. Podczas kampanii prezydenckiej pisałem o Komorowskim. A tamtego wieczoru ktoś w jakimś portalu siedział na dyżurze, zobaczył mój wpis, napisał o tym i poszło dalej. Było w tym sporo przypadkowości. Ale to też pokazuje, jak działają media i robią z igły widły. Cóż, ja na tym skorzystałem.
Mariusz Kowalczyk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter