Wydanie: PRESS 06/2012
Nie trzeba pokazywać kości
Z Maksymilianem Rigamontim, autorem Zdjęcia Roku w Grand Press Photo 2012, rozmawia Mariusz Kowalczyk
Kiedy odbierał Pan nagrodę za zdjęcia zrobione podczas ekshumacji polskich oficerów w Bykowni, powiedział Pan, że poczuł tam, iż jako Polak powinien być w tym miejscu. Nie zdziwiło Pana, że był tam jako jedyny polski fotoreporter?
Trochę zdziwiło. Jednak temat zbrodni katyńskiej od czasu katastrofy smoleńskiej był tak obrzydliwie rozgrywany politycznie, że wielu dziennikarzy i fotoreporterów ma dość wszystkiego, co się z tym wiąże. Poza tym redakcje nie mają pieniędzy, by wysyłać fotoreporterów za granicę na tematy niezwiązane z aktualnym wydarzeniem. Kiedy się dowiedziałem, że w Bykowni prowadzone są prace ekshumacyjne grobów polskich oficerów – ofiar zbrodni katyńskiej, przekonałem redakcję „Newsweeka”, że to ważna sprawa, bo dotyczy nas wszystkich.
Lecz w nagrodzonym fotoreportażu z Bykowni właściwie nie widać samej ekshumacji.
Bo chciałem przede wszystkim opowiedzieć o tym miejscu i jego atmosferze. Ekshumacje grobów stalinowskich ofiar odbywają się tam od wielu lat, ale polskim archeologom Bykownia jest znana stosunkowo od niedawna.
Nie pokazał Pan też wykopywanych kości ani czaszek.
Pokazywanie ludzkich szczątków nie wnosi niczego do fotografii. Odbiorca zdjęć powinien być poinformowany, że wykopuje się tam ludzkie szczątki, ale nie uważam, że powinno się nimi epatować. Na zdjęciu z mojego fotoreportażu, które wygrało Grand Press Photo 2012 i zostało uznane za Zdjęcie Roku, widać zwłoki polskiego oficera, które zostały odkopane – lecz wartość tego obrazu polega właśnie na tym, że nie jest to zbliżenie. Jest na nim cisza.
Na innym zdjęciu jest tors mężczyzny z wytatuowanym Leninem i przypiętą wstążką, którą na Wschodzie nosi się z dumą w rocznicę zwycięstwa Armii Czerwonej nad Niemcami. Kto to jest?
To pracownik fizyczny. Kopanie w mogiłach nie jest lekką pracą. W zależności od grobu dociera się tam do 40–70 zwłok, które są w różnym stopniu rozkładu. W niektórych czaszkach były jeszcze fragmenty zeschniętego mózgu. Przy ekshumacjach pracują też byli więźniowie – niektórzy tatuowali sobie na piersiach Marksa albo Lenina, żeby do nich nie strzelano. Uważali, że komuniści nie będą strzelać do wizerunku Lenina.
Mariusz Kowalczyk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter