Wydanie: PRESS 04/2005
Na swoje
Pod koniec ubiegłego roku Łukasz Krakowiak (senior copywriter), Ina Hubic-ka (senior art director), Tomasz Piotrowski (szef produkcji) i Bartłomiej Kuzia (operator DTP) zdecydowali się odejść z agencji reklamowej Locomotiva i założyć własną: CoffeeShop. - Jeszcze w pierwszej połowie ubiegłego roku, gdy pracowaliśmy w Locomotivie, niełatwo było nakłonić potencjalnego klienta do spotkania, by zaprezentować mu portfolio agencji. A tymczasem pod koniec roku już głośno się mówiło, że gospodarka wychodzi z kryzysu. Sygnałem była między innymi większa liczba zaproszeń do przetargów. Koniunktura pomogła nam podjąć wyzwanie, którym jest założenie własnej firmy - wyjaśnia Łukasz Krakowiak. Po trzech miesiącach na swoim uważa już, że ryzyko się opłaciło. Przez ten czas wspólnicy spotkali się z kilkunastoma potencjalnymi klientami. - Kilku odezwało się do nas po spotkaniu, co dobrze rokuje, dla niektórych realizujemy pierwsze prace. Projektujemy na przykład serię opakowań dla jednego z większych producentów wyrobów mlecznych - mówi Krakowiak. Nowe marki czekają Paweł Kastory, prezes Stowarzyszenia Agencji Reklamowych i agencji DDB Warszawa, spodziewa się w najbliższych miesiącach boomu na nowe firmy reklamowe. - Rynek wychodzi z kryzysu, pojawiły się na nim dodatkowe pieniądze. Ludzie zawsze odważniej zmieniają pracę, kiedy sytuacja gospodarcza się poprawia - mówi Kastory. W ostatnim czasie powstało co najmniej kilkanaście firm reklamowych: w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu, Krakowie. Jakie mają szanse? - W zeszłym roku pojawiło się na rynku 340 nowych marek, które będą potrzebowały fachowej obsługi. W tym roku tylko do ekspansji na rynku usług finansowych przygotowuje się około 350 podmiotów, z takimi gigantami, jak Meryll Lynch czy Goldman Sachs na czele - mówi Wojciech Pysiewicz, dyrektor departamentu marketingu i PR Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej SA. Według niego pracy dla nowych agencji nie zabraknie. W 2004 roku np. producent odzieży LPP SA na wprowadzenie marki Cropp Town wydał 813 tys. zł. Części tych wydatków uszczknęła agencja Nokaut Skład, którą założyli w 2004 roku Marcin Pajewski (pracował w domu mediowym MindShare, Ogilvy) i Piotr Turek (Sigma International Poland). Ich firma zajmowała się konsultingiem marketingowym dla LPP. - Szkoliliśmy między innymi pracowników sklepów, by poznali grupę docelową marki, czyli hiphopowców. Współprodukowaliśmy teledysk „Freedom” grupy Sistars, w którym umieszczono logo odzieży Cropp Town - opowiada Pajewski. - Małe agencje nie są w stanie konkurować z sieciowymi o milionowe budżety reklamowe. Coraz częściej jednak nawet duży klient, obsługiwany przez renomowaną agencję, zleca komuś innemu mniejsze prace, na przykład przygotowanie materiałów POS czy zaprojektowanie nowego opakowania. Przede wszystkim o takie zlecenia chcemy walczyć - mówi Łukasz Krakowiak. Studia graficzne czy małe agencje często realizują projekty nawet za 10-20 tys. zł. Teraz albo nigdy Z kolei Maciej Kowalczuk, były dyrektor kreatywny agencji G7, i Bartłomiej Ignaciuk, były senior art director tej agencji, założyli w ub.r. team reżyserski Chuk-Chuk. Zdecydowali się na to po uzyskaniu wyróżnienia w Cannes jako najbardziej obiecujący reżyserzy reklamowi. - Doszliśmy do wniosku, że albo teraz skonsumujemy ten sukces, albo nigdy, bo za rok pojawią się nowi obiecujący reżyserzy i może być trudniej - opowiada Kowalczuk. Pierwsze zlecenie otrzymali z agencji Publicis: spot dla Castoramy. Potem wyreżyserowali jeszcze m.in. reklamy telewizyjne piwa Redd’s Red dla agencji Brain, Heyah dla G7, Škody dla PZL-u, Toyoty Corolli dla Saatchi & Saatchi. Kowalczuk mówi, że ich obecne zarobki są porównywalne z tymi z czasów pracy w dużej agencji. Honoraria za wyreżyserowanie filmu reklamowego wahają się od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Obaj pracują na umowę o dzieło, zysk dzielą równo. Nim jednak zaczęli zarabiać, musieli się przyzwyczaić do nowej roli. - Wcześniej byliśmy podwykonawcami w ramach agencji, a teraz jesteśmy wykonawcami zależnymi od agencji, które zlecają reżyserowanie. Zdarzyło się nawet, że dostaliśmy zlecenie od teamu kreatywnego, który wcześniej nie został zatrudniony w G7 - opowiada Kowalczuk. O pierwsze zlecenia musieli jednak zabiegać. Rozesłali do dyrektorów kreatywnych większych agencji zaproszenia do współpracy. Na odzew nie czekali długo, ale przyznają, że pierwsze zlecenia przysyłały im osoby, które znały ich dokonania. Decydują sami Butik kreatywny Taxi, przedsięwzięcie Leszka Stafieja (właściciela firmy marketingowej Stafiej & Partnerzy), Leszka Wiś-niewskiego (były art director w McCann Erickson) i Justyny Hankus (wcześniej free-lancer), powstał nieco wcześniej, w 2003 roku. Kiedy Justyna Hankus podejmowała decyzję o przyłączeniu się do Taxi, miała propozycję pracy z innej agencji. Wolała jednak zainwestować oszczędności w nową firmę. Nie mówi ile, ale zaznacza, że niedużo. Wynajęli mieszkanie na biuro, kupili sprzęt. - Teraz mogę decydować, który projekt pokazać klientowi podczas prezentacji. W większej agencji odpowiadałam za wycinek pracy, nie miałam wpływu na ostateczny rezultat, bo o całości decyduje dyrektor kreatywny albo szef agencji - wyjaśnia motywy swojej decyzji Justyna Hankus. Podaje przykład: - Gdy pracowałam dla jednej z porzednich agencji, podczas prezentacji klientowi najbardziej podobał się mój projekt. Ale szef próbował przeforsować swój. W efekcie zraził klienta i do współpracy nie doszło. - Ja też nie mogłem się pogodzić z tym, że ktoś nade mną decydował na podstawie swojego widzimisię i był głuchy na moje argumenty - mówi Leszek Wiśniewski. - Dziesięć lat pracy w jednej firmie mnie zmęczyło. Miałem lepszych i gorszych szefów. Zaczął mi przeszkadzać przymus ciągłego dopasowywania się. Tym bardziej że nieraz przegrywaliśmy przetarg mimo ciężkiej pracy całego zespołu, bo szef wybierał najgorszy z zaproponowanych mu pomysłów i nie byliśmy w stanie przekonać go, by zmienił zdanie - wspomina Wiśniewski. Twórcy Taxi zyski dzielą tak, by część przeznaczyć na utrzymanie firmy. Twierdzą, że zarabiają więcej niż poprzednio. Taxi nie jest jeszcze gotowa do obsługi dużych budżetów, np. PTC czy Polkomtela. Zrealizowała jednak m.in. kampanię billboardową dla firmy Kotlin, od dwóch lat pracuje dla koncernu Berlin-Chemie, dla którego przygotowuje kreacje nie tylko na polski rynek, ale także wykorzystywane za granicą. Beata Kruk-Kajl (w 1999 roku założyła agencję DrimTimTim, wcześniej przez pięć lat była senior art directorem w Ogil-vy i Lintas) w 2003 roku otworzyła agencję Kofeina. - Byłam zmęczona pracą po 12-14 godzin dziennie w kreacji w sieciówkach. Nie od razu miałam pomysł, co dalej - po prostu chciałam odejść - mówi Beata Kruk-Kajl. Głównym powodem założenia Kofeiny była potrzeba większej niezależności. Zatrudnia teraz osiem osób, część prac zleca freelancerom. Uważa, że dziś może już klientom zaproponować bardziej autorskie projekty. O zaletach pracy we własnej firmie przekonuje też Łukasz Krakowiak z CoffeeShop. - Copywriter w dużej agencji jest przypisany do teamu i klienta. Przez rok lub dłużej zajmuje się tym samym. W swojej agencji mogę wybierać klientów i branże, zajmować się ATL i BTL, zdobywać różne doświadczenia. W sieciówce nie miałbym wpływu na to, z kim pracuję. W Coffee- Shop są to ludzie, których znam od lat i którym ufam - podkreśla Krakowiak. Rafał Betlejewski i Radosław Żabiński, którzy w 2000 roku (dołączyli do trzeciego udziałowca Andrzeja Witowskiego) założyli Cytrynę, pod koniec 2004 roku ogłosili, że tworzą nową firmę: Koledzy-Strategia-Kreacja. Doradza agencjom w zakresie kreacji. - W dużych agencjach nikt tak naprawdę nie czuje się odpowiedzialny ani za sukces, ani za porażkę. Nie chciałem dzielić się własnym sukcesem, miałem świadomość swojego know-how i postanowiłem to wykorzystać - wyjaśnia Betlejewski. Każda złotówka droga Rafał Betlejewski przestrzega jednak, że ambicja i dobre chęci to za mało, by utrzymać firmę. Przez pierwsze półtora roku wraz z Żabińskim i Witowskim głównie inwestowali w Cytrynę. Prawie nie zarabiali. Twierdzi, że na rozruch tej wielkości agencji (w Cytrynie pracuje ok. 20 osób) potrzeba ok. 1,5 mln zł. - Seniorskiemu teamowi kreatywnemu trzeba zapłacić 25-30 tysięcy złotych miesięcznie, a muszą być co najmniej takie dwa, do tego dwóch accountów - to około 12 tysięcy, wynajęcie biura 6-8 tysięcy, do tego zakup sprzętu, materiałów biurowych - wylicza Betlejewski. Przygotowanie się do prezentacji przy przetargach kosztuje od 5 do 25 tys. zł. - W dodatku klienci na ogół miesiącami zwlekają z zapłatą - dodaje Betlejewski. Ze względu m.in. na takie doświadczenia Koledzy-Strategia-Kreacja nie jest na razie zarejestrowana jako spółka, a każdy z właścicieli prowadzi własną działalność gospodarczą i sam rozlicza się z fiskusem. Zyski dzielą między siebie i podwykonawców. Nie planują utworzenia w firmie działu obsługi klienta. - Mamy na tyle doświadczenia, że możemy zająć się tym sami. Nie potrzebujemy też działu strategii. Współpracujemy z zaprzyjaźnionymi strategami, mamy też możliwość podnajęcia firmy, która się tym zajmuje. Dzięki temu przygotowanie prezentacji kosztuje nas mniej. Ostatnio dla Germanosa było to nie więcej niż cztery tysiące złotych - opowiada Betlejewski. Założyciele firmy Koledzy-Strategia-Kreacja podkreślają znaczenie kontaktów nawiązanych w ciągu kilku lat pracy w branży. - Ludzie nas znają i ufają nam. Nie chodzi tylko o to, że zlecają nam pracę. Stając do przetargu, wiemy, że nie wszystko możemy zrobić sami i potrzebujemy pomocy na przykład grafików, których musimy wynająć. Gdy klient płaci dopiero za wykonaną robotę, godzą się pracować za darmo, bez gwarancji, że pomysł się spodoba. Ryzykują wraz z nami, bo nam ufają - mówi Betlejewski. Oszczędzają też założyciele Coffee-Shopu. Na razie nie planują zatrudnienia accountów - za kontakty z klientami i pozyskiwanie nowych odpowiadają Łukasz Krakowiak i Ina Hubicka. Firma ma się specjalizować w działaniach BTL. - Może w miarę rozwoju będziemy też robili ATL, ale teraz mierzymy zamiary na siły - tłumaczy Krakowiak. Przyznaje, że mieli szczęście - pierwszy reklamodawca odezwał się zaraz po ich odejściu z Locomotivy. Był to dawny klient tej agencji. Realizują dla niego projekt BTL. Pajewskiemu i Turkowi z Nokaut Skład wystarcza skromne biuro, korzystają z usług freelancerów, księgowość zlecili zewnętrznej firmie. - Zrealizowaliśmy między innymi kampanię dla telewizji Viva i dla Philipsa. Trudno przekonać do współpracy klientów, którzy mają kontrakty z agencją sieciową. Niechętnie współpracują z lokalnymi, anonimowymi dla nich, agencjami - mówi Pajewski. Kampanię dla Vivy przygotował ich zaprzyjaźniony grafik - Łukasz Gumowski. Teraz Nokaut Skład rozszerza działalność o produkcję reklam i teledysków, w których oferuje product placement. Większość założycieli nowych firm pracowała w dużych agencjach. Oprócz stałych, niezłych pensji, mieli na ogół służbową komórkę i samochód, pakiet usług medycznych, obiady z klientem na koszt firmy. Na swoim jest inaczej. - Podstawowa różnica polega na tym, że koniec miesiąca nie oznacza przelewu z pensją, jeżeli klienci jeszcze nie zapłacili - przyznaje Arkadiusz Marszałek, założyciel Media Check Point. - Jest też więcej spraw na głowie, o których wcześniej się nie myślało, na przykład zarządzanie finansami - dodaje. Arkadiusz Chłopecki z Instytutu Audytu Mediowego przestrzega: - Formalności związane z założeniem biznesu zajęły nam dwa miesiące. Dwa, trzy tygodnie szukaliśmy biura - by było w dobrym miejscu. Tak jest ze wszystkim - od wizytówek po komputery. No i trzeba się ubezpieczyć, żeby, jak się zachoruje, nie było problemu z miejscem w szpitalu - wylicza. Nowe biznesy Co będzie dalej? - Jest wiele firm, zwłaszcza poza Warszawą, które nie zainwestowały jeszcze ani złotówki w prawdziwą kampanię reklamową. Niektóre nie mają nawet działów marketingu. One nadal stanowią rynek dla firm specjalizujących się w doradztwie marketingowym. Może pokusą będzie też rynek wschodni, dużo większy i mniej rozwinięty niż nasz - prognozuje przyszłość polskiej reklamy Leszek Stafiej. Z kolei Paweł Kastory spodziewa się, że będzie przybywało firm specjalizujących się w reklamie internetowej. Niewykluczone, że w Polsce pojawią się nowe tendencje z zagranicy. - Kiedy poziom prac agencji jest porównywalny, czego dowodzą choćby konkursy reklamowe, to coraz ważniejsza staje się cena. W USA już są specjaliści od taniego kupowania reklamy. Może pojawią się i u nas - przewiduje Kastory. Dlatego właśnie powstają pierwsze rodzime firmy specjalizujące się w audycie mediowym. Media Check Point założył Arkadiusz Marszałek (ostatnio media manager w PTK Centertel, wcześniej koordynator w domu mediowym Media Direction OMD i dyrektor zarządzający oraz dyrektor ds. rozwoju biznesu OMD Poland). Instytut Audytu Mediowego to przedsięwzięcie Arkadiusza Chłopeckiego (media manager w Carlsberg Polska), Jarosława Kowalika-Miklaszewskiego (account director w Initiative Warszawa), Marcina Wiącka (do kwietnia account director w Starcomie) i Roberta Dyszewskiego (group account director w Lowe GGK i konsultant w BrandAtelier). - Reklamodawcy, szukając oszczędności w firmie, zastanawiają się na przykład nad obniżeniem płac bądź redukcją zatrudnienia i czy ograniczyć wydatki na kampanię w telewizji. Doradzając, jak oszczędnie wydawać pieniądze na media, możemy pomóc w podjęciu właściwej decyzji - wyjaśnia Robert Dyszewski. Arkadiusz Marszałek: - W domu mediowym poznałem rynek mediów i prawa, którymi się rządzi. W PTK Centertel, czyli po stronie klienta, mogłem się przekonać, jak pracują inne domy mediowe. Teraz łączę te doświadczenia. Magdalena Łukasiuk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter