Wydanie: PRESS 04/2005
Praca i emocje
Jacek Czarnecki, reporter Radia Zet, gdy pojawiły się informacje o złym stanie zdrowia Jana Pawła II, był na zwolnieniu lekarskim. Pojechał do Rzymu na własną prośbę. Chwilę po ogłoszeniu informacji o śmierci Papieża stał na placu Świętego Piotra, płakał. A potem przystąpił do pracy. - Łapałem się na myślach, dlaczego właściwie nie mogę stać tam na placu i płakać z innymi, tylko muszę nagrywać - mówi. Zapytał ks. Adama Bonieckiego, redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, co o tym myśli. - Odpowiedział mi, że skoro jestem dziennikarzem, muszę wykonywać swoją pracę - mówi. To nie komunikat o stanie rzek Sobota, 2 kwietnia, godzina 21.57. Na antenie Polsatu gaśnie świeca. - Wydałem tylko komendę „na górę!”, gdzie jest newsroom, i myślałem, by jak najszybciej wejść na antenę i się opanować - mówi Tomasz Lis z Polsatu. - W pierwszym momencie po wejściu na wizję jeszcze byłem w szoku. Po kilku minutach zaczęło do mnie docierać, co się stało. Nie umiałem ukryć uczuć. Na szczęście, realizatorzy szybko zmienili plan i pokazali zdjęcia z placu Świętego Piotra. Dojście do siebie zabrało mi kilkanaście sekund. Katarzyna Kolenda-Zaleska, dziennikarka TVN 24, siedzi w rzymskiej trattorii, gdy dzwoni telefon i słyszy: „Papież nie żyje”. - Wyszłam na ulicę i dalej nie mogłam się ruszyć. Żal przyszedł chwilę później, razem ze świadomością, że świat będzie teraz zupełnie inny - mówi. Jarosław Kuźniar prowadzi program w Radiu Zet. Przerywa nadawanie muzyki, musi przekazać dwa zdania: że Ojciec Święty nie żyje i że potwierdził to Watykan. Nie ma ich przygotowanych. - Strach było to sobie wcześniej zapisać - tłumaczy. - Głos mi się łamał - to oczywiste, nie można było tego opanować. Myślę, że Jan Paweł II by nam to wybaczył. Nie był to przecież komunikat o stanie rzek. Grzegorz Miecugow prowadzi właśnie studio papieskie w TVN 24. - Dziennikarz z redakcji sportowej mówił o meczach odwołanych z powodu choroby Papieża, gdy włoska agencja ANSA podała, że Jan Paweł II nie żyje. Powiedziałem o tym na antenie. Za chwilę informacje potwierdziły agencja Reutera i PAP - wspomina. Wszystkie kanały ITI zaczynają pokazywać zdjęcia z Rzymu, bez komentarza. Miecugow wraca do studia po 45 minutach: - Nie zastanawiałem się, jaki przybrać ton. Starałem się mówić to, co czuję i nie za dużo. Brygida Grysiak, dziennikarka TVN 24, słyszy słowa Miecugowa w wozie transmisyjnym przed kościołem oo. Franciszkanów w Krakowie. Ludzie zaczynają klękać. Ona musi nadać relację. - Starałam się ważyć słowa. Krakowianie odebrali śmierć Papieża bardzo osobiście, płakali, modlili się. Czułam się wstrząśnięta. Na szczęście nie musiałam wchodzić na wizję ani za dużo mówić - wspomina Grysiak. Iwona Schymalla prowadzi studio papieskie w TVP 1, ale nie śledzi emitowanych co chwilę filmowych materiałów. Nie chce oglądać Papieża mówiącego o kremówkach i śpiewającego, bo boi się, że się rozklei. Jan Skórzyński, zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”, jest jedną z trzech osób, które robią specjalne, niedzielne wydanie gazety. Pracuje nad stronami z komentarzami i opiniami. - Dziennikarze byli uprzywilejowani. Mogli zamienić emocje na profesjonalny wysiłek - stwierdza później. Prawdziwa próba dopiero nadejdzie Słuchacze, a szczególnie widzowie mogli mieć jednak wrażenie, że emocje zawładnęły mediami. Przez cały tydzień prasa, radio i telewizja poświęcone były wyłącznie Papieżowi. Jeden z biskupów stwierdził, że media zrobiły Polakom rekolekcje. Trzy lata temu ks. Adam Boniecki mówił w wywiadzie dla „Press”: „Mój włoski przyjaciel, wytrawny dziennikarz, instruował mnie: pamiętaj, dziennikarz nigdy nie klaszcze, dziennikarz nigdy nie płacze, dziennikarz nigdy się nie obraża. To nie zawsze jest łatwe. Wokół tłum ludzi w podniosłym nastroju, fala sama niesie. Poddawanie się temu nie jest dobrym dziennikarstwem, ale pójściem na łatwiznę. Należy oddać nastrój, ale zachować dystans”. Dziś ks. Boniecki mówi: - Czym innym jest odtworzenie nastroju, co jest bardzo trudne, a czym innym utrata dystansu. Pewnie tego dystansu trochę zabrakło, lecz nie widzę w tym katastrofy. Bardziej uderzyło mnie co innego: powszechna nieznajomość nauczania Jana Pawła II, wąska wiedza merytoryczna. Frazesy, ogólniki i banały powtarzali i dziennikarze, i goście zaproszeni do studiów, i zwykli ludzie. - Podczas papieskich pielgrzymek miałem czasem wrażenie, że trwa u nas licytacja, kto bardziej kocha Ojca Świętego. Teraz zastanawiałem się, czy nie będzie konkurencji: kto bardziej Go opłakuje. Jednak wszyscy, których oglądałem, stanęli na wysokości zadania - byli autentyczni, nie było zbędnej emfazy. Dziennikarstwo polega na patrzeniu, widzeniu i przekazywaniu dalej. W tym przypadku chodziło o przekazanie przeżyć ludzi. W żadnej stacji radiowej czy telewizyjnej nie usłyszałem fałszywego tonu - mówi Tomasz Lis. Emocjonalne reakcje dziennikarzy uważa, w tym przypadku, za normalne. - Drugiego takiego zdarzenia w historii nie będzie. Zmarł Ojciec - tak to czuję. Czy profesjonalizm, gdy zmarł Ojciec, polega na tym, że nie okazuje się uczuć? - pyta Tomasz Lis. Jednak zdarzało się, że dziennikarze nie tylko relacjonowali, ale przemawiali w natchnieniu. O sprawach wiary mówili z taką pewnością, z jaką dotąd opisywali ziemską rzeczywistość. - Z utrzymaniem dystansu miały kłopoty głównie media elektroniczne. Relacjonowały wydarzenia na klęczkach. Choć nie uważam, by wypadły źle. Telewizja i radio są w trudniejszej sytuacji niż prasa, bo działają w bezpośrednim kontakcie z widzami. Nie mogły zignorować społecznych oczekiwań - ocenia David McQuaid, szef warszawskiego biura agencji Dow Jones Newswires, mieszkający w Polsce od kilkunastu lat. - Szkoda natomiast, że materiały, które szły na antenach telewizji w sobotę, niedzielę czy nawet w poniedziałek po śmierci Papieża, były niezbyt dobrze przygotowane, improwizowane. Zabrakło w tych dniach oceny całego pontyfikatu Jana Pawła II, pogłębionych analiz. Materiały w prasie były bardziej różnorodne - dodaje. Jego zdaniem prawdziwa próba dla polskich mediów nadejdzie za dwa, trzy tygodnie. - Wtedy się okaże, czy polscy dziennikarze podejmą się oceny pontyfikatu Jana Pawła II, zastanowią się, jak zmienił świat i Polskę, opiszą zwycięstwa i porażki Kościoła w tym czasie - mówi McQuaid. Gerhard Gnauck, korespondent „Die Welt” w Polsce, nie był zdziwiony zachowaniem polskich mediów. - Chwila śmierci i pogrzebu nie jest najlepszym momentem na dyskusje. Dystans powinien pojawić się za jakiś czas i przejawić w większej otwartości polskich mediów na kłopoty teologiczne i wewnątrzkościelne w innych krajach. Polacy powinni się dowiedzieć, że zgoda na nauczanie Jana Pawła II nie była powszechna - mówi Gnauck. Kolejka dłuższa niż do Disneylandu Ekipa Polsatu stoi przy Via della Conciliazione prowadzącej do Watykanu. Wcisnęła swoją kamerę między stanowiska CNN i Reutera. Beata Grabarczyk z Polsatu przestrzeni ma akurat tyle, żeby zmieścić stopy. - Gdybyśmy przyjechali kilka godzin później, moglibyśmy już nie znaleźć miejsca - sądzi. Jest poniedziałek, dwa dni po śmierci Papieża, na ulicy wyrosło medialne miasteczko. Na końcu ulicy jest placyk, tam na podwyższeniach umieściła swe stanowiska większość ekip telewizyjnych. Od CNN, BBC, stacji niemieckich czy duńskich, po nasze: TVP, Polsat, TVN 24. CNN i BBC mają jeszcze swoje stanowiska w połowie ulicy na dachu budynku, za które zapłaciły ogromne pieniądze. Na sam plac Świętego Piotra dziennikarze wstępu nie mają. Nawet dla tak doświadczonego korespondenta, jak Piotr Górecki z TVP, obsługa tego wydarzenia różni się od poprzednich. - Jako korespondent wojenny pracowałem sam. Teraz jest to praca zespołowa. Po przyjeździe do Rzymu przeraziłem się, że tak wiele informacji można w różny sposób interpretować. Nie mogliśmy się na przykład doczekać na potwierdzenie Watykanu co do oryginalności testamentu Papieża - opowiada Górecki. - Jest tu cała masa duchownych i świeckich, od których można wyciągnąć informacje, ale trudno je potwierdzić - przyznaje Tomasz Machała, korespondent Polsatu. On przekazuje tylko informacje oficjalne: woli być krok do tyłu, niż popełnić gafę. Tak jak włoska agencja ANSA, która w piątek wieczorem podała wiadomość o śmierci Papieża, a potem Watykan ją zdementował. Polscy dziennikarze obserwowali zagranicznych kolegów. - Największe agencje i telewizje światowe miały ambicje, żeby jako pierwsze podać informację o śmierci Papieża. Bardzo rywalizowały CNN z Reuterem. Jako pierwszy miał jednak tę wiadomość włoski dziennikarz prowadzący w Rai program „Porta a porta” - opowiada korespondent Informacyjnej Agencji Radiowej Wojciech Cegielski. Informację o śmierci Papieża najszybciej podaje w świat CNN. Tomasz Machała, obserwujący pracę jej korespondentów w Rzymie, jest pod wrażeniem profesjonalizmu stacji. - Większość kanałów telewizyjnych robi te same zdjęcia i rozmawia z tymi samymi ludźmi. CNN ma trzy świetne miejsca, z których nadaje relacje, ma własnych ekspertów i dostęp do wszystkich urzędników kurii mówiących po angielsku - opowiada, nie bez zazdrości, reporter Polsatu. Choć łapał się za głowę, gdy słyszał, jak korespondent amerykańskiej telewizji Fox News relacjonował oczekiwanie ludzi przed Bazyliką Świętego Piotra na pożegnanie się z Papieżem: „Tu jest potworna kolejka. Dłuższa niż do Disneylandu, a proszę mi wierzyć, tam naprawdę długo się czeka”. Koniec polskich wpływów Przez tydzień wiele polskich redakcji pracuje właściwie na okrągło. Dziennikarze, którzy są w Rzymie, śpią po trzy, cztery godziny. Koledzy w Polsce oczekują na coraz to nowe informacje. Radia i telewizje zmieniły ramówki, potrzebują relacji na bieżąco. Radiowcy pracują w Rzymie na sprzęcie satelitarnym, więc żeby nadać relację na żywo, muszą rozstawiać sprzęt na chodniku i uważać, żeby przechodzący przed anteną nie zakłócili transmisji. Polują więc na odpowiednie miejsca na nawiązanie łączności. - Właśnie przed chwilą wyrzucono mnie z takiego dobrego miejsca: budki telefonicznej, gdzie nic nie zasłaniało mi satelity - stwierdza Jacek Czarnecki. Radiowcy pomagają sobie, jak mogą. - Kiedy nadawałem, koledzy z Polskiego Radia i koleżanka z RMF-u robili kordon, żeby przechodzący ludzie nie zakłócali pracy anten - opowiada Czarnecki. - Nie widzę tu pola do konkurencji, zdobywania newsów. Uważam, że jak mam jakąś informację, muszę ją podać innym dziennikarzom - w tym przypadku to nie jest moja prywatna sprawa, tylko ogólnonarodowa. Wojciech Cegielski, jadąc do Rzymu, spodziewał się, że na miejscu zapanuje dziennikarska histeria w pogoni za newsami. Bał się, że nikt nie zechce niczego powiedzieć. Tak nie jest. - Normalnie ludzie nie chcą mówić do mikrofonu, ale tutaj w ciągu dosłownie dwóch minut znalazłem trzy osoby, które bardzo ładnie i ciepło mówiły o Papieżu - opowiada dziennikarz IAR-u. Jacka Czarneckiego uderza jedno: - Do momentu śmierci Papieża polskie media miały więcej informacji, znamienitszych gości. Teraz duchowni i siostry, którzy nam pomagali, mówią otwarcie, że nic już nie mogą. Czas polskich wpływów w Watykanie się skończył, jesteśmy już na takich samych prawach, jak dziennikarze z Hondurasu lub Gwatemali. Bo Francuzi czy Niemcy mają jednak łatwiejszy dostęp do wysoko postawionych osób. Beacie Grabarczyk z Polsatu udaje się wejść do Watykanu. Wprowadza ją Arturo Mari, osobisty fotograf papieża, który w Watykanie ma swoje biuro. - Bardzo nam pomógł Przemysław Hauser, twórca filmów dokumentalnych o Ojcu Świętym, który przyprowadził przed kamerę Magdalenę Walińską, żonę oficera Gwardii Szwajcarskiej - mówi reporterka. Piotr Nowak, fotoreporter „Rzeczpospolitej”, żali się na uprzywilejowanie niektórych mediów. - Pierwszeństwo ma może pięciu fotoreporterów z największych światowych agencji prasowych akredytowanych przy Watykanie. Wolno im było wejść do Bazyliki Świętego Piotra, kiedy chcieli, i robić zdjęcia właściwie z każdego miejsca. Ja na zrobienie zdjęcia Papieża leżącego na katafalku miałem dziesięć minut i musiałem je robić w tłumie innych dziennikarzy - opowiada fotoreporter. Katarzynę Kolendę-Zaleską, która nieraz obsługiwała papieskie pielgrzymki, teraz w Rzymie uderza jednak solidarność mediów. - Przekazujemy sobie informacje: „Tam widziałem fajną ekipę pielgrzymów” albo „Za chwilę będzie komunikat”. Do tej pory z czymś takim się nie spotkałam - mówi. Do Beaty Grabarczyk przyszedł zagraniczny dziennikarz, żeby przetłumaczyła mu tekst „Barki”, ulubionej pieśni Papieża. Dziennikarka CNN pożyczyła jej egzemplarz „L’Osservatore Romano” (ukazało się w nocy z soboty na niedzielę, dwie godziny po śmierci Papieża), żeby mogła pokazać go widzom. Gazeta była rozrywana, ludzie oferowali za nią 50-60 euro, ale nikt nie chciał jej sprzedać. Czy pani jest dziennikarką? Dziennikarzom przygotowującym relacje w Polsce było łatwiej o informacje, lecz bardziej poddani byli panującej w kraju atmosferze. - Współczułem kolegom, którzy musieli na ulicy prosić ludzi o wspomnienia. Wszyscy tak naprawdę chcieli wtedy po prostu milczeć, płakać, oswajać się z myślą o śmierci Papieża - mówi Jarosław Kuźniar z Radia Zet. - Jeden z reporterów powiedział mi, że pogodzenie bycia człowiekiem, który w takim momencie po prostu siada i płacze, bez względu na to, czy wierzy, czy nie, z byciem dziennikarzem, który musi wykonać swoją pracę, jest niezwykle trudne. Do Brygidy Grysiak, korespondentki TVN 24 w Krakowie, już od piątkowego popołudnia, gdy pojawiły się pierwsze niepokojące informacje o zdrowiu Papieża, przychodzili zagraniczni dziennikarze. Pytali, do których polskich dostojników kościelnych warto się zwrócić i „o co chodzi z tym oknem”. Dziennikarz szwajcarskiej telewizji chciał wiedzieć, „gdzie właściwie chcecie pochować Papieża”. Kiedy poprosiła, by nie zadawał jej takich pytań, zdziwił się: „Czy pani jest dziennikarką? Bo pani jest taka wzruszona”. O ile dziennikarze mniej więcej wiedzieli, których duchownych mogą poprosić o wypowiedź, to wybierając pielgrzymów, kierowali się wyczuciem. - Wybierałem twarze mniej pospolite. Ciekawego rozmówcę znaleźć trudno, bo większość osób ma w głowie szablon „umarł, to bardzo źle, kochaliśmy go”. Spotkałem jednak ludzi, których warto było opisać albo z nimi porozmawiać. W sobotę zajechała przed kościół grupa motocyklistów w skórach, potem zjawił się młody góral, który postanowił odwiedzić wszystkie miejsca w Małopolsce związane z Ojcem Świętym. Mówił o nim w pięknych, prostych słowach - opowiada Michał Olszewski, dziennikarz „Gazety Wyborczej” w Krakowie, przygotowujący relacje z Wadowic. Michał Adamczyk, który dla TVP 1 robił relacje z Krakowa, ocenia, że zagranicznym dziennikarzom telewizyjnym pracującym tam było jednak łatwiej. - Mogli korzystać z pomocy European Broadcasting Union, która wynajęła na rynku parter kawiarni. Były stanowiska do montażu, do wejść na żywo, do przeglądania materiałów. Ja montowałem materiały w krakowskim ośrodku TVP, odległym od rynku o 15 minut jazdy samochodem - opowiada. - Praca była stresująca nie tylko ze względu na tempo. Trzeba by było mieć zdolność bilokacji, bo w tym samym czasie tak dużo się działo - mówi Małgorzata Wosion-Czoba, szefowa krakowskiego oddziału Polskiej Agencji Prasowej. - W dodatku były to najczęściej spontaniczne inicjatywy, niezapowiadane oficjalnymi komunikatami. Krakowianie rozsyłali sobie SMS-y: „spotykamy się w niedzielę o 21.37 na Błoniach” i jakoś musieliśmy się o takich rzeczach dowiadywać. Media wyrównały rachunek win Tak jak w newsroomach radiowych i telewizyjnych, tak i w wielu redakcjach prasowych zwiększone zespoły przygotowywały specjalne wydania. W dniach przed i po śmierci Papieża w „Gazecie Olsztyńskiej” nikt nie brał wolnego dnia. Wyszły cztery nadzwyczajne wydania. - Ani razu nikt się nie poskarżył „ileż można o tym pisać” - zaznacza redaktor naczelny „GO” Robert Sakowski. „Fakt” miał przygotowane wcześniej teksty i zdjęcia do papieskich wydań gazety, ale z nich nie skorzystał. - Każdy dzień przynosił tyle nowych wiadomości, że z wyjątkiem jednej rozkładówki ze zdjęciami na zgromadzone wcześniej materiały nie starczyło już miejsca - mówi Grzegorz Jankowski, redaktor naczelny „Faktu”. Jego zdaniem to lepiej, że gazeta nie zamieszczała historii pielgrzymek papieskich czy homilii. - Zdjęcia dobrze oddają emocje. Przekazanie tego, co w tych chwilach czuli Polacy, uważaliśmy za najważniejsze - mówi Jankowski. Nie ustrzeżono się wpadek. Polsat, gdy już inne stacje złamały ramówkę w piątek wieczorem, zaczął nadawać program „Kto ma rację?”, który Krzysztof Ibisz rozpoczął stwierdzeniem, że wszyscy uważają, że „starość to czas, w którym poza chorobami nic innego nie może się wydarzyć” - ale po wyemitowaniu pierwszej części program przerwano. Adam Szostkiewicz, publicysta tygodnika „Polityka”, wystawia jednak mediom pozytywną opinię. - Relacjonując wydarzenia związane ze śmiercią Jana Pawła II, media wyrównały długi rachunek win wobec tematu religijno-kościelno-papie- skiego. Gdybym miał wybierać między dystansem mediów zagranicznych a rozmodleniem naszych, wybrałbym to drugie. W tych dniach została zakwestionowana obiegowa mądrość, że nic tak dobrze się nie sprzedaje, jak seks, przemoc i sensacja - mówi. No i nie oglądaliśmy w tych dniach polityków. Grzegorz Miecugow w TVN 24 prowadził program, do którego dzwonili widzowie. - Łatwo przewidzieć, co może w takiej sytuacji powiedzieć polityk czy profesor. Ja chciałem jednak rozmawiać o emocjach - tłumaczy. Justyna Pochanke, która prowadziła „Fakty” cały tydzień, żałuje tylko: - To był moment, kiedy chciałoby się pójść do kościoła, pobyć z ludźmi. A człowiek siedział jak przyśrubowany do fotela. Małgorzata Wyszyńska Wojciech Staruchowicz
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter