Wydanie: PRESS 03/2005
Oswoić modę
Podobno kiedy się wybiera zawód, najlepiej zdecydować się na coś, na co w życiu prywatnym wydaje się najwięcej pieniędzy. Tak się stało w moim wypadku, choć całkiem przypadkowo. Zawsze lubiłam się dobrze ubierać, na szczęście w czasach PRL-u to hobby było stosunkowo mniej rujnujące niż dzisiaj. Jesienią 1990 roku zaczęłam pisywać teksty o wnętrzach dla nowo powstałego wtedy „Twojego Stylu”. Po kilku miesiącach redaktor naczelna Krystyna Kaszuba zaproponowała: – Dobrze się ubierasz, znasz języki, często bywasz we Francji. Może byś poprowadziła dział mody? I tak zostałam redaktorem mody, na którą nie tylko wydawałam dużo pieniędzy, ale i się nią pasjonowałam. Moja ciotka w Paryżu przez wiele lat odpowiadała za dział public relations firmy Chanel. Na pokazy zabierała mnie, kiedy byłam jeszcze w szkole. Pamiętam Coco siedzącą z papierosem na schodach pracowni rue Cambon. Moje eleganckie francuskie kuzynki nie mogły patrzeć na straszne ubrania z WSS, które nosiłam, dawały mi więc swoje ciuchy od Yves Saint Laurent, co zresztą kompletnie nie przystawało do panującego w Polsce stylu, bo wtedy nosiło się hippie. Moje koleżanki z romanistyki musiały uważać, że jestem straszną snobką, a ja torby Chanel i chustki Hermesa po prostu donaszałam po rodzinie. Uwielbiałam miesięcznik „Ty i ja”, w którym o modzie świetnie pisała Teresa Kuczyńska, a pismo było niezwykłym w owym czasie fenomenem, kompletnie oderwanym od peerelowskiej siermiężnej rzeczywistości, wyprzedzającym czas graficznie i doskonałym intelektualnie. Niesiermiężnie o modzie pisała też w „Przekroju” Barbara Hoff. Jej bezpośrednie, żywe teksty informowały o wszystkim, co najnowsze, ale bez kompleksu prowincji. I w zasadzie pisała nie o rzeczach, a o ludziach, czyli o tym, co w modzie najważniejsze. Bo moda jako materiałoznawstwo jest śmiertelnie nudna. I to była najważniejsza nauka, którą odebrałam od Barbary Hoff. Służy mi do dziś. Jałowa haute couture Staram się nie być tylko opisywaczem długości, kolorów czy fasonów. Nie zachwalam tego, co mi się nie podoba, mając jednocześnie świadomość, że to, co mnie nie fascynuje, może się spodobać innym. W modzie trzeba umieć opisać wszystko. Trzeba wiedzieć, co jest jak uszyte, z jakiego materiału, jak się zmieniło w stosunku do tego, co było poprzednio, trzeba umieć nakreślić tło historyczne, choćby niedawne, zrozumieć cytat, aluzję. Ale tak naprawdę w modzie ciekawie robi się dopiero wtedy, kiedy ciuch schodzi do rzeczywistości. Co z tego, że projektant narysuje suknię haute couture za 14 tys. dolarów, skoro nikt jej nie będzie nosił poza dwiema gwiazdami filmowymi, które dostały ją za darmo? Dlatego haute couture wydaje mi się jałowa, mimo jej doskonałości artystycznej i wyrafinowania. A jednak dziennikarze zajmujący się modą piszą o haute couture i pokazują jej ekscentryczne pomysły, bo to w świecie szycia największe wydarzenia. Tylko dwa rocznie, ale za to zapewniające czytelnikom mocne wrażenia wizualne. Poza tym haute couture jest ocalałą w morzu uprzemysłowienia enklawą dawnego krawiectwa artystycznego. A że nikt tego nie nosi? To tylko teoria mody, tak jak istnieje teoria literatury czy kina. Dokupić czas Pasjonującym tematem mody są na przykład dżinsy, fenomen ich kariery, ich konotacje, transformacje. O dżinsach mogłabym napisać książkę. Jak żyją i giną, jak się zmieniają, jak nas zmieniają. Dżinsy są blogiem, na którym zapisuje się rzeczywistość. Interesują mnie, jak historyka interesuje upadek komunizmu. Choćby fenomen postarzania. Dżinsów wyglądających jak nowe nikt już dziś nie chce nosić, to zbyt proste. Nikt nie ma też czasu nosić dżinsów tak długo, żeby się zniszczyły, wyblakły, podarły. Moda zmienia się zbyt szybko, a ludzie w pracy nie wykonują na ogół ciężkiej pracy fizycznej. Dżinsy trzeba więc postarzyć. Z nowych niebieskich spodni zrobić parę zużytych, wytartych, wystrzępionych. W tym celu stosuje się różne techniki mechaniczne i chemiczne. Destrukcja kosztuje; zniszczenie jednej pary (trzeba to robić indywidualnie, aby w odpowiednich miejscach upozorować działanie czasu) średnio kosztuje 20 euro za parę. Co za tym idzie, spodnie im bardziej zniszczone, tym droższe: od 150 euro w górę (metr denimu kosztuje 15 euro). Zjawisko postarzania, niszczenia rzeczy nowych dotyczy także toreb, butów, skór, jedwabi. To nurt w modzie noszący nazwę destroy. Nie wiem, czy fascynujący, czy deprymujący. Na pewno świadczy o kryzysie wartości, o szukaniu nowej tożsamości. Chcemy sobie kupić historię, dokupić czas. Zatem moda na swój sposób opowiada o tym, co się dzieje z ludźmi. Nie uśpić czytelnika Opisywanie przedmiotów jest zawsze statyczne. Jak z tego wybrnąć, żeby samej nie usnąć z nudów i nie uśpić czytelnika? Aby nie pogrążyć się w przymiotnikach, wykorzystuję terminy psychologiczne, kulinarne, historyczne itp. Żartuję, oddalam się od tematu, zataczam kręgi dygresji. Ale zawsze wracam do informacji. I ta informacja jest trochę krawiecka: o tym, jak płaszcze zmieniły się w stosunku do tego, co było ostatnio, że są na przykład dłuższe, zapinane dwurzędowo, w jaśniejszych kolorach. Że teraz mamy dżinsy wąskie, a w zeszłym sezonie były szerokie, i co to zmieni w całym systemie ubioru. Jaką teraz do nich trzeba nosić długość bluzki, jaką wysokość i jaki kształt powinien mieć obcas. Kiedy piszę o szerokich spódnicach, słyszę moje koleżanki, które narzekają, że nie będą ich nosiły, bo pogrubiają. I wtedy się zastanawiam, co projektanci zrobią z tymi modnymi spódnicami, żeby one się jednak sprzedały. Muszą dostosować je do człowieka, pokonać przeszkody, bo to klient jest dyktatorem, a nie projektant. Piszący jest pośrednikiem między tym, co się pokazuje na wybiegach, a tym, co ktoś będzie nosił. On ma modę wytłumaczyć i oswoić. W modzie najważniejszy jest punkt widzenia człowieka – kobiety – w wieku 20–30 lat, bo to ona jest konsumentką mody. Zwracam się do niej i staram się zrozumieć jej punkt widzenia. Muszę wiedzieć, kiedy się urodziła, co dla niej może być odkryciem, co pamięta z dzieciństwa, a czego nie widziała na oczy i odkryje jako nowe. Dlatego dziennikarz zajmujący się modą musi znać ostatnie 60 lat historii kultury. Szczególnie dziś, w czasach stałego recyklingu trendów – żonglowania tym, co już było. Języki to mus Moda to także materiałoznawstwo. Trzeba się znać na materiałach, mieć pojęcie o kroju. Znać terminologię krawiecką, nazwy i własności tkanin, rodzaj kroju, sposób wszycia rękawa, rodzaje futer, nowe technologie, nazwy nowych tkanin. Obowiązkowa jest też znajomość języków obcych, żeby czytać, co piszą inni. Angielski to mus. Francuski przydaje się, żeby w polskich tekstach o modzie nie przewijało się na przykład słowo „organza”. Francuski wyraz organsin ma bowiem polski odpowiednik: organdyna. Kiedy pisze się o cenach szalików z kaszmiru w supermarkecie, warto wiedzieć, że nie może to być żaden kaszmir, tylko podróbka. Bo prawdziwy kaszmir w Polsce dostępny jest w zaledwie kilku miejscach i to w cenach zaporowych. Kiedy czytam o żorżetach, zastanawiam się, co autor miał na myśli: żorżetę jedwabną, wełnianą czy poliestrową? Podtekst ekonomiczny Jest w Polsce kilku zdolnych projektantów mody. Ale większość tej działki zajmuje pseudoartystyczna i pretensjonalna tandeta. Nie wystarczy upiąć kawałek materiału na modelce. Czy którykolwiek z tych artystów widział kiedykolwiek zwykły kostium Yves Saint Laurenta? Jak jest uszyty, jak wykończony, jak skrojony? Ile godzin pracy wymaga? Trochę pokory, panowie, zanim wmówicie nam, że kawałek poliestru, którym owinęliście modelkę, spinając z tyłu agrafkami, jest natchnioną kreacją. Czy dzieje się tak dlatego, że nie mamy dostępu do prawdziwego świata mody? Nie, każdy może przecież wejść do sklepu, zobaczyć, jak szyją prawdziwi krawcy, i nauczyć się odróżniać chłam od rzeczy wartościowej. Gorzej jest z dostępem do znanych projektantów, do pracowni dużych firm. Polska jest krajem peryferyjnym, który nie sprzedaje drogich marek, a co za tym idzie, nie jest interesujący dla ważnych projektantów. Coraz trudniej dostać się na ważne pokazy na prźt-ą-porter (Paryż, Mediolan, Londyn, Nowy Jork), na które jeżdżę od 14 lat, wiosną i jesienią. Załatwienie wywiadu z kimś naprawdę ważnym graniczy z cudem. Prada czy Armani nie mają czasu dla kraju, w którym ich produkty istnieją tylko w formie podróbek. Skazani jesteśmy więc na źródła pośrednie. Wiele informacji, które wykorzystuję w moich tekstach, znajduję w pismach nie poświęconych modzie, takich jak: „Time”, „Newsweek”, „Le Figaro”, „Le Monde”, „International Herald Tribune”, „The New York Times”, „The Sunday Times”. To informacje ekonomiczne, giełdowe, wiadomości o ruchach personalnych, dobre wywiady. Ile warte jest imperium Prady? Kto jest prezesem LVMH Group? Ile wart był kontrakt Toma Forda i dlaczego odszedł? Ze sprawozdań ekonomicznych i giełdowych można się dowiedzieć, kto spada, kto idzie do góry, kto kupił akcje, kto je sprzedał. Giełda to detektor nastrojów i gustów, także w modzie. Jeśli firma traci na wartości, to znaczy, że jej zasoby twórcze są na wyczerpaniu. Dlaczego Miuccia Prada jest na liście najbogatszych kobiet świata? Bo jest projektantką, która nadała kierunek całej modzie końca XX wieku, bo jest twórczą osobowością kultury materialnej i biznesu. Teksty o modzie mojej ulubionej autorki Suzy Menkes, dziennikarki „International Herald Tribune”, zawsze mają podtekst ekonomiczny i dlatego są ciekawe. Artystyczny fenomen O modzie damskiej powinna pisać kobieta. To może seksistowski punkt widzenia, ale ciuchy to empiria, mężczyźni tego nie czują. O kobietach na ogół piszą jak o bezdusznych wieszakach. Teoria to za mało, tu potrzebna jest praktyka. Mężczyźni mogą być krawcami, ale komentarze wolę damskie. To wszystko, co napisałam, nie znaczy, że interesują mnie tylko praktyczne ubranka z domu towarowego. Konceptualiści mody Victor & Rolph, Hussein Chalayan nie przekładają się od razu na rzeczywistość, to wizjonerzy, którzy posuwają modę do przodu. Prędzej czy później ich pomysły są przetwarzane, kopiowane i wprowadzane do produkcji szeroko rynkowej. To, co początkowo wydaje się nierealne, teatralne, potem zyskuje praktyczne zastosowanie. Ale kiedy piszę o Johnie Galliano, Victorze i Rolphie, staram się przedstawić ich jako raczej fenomen artystyczny niż realną możliwość ubraniową. Problemem piszących o modzie jest to, że obracają się w jej najwyższych sferach, także cenowych. A te rejestry są zwykle niedostępne dla przeciętnego odbiorcy. Nasz czytelnik nie nosi sukni Galliano czy torby Prady. Jak z nim rozmawiać, żeby nie zarzucił nam: po co wy o tym piszecie, skoro ja i tak tego nie kupię. Bo czytelnicy pism motoryzacyjnych też czytają o Ferrari, Porsche i Saabie, a jeżdżą skodą. Czy to znaczy, że należy pisać tylko o skodzie? Joanna Bojańczyk Autorka do lutego 2005 roku była zastępcą redaktora naczelnego „Twojego Stylu”
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter